Jeśli kino ma do czegoś słabość, to na pewno do sprzeczności i kontrastów. W "Dzikim robocie" studia Dreamworks już sam tytuł (będący chwytliwym i żartobliwym oksymoronem) zderza ze sobą dwa nieprzystające porządki. W toku fabuły wszelakie przeciwieństwa i różnice stale powracają, w kilku wariantach, szerokich i bliskich planach. Pierwszy akt animacji Chrisa Sandersa to całkiem twórcza parafraza pixarowskiego "WALL-E". Pozbawiona katastrofizmu i aury zadumy na losem ludzkości, ale dająca prym absurdowi oraz sytuacyjnemu humorowi. Na bezludną wyspę trafia bowiem Roz, wysoce rozwinięty robot obdarzony sztuczną inteligencją i wyposażony w przeróżne technologiczne gadżety. Docelowo ma służyć ludziom, wyręczać ich w codziennych obowiązkach, a ponad wszystko słuchać i wykonywać polecenia właścicieli. To jego nadrzędna funkcja – a także jedyne uzasadnienie istnienia. Nikt jednak niczego od Róż nie chce i sytuacja robi się naprawdę kłopotliwa.
Robot przemierza więc wyspę, bada florę, wypytuje okoliczne zwierzęta, czy przypadkiem nie mają dla niego jakiegoś zadania do wykonania. Te są albo przestraszone albo obojętne albo niezainteresowane i unikają jakiegokolwiek kontaktu. Wyjątkami będą lis Kapuś, samotnik i cwaniak, oraz świeżo wyklute z jajka pisklę, gęś Jasnodziubek. Budowanie przyjacielskiej relacji z pierwszym z nich to dla Roz spore wyzwanie. Nikt jej przecież do tego nie programował: jej domyślną postawą jest bycie bezkrytyczną służącą. To i tak pikuś przy tym, iż dla drugiego z nich przyjdzie jej pełnić rolę matki. To wielka wychowawcza odpowiedzialność, ale również cel egzystencji. Napędzana kodem binarnym maszyna będzie musiała nauczyć się czuć, współczuć i wzruszać. Przerażające i nieosiągalne, ale chyba nikt ma wątpliwości, iż – jak uczy nas historia kina – i tym razem powinno się udać.
W fabularnym planie "Dziki robot" jest raczej kinem statycznym i podąża przetartym szlakiem. Nieprzystosowany do obcego terytorium rozbitek nieoczekiwanie dla siebie znajduje swoje miejsce na ziemi. Niechętni tubylcy przełamują niechęć i zaczynają widzieć w nim godnego zaufania przyjaciela. Pomoże tu oczywiście zaskakujące bezinteresowne poświęcenie oraz wyjawienie kilku tajemnic, na początku bolesnych, ale z czasem leczących rany. Bez zaskoczeń, jednak z niewątpliwym scenopisarskim rzemiosłem. Najciekawsze rzeczy w "Dzikim robocie" dzieją się na pewno na płaszczyźnie poruszanych zagadnień, mniej i bardziej oczywistych metafor czy filozoficznego zacięcia w refleksji nad technologią. Czym jest, czym będzie i czym powinna być?
Film Sandersa w pierwszej kolejności opowiada o rodzicielstwie, jest próbą zdefiniowania międzypokoleniowej więzi i szeregu budujących ją emocji. Wyrażana się ona nie tylko w zapewnianiu bezpieczeństwa, przejmowaniu wzorców zachowań i cech charakteru (na dobre i na złe), ale też odpuszczaniu, dawaniu swobody i stawianiu granic – tak ze strony dziecka jak i rodzica. "Dziki robot" to także opowieść o sile małych wspólnot, apoteoza indywidualizmu i różnorodności jako życiodajnej siły. Roz pomału się uczy, zmienia i przystosowuje do otoczenia. System operacyjny ewoluuje w raczkujący, ale jednak, emocjonalny rdzeń. Towarzyszą temu przemiany fizyczne. Uszkodzona kończyna zostanie zastąpiona przez drewnianą protezę, a syntetyczna obudowa oprószona zostanie przez mech. Biotechnologia jak się patrzy.
Baśniowa otoczka, cuda-niewidy, odległe science-fiction, kolejne wariacje na temat brzydkiego kaczątka i Robinsona Crusoe, niesamowite maszyny i gadające zwierzęta – mniejsza o to. "Dziki robot" prawdopodobnie działa tak dobrze, bo od początku do końca to przecież opowieść o ludziach. Naszych dzisiejszych bolączkach, błędach i zwątpieniach, wymagających ogromu pracy sukcesach i najmniejszych przyjemnościach. Nie ma znaczenia, jak daleko w przyszłość sięga fantastyka. I tak zawsze traktuje o czasach, w których powstaje.
Robot przemierza więc wyspę, bada florę, wypytuje okoliczne zwierzęta, czy przypadkiem nie mają dla niego jakiegoś zadania do wykonania. Te są albo przestraszone albo obojętne albo niezainteresowane i unikają jakiegokolwiek kontaktu. Wyjątkami będą lis Kapuś, samotnik i cwaniak, oraz świeżo wyklute z jajka pisklę, gęś Jasnodziubek. Budowanie przyjacielskiej relacji z pierwszym z nich to dla Roz spore wyzwanie. Nikt jej przecież do tego nie programował: jej domyślną postawą jest bycie bezkrytyczną służącą. To i tak pikuś przy tym, iż dla drugiego z nich przyjdzie jej pełnić rolę matki. To wielka wychowawcza odpowiedzialność, ale również cel egzystencji. Napędzana kodem binarnym maszyna będzie musiała nauczyć się czuć, współczuć i wzruszać. Przerażające i nieosiągalne, ale chyba nikt ma wątpliwości, iż – jak uczy nas historia kina – i tym razem powinno się udać.
W fabularnym planie "Dziki robot" jest raczej kinem statycznym i podąża przetartym szlakiem. Nieprzystosowany do obcego terytorium rozbitek nieoczekiwanie dla siebie znajduje swoje miejsce na ziemi. Niechętni tubylcy przełamują niechęć i zaczynają widzieć w nim godnego zaufania przyjaciela. Pomoże tu oczywiście zaskakujące bezinteresowne poświęcenie oraz wyjawienie kilku tajemnic, na początku bolesnych, ale z czasem leczących rany. Bez zaskoczeń, jednak z niewątpliwym scenopisarskim rzemiosłem. Najciekawsze rzeczy w "Dzikim robocie" dzieją się na pewno na płaszczyźnie poruszanych zagadnień, mniej i bardziej oczywistych metafor czy filozoficznego zacięcia w refleksji nad technologią. Czym jest, czym będzie i czym powinna być?
Film Sandersa w pierwszej kolejności opowiada o rodzicielstwie, jest próbą zdefiniowania międzypokoleniowej więzi i szeregu budujących ją emocji. Wyrażana się ona nie tylko w zapewnianiu bezpieczeństwa, przejmowaniu wzorców zachowań i cech charakteru (na dobre i na złe), ale też odpuszczaniu, dawaniu swobody i stawianiu granic – tak ze strony dziecka jak i rodzica. "Dziki robot" to także opowieść o sile małych wspólnot, apoteoza indywidualizmu i różnorodności jako życiodajnej siły. Roz pomału się uczy, zmienia i przystosowuje do otoczenia. System operacyjny ewoluuje w raczkujący, ale jednak, emocjonalny rdzeń. Towarzyszą temu przemiany fizyczne. Uszkodzona kończyna zostanie zastąpiona przez drewnianą protezę, a syntetyczna obudowa oprószona zostanie przez mech. Biotechnologia jak się patrzy.
Baśniowa otoczka, cuda-niewidy, odległe science-fiction, kolejne wariacje na temat brzydkiego kaczątka i Robinsona Crusoe, niesamowite maszyny i gadające zwierzęta – mniejsza o to. "Dziki robot" prawdopodobnie działa tak dobrze, bo od początku do końca to przecież opowieść o ludziach. Naszych dzisiejszych bolączkach, błędach i zwątpieniach, wymagających ogromu pracy sukcesach i najmniejszych przyjemnościach. Nie ma znaczenia, jak daleko w przyszłość sięga fantastyka. I tak zawsze traktuje o czasach, w których powstaje.