Filmowy eksperyment o stracie, miłości i samotności - czy wciąż robi wrażenie?
W cyklu "Czas odświeżyć!" cofamy się do dzieł, które zostawiły ślad w popkulturze, by sprawdzić, czy wciąż rezonują tak samo jak w dniu premiery. Tym razem sięgamy po filmowy projekt, który już w momencie debiutu wzbudzał niemałe emocje. "Zniknięcie Eleanor Rigby", reżyserski debiut Neda Bensona, to wyjątkowa konstrukcja narracyjna, która rozkłada emocjonalną prawdę na trzy niezależne, ale uzupełniające się części. Czy ten podzielony na fragmenty portret żałoby i rozpadu związku przez cały czas działa z taką samą siłą?
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, iż to tylko kolejna historia o kryzysie w małżeństwie. Ale Benson robi coś zupełnie innego - pozwala nam wejść w głowy bohaterów i zobaczyć jedno wydarzenie z dwóch stron. A adekwatnie trzech, bo projekt składa się z osobnych filmów: "Ona", "On" i "Oni".Reklama
"On", "Ona", "Oni" - trzy filmy, trzy wersje miłości po stracie
To nie jest klasyczna opowieść o rozpadzie relacji. To rekonstrukcja emocjonalnego tsunami, które przetacza się przez życie dwojga ludzi, kiedy los odbiera im dziecko. Jessica Chastain i James McAvoy wcielają się w Eleanor i Conora - parę, która pod ciężarem niewypowiedzianego bólu zaczyna się od siebie oddalać. Zniknięcie Eleanor, tytułowe i dosłowne, staje się punktem wyjścia do zbudowania filmowej struktury, która podważa naszą pewność co do tego, czym naprawdę jest "prawda" o związku.
W "Ona" poznajemy wersję Eleanor. Kobiety, która ucieka, by przetrwać. Jej świat jest zamglony, melancholijny, cichy. W "On" śledzimy Conora, który próbuje poradzić sobie z żalem i jednocześnie zrozumieć, co doprowadziło do tej emocjonalnej katastrofy. Wersja "Oni" to kompromis - filmowy patchwork zmontowany z obu perspektyw, oferujący bardziej klasyczną, ale mniej intymną narrację. Jednakże równie ważną, bowiem pełną. Tym ważniejszą, iż to widz ostatecznie będzie decydować, co według niego dzieje się z małżeńśtwem po napisach końcowych.
Choć w każdej z części widzimy te same sceny i dialogi, wszystko zmienia się, gdy zostaje tylko jedno z nich w kadrze. To wtedy poznajemy ich oddzielne światy - jego jako ojca i mężczyzny, jej jako matki i kobiety. I nagle okazuje się, iż choć dzielą tę samą tragedię, przeżywają ją zupełnie inaczej.
Miłość rozbita na czynniki pierwsze
"Zniknięcie Eleanor Rigby" to kino analityczne, wymagające i głęboko osobiste. To nie historia o zdradzie, egoizmie czy braku zaangażowania, ale o tym, jak bardzo indywidualne może być cierpienie. Benson nie ocenia swoich bohaterów, a daje im przestrzeń, by opowiedzieli własną wersję tego, co się stało. Dzięki temu widz zyskuje wyjątkową możliwość: zamiast jednej narracji, dostaje trzy emocjonalne klucze do tej samej skrzyni pełnej bólu, tęsknoty i milczenia.
To także film, który nie oferuje łatwego katharsis. Zakończenie jest otwarte, nieprzesądzone. Widz musi sam zdecydować, czy małżeństwo Eleanor i Conora ma jeszcze szansę, czy może wszystko już się rozpadło na zawsze. Ta niepewność, ta zawieszona nuta, działa dziś jeszcze mocniej niż w dniu premiery.
W czasach, gdy kino często upraszcza emocje i sprowadza relacje do schematów, "Zniknięcie Eleanor Rigby" przypomina, iż każdy dramat emocjonalny to osobna historia. Co więcej, iż najtrudniej jest czasem dostrzec ból u najbliższej osoby i kogoś, kto cierpi inaczej niż my.
Czy warto dziś wrócić do "Zniknięcia Eleanor Rigby"?
Zdecydowanie warto wrócić do tego filmu. Nie tylko po to, by przypomnieć sobie, jak wielką siłę mają kreacje aktorskie (Jessica Chastain i James McAvoy są tu w absolutnym szczycie swoich możliwości), ale przede wszystkim po to, by spojrzeć na temat żałoby, miłości i wycofania z perspektywy, której rzadko daje się głos.
"Zniknięcie Eleanor Rigby" nie postarzało się - wręcz przeciwnie. W świecie, który coraz częściej oczekuje szybkich odpowiedzi i jednoznacznych zakończeń, ten film pozostaje bolesnym, pięknym wyjątkiem. To przez cały czas poruszająca podróż przez wszystkie odcienie straty i próba odpowiedzi na pytanie, czy można kochać dalej, kiedy wszystko w środku już się rozpadło.
ZOBACZ TEŻ:
"Śnieżka" wróciła do amerykańskich kin. I zaliczyła kolejną porażkę