Przyznam szczerze, iż na początku lektury poczułem się przytłoczony. Myślę, iż to dobre słowo – przytłoczony nadmiarem wiedzy i szczegółów. Nie spodziewałem się narracji opartej na wnikliwej analizie dzieł, przy których Stallone pracował w toku swojej kariery. Zawsze jednak kwantyfikatorem mojego zainteresowania jest przeczytanie pierwszych stu stron. Gdy zaakceptowałem styl opowiadania Urbańskiego i oswoiłem się z myślą o strukturze kolejnych rozdziałów, muszę przyznać, iż złapałem bakcyla i na dobre wciągnąłem się w tę historię. Urbański „zaraził” mnie swoim entuzjazmem. W skupieniu wczytywałem się w przygotowane przez niego analizy filmografii Stallone’a. Jako założyciel i redaktor portalu stallone.pl, Urbański jak mało kto zna się na rzeczy. Muszę przyznać, iż nigdy wcześniej nie miałem w ręku książki, która tak dokładnie i rzetelnie przedstawiałaby dorobek artysty, odnotowując choćby jego poboczną twórczość, jaką jest malowanie (Jim Carrey mógłby się tu uśmiechnąć). Szczególnie zachwyciły mnie fragmenty dotyczące Rocky’ego. Mam wrażenie, iż autorowi udało się uchwycić istotę sukcesu tego filmu – chyba nikt nie zrobił tego lepiej.
Podczas lektury uświadomiłem sobie dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, nie przypuszczałem, iż widziałem tak wiele filmów z udziałem Stallone’a. Pod tym względem, jak i wieloma innymi, chętnie przybiłbym piątkę autorowi. Stallone od zawsze był dla mnie ważnym elementem kinowego doświadczenia. Nigdy nie uważałem go za wybitnego aktora, ale też nie o to chodzi. Jego filmowa osobowość była na tyle silna, iż chętnie z nią obcowałem, bez względu na to, w czym i z kim grał. Po drugie, zdałem sobie sprawę, iż popularność Stallone’a nie zawsze szła w parze z uznaniem. Wręcz przeciwnie – serc krytyków nigdy nie podbił. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak regularnym „faworytem” Stallone był dla kapituły Złotych Malin, co tym bardziej uwypukla symbolikę jego nominacji do Oscara za drugoplanową rolę w Creedzie. To był moment triumfu – choćby bez statuetki w ręce – bo wreszcie doceniono jego szczerość i oddanie dla bohaterów, którzy stali się jego bliskimi przyjaciółmi.
Książka Urbańskiego w sposób liniowy przemierza całą karierę Stallone’a – od jej początków po czasy współczesne. Można ją traktować jako monografię, a nie biografię. To dla niektórych może być wadą, dla innych zaletą. Wyłania się z niej pełny obraz artysty, ale nie człowieka. Osoby poszukujące życiowych anegdot mogą czuć się rozczarowane, bo autor koncentruje się na analizie dorobku aktora. Dla mnie – jako dziennikarza filmowego – szczególnie cenne były opisy sukcesów i porażek finansowych, które wyłaniają box office’ową historię Hollywood. Nie oznacza to jednak, iż Urbański pomija życie osobiste Stallone’a. W odpowiednich momentach wskazuje, jak wpływały na jego decyzje zawodowe trudne chwile – relacja z ojcem, kobietami czy tragiczna strata syna. Niebagatelną rolę odegrało też jego ego, które było motorem napędowym kariery. Jak inaczej interpretować częste ingerencje w scenariusze i realizacje dzieł, w których brał udział?
Stallone jest aktorem pełnym sprzeczności. Jako symbol sukcesu był uwielbiany przez widzów, ale jednocześnie odrzucany przez krytyków. Choć posiadał posągową aparycję, wada wymowy okazała się przeszkodą na początku kariery. Nie poddał się jednak – marzył i dążył do celu. Niestety, pomimo licznych prób nie zdołał uwolnić się od wizerunku Rocky’ego i Rambo. choćby gdy starał się pokazać z innej strony, jak w Cop Land, widownia pozostawała sceptyczna. Sylvester Stallone. Nie tylko Rocky i Rambo to cenne źródło wiedzy o mechanizmach przemysłu filmowego i znaczeniu kasowego sukcesu w Hollywood. Książka oddaje też paradoks kariery Stallone’a – jednego z najbardziej rozpoznawalnych aktorów swojego pokolenia, który jednak nigdy nie doczekał się pełnej akceptacji ze strony krytyki. Podziwiam wnikliwość Tomasza Urbańskiego w analizowaniu dorobku artysty, która pozwala nam dostrzec bogactwo twórcze Stallone’a poza najbardziej znanymi kreacjami.
To postaci takie jak Rocky Balboa czy John Rambo sprawiły, iż stał się synonimem determinacji i walki z przeciwnościami. Urbański zgrabnie ukazuje, jak te role wpłynęły na postrzeganie Stallone’a przez publiczność i jaki miały wpływ na rozwój gatunku filmowego, jakim jest kino akcji. Dla wielu widzów Stallone stał się symbolem męskiego kina (symbolem męskości?), które święciło triumfy w latach 80. i 90. Symbole mają jednak to do siebie, iż realizowane są w kulturze w oderwaniu od swych źródeł. Nie mam jednak w sobie tyle optymizmu, co autor książki, który za stosowną puentę raczył uznać, iż przecież to jeszcze nie koniec, iż nienasycenie Stallone’a wciąż trwa i będzie skutkować kolejnymi próbami osiągnięcia wielkości. Otóż próby może i podejmowane będą, ale jestem zdania, iż wielkości już on nie osiągnie. Jego czas mija, stąd – w moim przekonaniu – historia ukazana w książce, jest historią nostalgiczną. Koniec końców – inspirującą.
Książka o Stallonie to solidna, rzetelna pozycja, którą docenią zarówno fani aktora, jak i miłośnicy historii kina. Chociaż momentami może przytłaczać liczbą szczegółów, warto dać jej szansę, by zanurzyć się w świecie Stallone’a i zrozumieć, dlaczego jest on jednym z najbardziej fascynujących artystów Hollywood. Po lekturze tej książki spojrzałem na jego karierę z nowej perspektywy i doceniłem niezłomność tego aktora w dążeniu do celu. To historia nie tylko o człowieku, ale także o walce z przeciwnościami, która jest budująca na wielu płaszczyznach. Dlatego uważam tę przygodę za udaną, a jej najbardziej intrygującym aspektem jest wyłaniająca się przewrotność ego. To właśnie ono – zarówno w przypadku Stallone’a, jak i wielu innych artystów – stanowi siłę napędową wielkich sukcesów i artystycznej pewności siebie, ale bywa też przyczyną spektakularnych upadków. Wymaga to odwagi, by wziąć udział w hollywoodzkiej grze, pełnej ciągłych tarć, ryzyka i niepewności. Ostatecznie to przecież walka o uwagę widzów i o splendor, który w tej branży jest tak ulotny. Potrzeba również odrobiny dziecięcej naiwności, by wierzyć, iż raz zdobyty szczyt stanie się stałym miejscem. Jeśli nie Rocky i nie Rambo, to może właśnie Na krawędzi najlepiej oddaje, jak pełna wzlotów i upadków była zawodowa droga Sylvestra Stallone’a. Życzyłbym sobie i wam więcej takich filmowych monografii na rynku wydawniczym.