Co poszło nie tak? Przecież Paweł był tak długo wyczekiwanym dzieckiem…

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Agnieszka i Marcin byli małżeństwem od dziesięciu lat. Poznali się jeszcze na studiach — ona miała wtedy 20 lat, on 25. Tworzyli spokojną, zgraną parę. Marzyli o dziecku, ale droga do rodzicielstwa była długa i pełna przeszkód. Agnieszka musiała przejść przez skomplikowane leczenie, a lekarze nie dawali dużych nadziei. Para była gotowa choćby na in vitro — byle tylko usłyszeć w domu dziecięcy śmiech.

I stało się. Pewnego dnia Agnieszka podała Marcinowi test ciążowy z dwiema kreskami. On podniósł ją z euforii na ręce i oboje płakali ze szczęścia.

W listopadzie urodził się Paweł – ich upragniony synek. Maluch był słabego zdrowia, często chorował, a na dodatek cierpiał na alergię. Agnieszka poświęciła mu całe swoje serce i czas. Marcin na początku wspierał żonę, ale z czasem zaczął znikać z domu — „zostaje dłużej w pracy”, „musi odpocząć”.

Kiedy Paweł miał roczek, Marcin oznajmił, iż potrzebuje przestrzeni i chce się wyprowadzić. Nie mógł znieść, iż wszystko w domu kręci się wokół dziecka. Agnieszka była w szoku – jak mąż może zazdrościć własnemu synowi?

Jeszcze tego samego wieczoru się wyprowadził.

Miesiąc później Agnieszka zobaczyła Marcina z młodą dziewczyną. Nie czekała już na jego powrót. niedługo przyszło oficjalne pismo — pozew o rozwód. Marcin obiecał płacić alimenty. Dla Agnieszki to był koniec. Z bólem w sercu wytłumaczyła synkowi, iż tata już z nimi nie mieszka.

Mimo wszystko — podniosła się. Dwa lata wychowywała Pawła sama. Dziecko chorowało często, a Agnieszka musiała pogodzić to z pracą. Dziadkowie nie mogli pomóc — jeszcze pracowali. Poprosiła byłą teściową o wsparcie. Usłyszała chłodne „Nie mam czasu. Może zatrudnij nianię”.

Szukała więc opieki — choćby dorywczej — na czas choroby dziecka. Nie było łatwo.

I wtedy, w zwykły dzień, w sklepie, spotkała sympatycznego mężczyznę. Nazywał się Kamil, mieszkał w tym samym bloku. Pomógł jej z siatkami. Zaczęli rozmawiać, potem był wspólny spacer i herbata. Kamil też był po rozwodzie — jego żona nie chciała mieć dzieci.

Zaiskrzyło. Po dwóch miesiącach byli parą. Kamil pokochał Pawła jak własnego syna. Dziecko przestało tak często chorować, w ich domu znowu zapanowało ciepło.

Dwa lata później Agnieszka była w ciąży — tym razem z córeczką.

I wtedy… na progu ich mieszkania pojawił się Marcin. W ręku miał tanie chryzantemy, był pijany i zaproponował… zrzeczenie się praw rodzicielskich, by Kamil mógł formalnie zostać ojcem Pawła. Jego nowa partnerka też spodziewała się dziecka.

Agnieszka była wstrząśnięta. Po tylu latach wspólnego życia, ojciec jej dziecka po prostu się poddał. Ale… zgodziła się. Bo Paweł i tak mówił na Kamila „tata”. Bo Marcin nigdy nie był ojcem, tylko biologicznym dawcą nazwiska.

Pożegnała byłego męża bez emocji. Odwróciła się i wróciła do gotowania.

— Mamo, kto to był? — zapytał Paweł.
— Nikt ważny. Tylko stary znajomy — odpowiedziała cicho.

Idź do oryginalnego materiału