Cłek niepojęty [o serialu „Śleboda”]

krytykapolityczna.pl 3 godzin temu

Niedługo po święcie znanym jako „sześciu króli” zakończyła się emisja Ślebody – pierwszego oryginalnego polskiego serialu SkyShowtime, ze względu na wyniki oglądalności w naszym kraju okrzykniętego „największym hitem w historii” platformy. Jej dyrektor ds. treści, Kai Finke, przekonuje, iż kluczem do sukcesu jest w tym przypadku „zapotrzebowanie na mroczne i pełne akcji opowieści, ale także na powstawanie angażujących i autentycznych produkcji lokalnych”.

Opowieść ta rozpoczyna się w momencie, gdy młoda doktorka antropologii z Krakowa, Anka Serafin (Maria Dębska), korzystając z przerwy wakacyjnej, po latach nieobecności wraca na Podhale. Zatrzymuje się u kuzynostwa Kaleniców, Kaśki (Joanna Balasz) i Józka (Józef Pawłowski), którzy prowadzą gospodarstwo agroturystyczne i dają schronienie Romusiowi (Artur Krajewski) – mężczyźnie z niepełnosprawnością intelektualną, uosabiającemu archetyp „wioskowego głupka”.

Choć bohaterka planuje spędzić lato produktywnie, na pisaniu książki naukowej, jej plany krzyżuje przypadkowe odnalezienie zwłok Jana Ślebody (Jan Englert) – samotnika naznaczonego piętnem zdrajcy.

W ramach zawiązania akcji dowiadujemy się, iż śledztwo prowadzić będzie komisarz Jędrek Chowaniec (Piotr Pacek), sympatia Anki sprzed lat, oraz iż za nią do Zakopanego wyruszy głodny sensacji, cyniczny dziennikarz prasy brukowej, Bastian Strzygoń (Maciej Musiał). Na ekranie pojawią się także: Babońka (Anna Nehrebecka), pracownica seksualna, Daria (Magdalena Lamparska) i zakochany w niej policjant o pseudonimie Młody (Kuba Dyniewicz), gangster Hyrny (Mateusz Kmiecik), przedstawiciel chicagowskiej Polonii Wojciech Groń (Leszek Lichota), syn zamordowanego, Maciej (Andrzej Zieliński) i jego wnuczka, Majka (Helena Englert) oraz dwie tyleż tajemnicze, co wpływowe lokalne figury – Wendelin Pysior (Andrzej Chyra) i Krzysztof Żur-Górzański (Tomasz Karolak).

Jak nietrudno się domyślić, osoba odpowiedzialna za zbrodnię jest wśród nich. W przypadku Ślebody – sześcioodcinkowej ekranizacji etnokryminału autorstwa Małgorzaty Fugiel-Kuźmińskiej i Michała Kuźmińskiego, wydanego po raz pierwszy w 2015 roku – zdecydowanie ciekawsza niż odpowiedź na pytanie „kto zabił?” wydaje się kwestia motywu popełnionych morderstw (na jednym się oczywiście nie skończy).

Brzydkie słowa

Gdy pod koniec minionego roku pojawia się pierwszy odcinek Ślebody, nie trafia w próżnię. Równo dwadzieścia lat wcześniej premierę ma niespełna godzinny dokument Goralenvolk w reżyserii Artura W. Barona (z udziałem Pawła Smoleńskiego). W 2012 ukazuje się ponad siedmiusetstronicowe, monumentalne opracowanie historyczne Wojciecha Szadkowskiego Goralenvolk. Historia zdrady (wznowione w ubiegłym roku). W 2015 Kuźmińscy publikują Ślebodę, a w 2017 Paweł Smoleński i Bartłomiej Kuraś wydają napisany wspólnie reportaż Krzyżyk niespodziany: czas Goralenvolk.

Rok 2024 roku to istny urodzaj tego typu treści: w styczniu w ofercie Netfliksa pojawia się Forst, wyreżyserowana przez Daniela Jaroszka odcinkowa ekranizacja powieści Remigiusza Mroza. Wiosną na ekrany kin wchodzi pełnometrażowa Biała odwaga (w streamingu dostępna teraz także jako serial), z kolei w październiku do księgarń trafia Brzydkie słowo na „K”. Rzecz o kolaboracji Piotra M. Majewskiego.

Brzydkie słowa, takie jak „Goralenvolk”, „lud góralski”, „Komitet Góralski” czy „krzyżyk niespodziany” coraz częściej pojawiają się w polskim dyskursie – zarówno naukowym, jak i popularnym. Nic więc dziwnego, iż nadszarpniętego góralskiego honoru tym intensywniej stara się bronić Związek Podhalan (wraz ze swoją Radą Naukową), oprotestowując treści uznane za kontrowersyjne i odżegnując się od tzw. pedagogiki wstydu („Mamy tylko jeden Kraj, oby filmy fabularne uczyły szacunku do Niego”, nawołują członkowie). Łyżką miodu w beczce dziegciu mógłby być wyreżyserowany przez Marka Bukowskiego Marusarz. Tatrzański orzeł (2022), czyli historia jednego z najsłynniejszych tatrzańskich kurierów, ale trudno uznać to dzieło za specjalnie udane, a tym bardziej godne polecenia.

W niektórych kręgach społecznych temat Goralenvolk określany jest mianem „perfidnej manipulacji” i zestawiany z wizerunkiem górali jako „szczycących się walką niepodległościową”. W innych – poszczególne fakty, prezentowane w oderwaniu od szerszego kontekstu, dają asumpt do łatwych oskarżeń i owocują clickbaitowymi nagłówkami o „sługusach Hitlera spod samiuśkich Tater”.

Skrajne spolaryzowanie dyskursu sprawia, iż tym cenniejsze stają się wyważone, merytoryczne, naukowe głosy. Jak bowiem zauważa Majewski – akcji dystrybuowania i przyjmowania charakterystycznych kenkart z literą „G” „towarzyszyły intensywna agitacja, przekupstwa, najróżniejsze naciski, a nierzadko także brutalne zastraszanie opornych”. Co więcej, choć znane są miejscowości, w których skala tego rodzaju werbunku przekraczała 90 procent, ostatecznie „narodowość góralską zadeklarował tylko co czwarty mieszkaniec regionu”.

W krajobrazie polskiej kultury współczesnej wciąż brakuje rzetelnej, krytycznej, ambitnie zrealizowanej opowieści – pełnometrażowej lub odcinkowej – która uwzględniałaby złożoność procesów społecznych, różnorodność ludzkich postaw i stojących za nimi motywacji.

„Coby Jasiek nie był som”

Serial w reżyserii Michała Gazdy i Bartosza Blaschkego kusi odniesieniami do jednego z największych tabu w polskim dyskursie wojennym i stroi się w szaty „jakościowej” narracji. Niestety, choć w sześcioodcinkowej produkcji hasło „krzyżyk niespodziany” powraca niczym bumerang, podobnie jak w przypadku filmu-wydmuszki Marcina Koszałki trudno tu mówić o godnych uwagi próbach rozliczenia się z trudną przeszłością (albo chociaż jej krytycznego sproblematyzowania).

W przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego, który z mównicy sejmowej korzystał swego czasu „bez żadnego trybu”, wątek „tajemnicy z przeszłości” stanowiącej jeden z motorów napędowych fabuły każdorazowo pojawia się w serialu w jakimś trybie. Po pierwsze: skandalizującym, reprezentowanym przez obliczone na medialną sensację artykuły Strzygonia o „ciemnej historii górali” i konieczności rozliczenia tej grupy społecznej.

Z trybem drugim – nazwijmy go neutralizującym – mamy do czynienia choćby w scenie, w której Pysior, przyodziany w białą koszulę, góralską kamizelkę i kłobuk, raczy dziennikarzy zgromadzonych pod lokalną komendą „prawdziwym oscypkiem” i zapewnia polubownie: „My nie boimy się prawdy o naszej historii. Chcemy tylko sprawiedliwej oceny. Bo tutaj mieszkają naprawdę bardzo porządni ludzie. Górale, którzy ciężko robią na swój chleb”. (Kto wie, może gdyby nie wyjątkowa kuriozalność obsadzenia Chyry w roli statecznego bacy, dałabym się przekonać, iż praca zarobkowa i deklarowana nienaganna postawa moralna dezaktualizują potrzebę krytycznej rewizji przeszłości, w końcu aktorem jest on bardzo dobrym).

Kolejny tryb – romantyczny, czy może raczej: romantyzujący – wpisuje Goralenvolk (jako zjawisko historyczne i doświadczenie zbiorowe) w porządek historii osobistej, niemalże jednostkowej. Kwestię trójkąta miłosnego, bez której polskie produkcje okołowojenne najwyraźniej obyć się nie mogą, przemilczę. Dodam tylko, iż poetykę wichrów namiętności najlepiej obrazuje scena odwiedzin u Babońki, od której Anka słyszy następujące słowa (zaczerpnięte zresztą z książkowego pierwowzoru): „Śleboda jaki był, taki był. Ale był Górol. A Górol to cłek niepojęty. Ja tyz Górolka” – dodaje z namaszczeniem kobieta, jednocześnie wyjmując z szuflady błękitną kenkartę z literą „G”. „Zdradziłak go roz, a drugi roz dla niego zdrodziła” – dodaje. Zapytana o powód, stwierdza z powagą (którą w przeciwieństwie do niej mnie trudno było zachować): „Coby Jasiek nie był som”.

Wreszcie: tryb pretekstowy. Koniec końców okazuje się, iż Goralenvolk i zemsta dziejowa to jedynie zasłony dymne prawdziwego – dalece mniej spektakularnego – motywu zbrodni. Krzyżyk niespodziany zostaje sprowadzony do rangi użytecznego rekwizytu, efekciarskiego elementu scenografii świetnie współgrającego z zasnutymi mgłą górskimi szczytami. Z punktu widzenia twórców serialu kryminalnego chyba trudno wyobrazić sobie coś lepszego (a z odbiorczego punktu widzenia: coś bardziej kiczowatego) niż wielki symbol swastyki wyryty na zbryzganej krwią podłodze.

Wietrzenie szafy

Niedosyt, który pozostawia serialowa ekranizacja Ślebody, nie wynika wyłącznie z niezagospodarowania kontrowersyjnego wątku historycznego. Nieprzekonujące i pozbawione głębszych rysów psychologicznych są bowiem niemal wszystkie postaci – zarówno w książce, jak i serialu. Wyjątkiem jest tu Artur Krajewski, który w drugoplanową postać Romusia wciela się z niezwykłym wyczuciem i wrażliwością.

Jedyną cechą charakterystyczną bohaterki wykreowanej przez Dębską wydaje się za to jej nieustanne naburmuszenie i zblazowanie. Dla porównania: przez Kuźmińskich opisywana jest ona jako „Hermiona Granger polskiej antropologii kultury”, miewająca jednak gorsze momenty. Frustrację protagonistki budzi m.in. marna pensja (pełna zgoda, posada asystencka powinna być lepiej płatna), niewyremontowane mieszkanie po ciotce (własnościowe, na krakowskim Podgórzu) i brak perspektyw awansowych (na przeszkodzie młodej kadrze stoi jeden leciwy profesor).

Powieściową Ankę smucą też przedświąteczne rozmowy z osobami studenckimi, opowiadającymi, „jak to w ich rodzinnej wiosce na Podlasiu, w Bieszczadach czy na Mazurach jadło się w Wigilię z jednej miski” (albo mamy tu do czynienia z Uniwersytetem Trzeciego Wieku, albo Konopielka weszła za mocno). Może przez tego rodzaju odklejkę posiadanie pensjonatu, „robienie gościom jajecznicy, kupowanie do pokojów bibelotów, a wieczorami serwowanie wina i sera w barze przy recepcji” wydaje się Ance receptą na sielskie życie?

O Strzygoniu dowiadujemy się z lektury, iż jeżeli chce, potrafi być dobrym dziennikarzem śledczym, a jeżeli nie chce – etykę pracy ochoczo obniża do zera, ściemnia i potrafi się „za darmo napić, pojechać w interesujące miejsce, a podobno czasem też zadupczyć”. Choć tchnięcie życia w równie złożoną postać nie wydaje się zadaniem specjalnie skomplikowanym, Musiał jest w swojej roli co najwyżej przeciętny. Grunt, iż nikt nie każe mu przed kamerą powtarzać zdania, które pierwowzór jego bohatera wymawia podczas jednej z wielu scysji z Anką: „[…] z łaski swojej oddryndaj się, motyla noga, od moich metod, bo ni chuja nie wiesz, jak się robi w tej branży”.

Ekranowy romans jednego z pierwszoplanowych bohaterów wydaje się umotywowany wyłącznie jego nostalgią za przeszłością i potrzebą chwili, a postać zdradzonej żony sprowadzona zostaje do rangi bezwolnej paprotki. Kawę na ławę Kuźmińscy wykładają za to w jednym z fragmentów książki – dotyczącym chińszczyzny ze słoika, która zastąpiła „obiadki, kotleciki, lazanię z sosem bolońskim i kanapki do pracy” oraz „wyciągniętemu dresowi i telewizji” jako następcach „fikuśnych koszul nocnych i letnich sukienek”. Tak oto ewentualny głód wyjaśnień zaspokaja prosta konstatacja: gdy żona bohatera urodziła dziecko, „zrobiło [jej] się w pewnych sferach życia wszystko jedno”. Obniżenie standardów małżeńskiej obsługi nie prowadzi, jak wiadomo, do niczego dobrego.

Na tle różnych drobnych przesunięć czy zmian fabularnych, interesujące – marketingowo z pewnością zrozumiałe – wydaje się oczyszczenie serialu z pojawiającej się w książce krytyki kapitalizmu, banerozy i niepowstrzymanej turystyfikacji Podhala. Zamiast pstrokacizny, oscypków, kierpców, kapeluszy i ciupag otrzymujemy efektowne, estetycznie wycyzelowane kadry zamglonych górskich szczytów, wartkich potoków i nieprzebranej leśnej gęstwiny. prawdopodobnie dlatego tak trudno się pozbyć wrażenia, iż zamiast polskiej strony Tatr, oglądamy tę słowacką. (Równie trudno połapać się, jaką mamy porę roku: Anka opuszcza Kraków tuż po zakończeniu roku akademickiego, ale powracające co rusz ulewy i szarugi nijak się mają do wyobrażeń upalnego lata).

Najbardziej triggerującą – i najczęściej w tym kontekście komentowaną – kwestią pozostaje jednak „góralsko godacka”, która zamiast przenosić ceperską publiczność w magiczny świat Podhala, skrajnie karykaturyzuje świat przedstawiony i nie pozwala obcować z nim na poważnie. Bieda gwarą próbują tu mówić wszyscy: od leciwej Babońki, przez kadrę policyjną na komisariacie i sklepikarkę prowadzącą spożywczak, na wydziaranym właścicielu seksklubu kończąc. Z marnym skutkiem: seplenienie i (często błędne) przerzucanie się „kilkoma tradycyjnymi słówkami” to wszystko, na co stać ekipę aktorską; o charakterystycznym podhalańskim akcencie można co najwyżej pomarzyć.

W jednym z końcowych fragmentów książkowej wersji Ślebody Anka wyrokuje, iż Goralenvolk, „[i]m bardziej duszony w sobie, zapomniany, nieprzepowiedziany, tym bardziej niebezpieczny”, po czym dodaje przezornie: „póki ktoś tego wreszcie nie wyciągnie z szafy i nie przewietrzy”, niechlubna karta podhalańskiej historii zawsze może zostać użyta, „żeby mieszać ludziom w głowach”.

Podczas gdy końcem lutego serial trafi na europejski rynek, nam pozostaje cierpliwie czekać na powstanie produkcji, która tematu góralskiej kolaboracji nie będzie sprowadzać do marketingowego haczyka. I której twórcy nie poprzestaną na działaniach pozornych. Wiosenne porządki nie załatwią bowiem sprawy, potrzebny jest generalny remont.

Idź do oryginalnego materiału