Ciało dla Frankensteina to szalona wariacja na temat słynnej powieści Mary Shelley.
Baron Frankenstein mieszka z żoną Katrin (która jest jednocześnie jego siostrą) oraz dwójką dzieci (które lubią milczeć i gilotynować lalki) w starym zamku w Serbii. W swoim laboratorium baron i jego wierny pomocnik Otto przeprowadzają eksperymenty naukowe, próbując stworzyć doskonałą rasę nadludzi. W tym celu zszywają dwoje osobników, kobietę i mężczyznę, z fragmentów ludzkich ciał i ożywiają ich, aby monstra mogły się rozmnożyć i tym samym wcielić w życie plan barona. Ale męski osobnik nie wykazuje zainteresowania swoją sztuczną partnerką, więc Frankenstein musi znaleźć „dawcę” głowy z wysokim libido. Wybór pada na Nicholasa, jurnego parobka folwarcznego ze skłonnością do promiskuityzmu. Nicholas wzbudza także zainteresowanie Katrin, która czuje się zaniedbywana przez małżonka i żąda, by parobek zaspokoił jej potrzeby seksualne. Podczas wizyty w zamku Nicholas odkrywa laboratorium Frankensteina i jego przerażające eksperymenty.
Ciało dla Frankensteina powstało jako jeden z dwóch, obok Krwi dla Draculi (1974), filmów Paula Morrisseya finansowanych przez włoskiego producenta Carlo Pontiego. Jednym z pomysłodawców fabuły był Roman Polański, który uznał amerykańskiego reżysera związanego z Andym Warholem za idealnego kandydata do nakręcenia filmu 3D o Frankensteinie. Film rzeczywiście zrealizowano w technice trójwymiarowej, efekty specjalne przygotował Carlo Rambaldi [pracował później m.in. przy Obcym (1979) Ridleya Scotta, Opętaniu (1981) Andrzeja Żuławskiego i Diunie (1984) Davida Lyncha], a w rolach głównych obsadzono Udo Kiera, Joego Dallesandro, Monique van Vooren oraz Arno Juerginga. I choć film pokazywano gdzieniegdzie pod tytułem Andy Warhol’s Frankenstein, w rzeczywistości papież pop-artu był li tylko nominalnym producentem całości – nie brał udziału w powstawaniu filmu, ale jego nazwisko zapewniało większe zainteresowanie publiczności.
Podobnie jak Krew dla Draculi, Ciało dla Frankensteina bardzo luźno traktuje materiał źródłowy. Kto zna powieść Mary Shelley, ten wie, iż jej treść nijak ma się do powyższego streszczenie fabuły – wspólne są tylko postać Frankensteina i motyw stworzenia nowego człowieka z ludzkich zwłok. O ile jednak książkowy naukowiec chciał przezwyciężyć śmierć z powodu osobistej tragedii, o tyle jego filmowy odpowiednik to ktoś w rodzaju nazistowskiego eugenika marzącego o stworzeniu rasy panów, a fakt, iż gra go niemiecki aktor z ciężkim teutońskim akcentem tylko podkreśla ten wątek. Kier jest zresztą bezbłędny w swojej roli: jego przesadna, teatralna emfaza doskonale wpisuje się w kampowy charakter całego filmu. Frankenstein to opętany degenerat, jednak jego otoczenie wcale nie jest lepsze: Katrin to arogancka nimfomanka, która Nicholasa traktuje zupełnie instrumentalnie, jako obiekt seksualny. On z kolei stanowi przykład mało rozgarniętego bawidamka-obiboka.
I znów, jak w Krwi dla Drakuli, wybrzmiewają tutaj wątki klasowe, których mało kto spodziewałby się w erotycznym horrorze z dużą zawartością golizny i gore: arystokratyczni Frankensteinowie są zepsuci do cna – to wszak rodzeństwo, które wzięło ślub i spłodziło dzieci w kazirodczym akcie. Na dobitkę oboje odnoszą się do swoich podwładnych, Nicholasa i Otto, z nieskrywaną mieszanką pogardy i wyższości. Katrin i Nicholasa sportretowano ponadto jako ludzi niepotrafiących stłumić i opanować swoich żądz cielesnych, w czym dopatrywano się zakamuflowanej krytyki hipisowskiej rewolucji seksualnej lat 60. Taka interpretacja jest o tyle uzasadniona, iż Morrissey – choć należał do znanej z rozwiązłości świty Warhola – był katolikiem o konserwatywnych poglądach, jego filmy zaś „przedstawiały pustkę ludzi żyjących w przejściowym okresie kultury”. Cieszy, iż szalona wariacja reżysera na temat Frankensteina próbowała być czymś więcej niż tylko paradą nagich ciał, urwanych głów i kubłów krwi.