Najlepsze horrory 2024 roku
2024 rok był dla mnie pod kątem horroru rokiem zaskoczeń, ale niestety nie tylko tych pozytywnych. Dwa najbardziej wyczekiwane przeze mnie tytuły, czyli "MaXXXine" (zwieńczenie slasherowej trylogii Ti Westa) oraz najnowszy film Osgooda Perkinsa "Kod zła" okazały się tegorocznymi rozczarowaniami.
Zarówno inspirowany włoskimi giallo demoniczny kryminał Westa, jak i procedural Perkinsa z satanistycznym twistem cierpiały z tego samego powodu – poświęcenia historii na rzecz stylu. Oba filmy cieszyły oko, ale odsyłały w głąb kinowego fotela.
W wielu miejscach za granicą już można obejrzeć "Nosferatu" w reżyserii Roberta Eggersa (jednego z ciekawszych współczesnych twórców filmowego horroru), które
z całą pewnością trafi do tegorocznych topek. Niestety w Polsce na premierę kolejnej adaptacji o najsłynniejszym wampirze na świecie będziemy musieli poczekać aż do lutego 2025.
W poniższym rankingu najlepszych horrorów 2024 znalazły się tylko filmy, które zadebiutowały w naszym kraju w ciągu ostatnich 12 miesięcy, dlatego są wśród nich również produkcje z 2023 roku. Oto najlepsza siódemka.
7. "Uśmiechnij się 2", reż. Parker Finn
Na ten moment będąca duologią seria "Uśmiechnij się" ma swoich zagorzałych fanów, jak i przeciwników. Mnie zdecydowanie bliżej do tych pierwszych – filmy Parkera Finna wydają mi się sprawnym kompromisem pomiędzy popcornowym horrorem dla mas
a produkcją z większymi ambicjami. Chociaż oczywiście nie mówimy tu
o psychologicznych aspiracjach na miarę bardziej artystycznego kina grozy.
Sequel filmu z 2022 roku korzysta z tego samego motywu, co jego poprzednik. Skye Riley, młodą piosenkarkę próbującą ratować swoją karierę (w tej roli świetna Naomi Scott), zaczynają prześladować potworne halucynacje, które przypominają jej o traumie
z przeszłości.
"Uśmiechnij się 2" to powtórka z rozrywki, ale w lepszej niż poprzednio wersji, co nie zdarza się często w przypadku kontynuacji. Jest sprawniej napisana, lepiej zagrana oraz… bardziej makabryczna. Horror Finna powinien usatysfakcjonować malkontentów, narzekających, iż dzisiejsze horrory już nie straszą – ten sięga po wiele gatunkowych trików i wykorzystuje je przerażająco dobrze.
6. "Strange Darling", reż. J.T. Mollner
W recenzjach "Strange Darling" ostrzegali, by nie czytać nic przed seansem, by dać się zaskoczyć jednemu z najważniejszych zwrotów akcji. Ten element filmu J.T. Mollnera uważam akurat za dość przewidywalny, co nie oznacza jednak, iż nie podzielam przynajmniej częściowo entuzjazmu dotyczącego jego przewrotności.
Struktura "Strange Darling" przypomina kultowe "Pulp Fiction" Quentina Tarantino,
a więc wydarzeń nie poznajemy w tradycyjny, chronologiczny sposób. Ponieważ historia początkowo przypomina zgrane gatunkowe klisze o zabawie w kotka i myszkę, może nam się wydawać, iż pomimo wrzucenia w akcję od środka i tak wiemy, jak to się zaczęło
i skończy. niedługo się jednak dowiemy, iż reżyser wywraca większość oczekiwań widowni.
Mollner pobawił się nie tylko narracją, ale także stylem, nawiązując do horrorów kręconych w latach 70. Kontrowersje wywołały natomiast niektóre społeczne obserwacje reżysera – części krytyków "Strange Darling" jawią się one jako antyfeministyczne
i konserwatywne w przekazie.
Nie można pominąć mocnego filmowego duetu, na którego składa się dwójka horrorowych weteranów: Willi Fitzgerald, znanej z takich serialów, jak "Krzyk" i "Zagłada Domu Usherów" oraz "Kyle’a Gallnera", który zagrał m.in. we wspomnianej serii "Uśmiechnij się" oraz "Zabójcze ciało".
5. "Obcy: Romulus", reż. Fede Álvarez
Ostatnie dwa filmy w uniwersum "Obcego", czyli "Prometeusz" i "Obcy: Przymierze" (wyreżyserowane przez samego inicjatora serii, Ridleya Scotta) nie spotkały się ze szczególnym entuzjazmem widzów i krytyków. Obawy co do kolejnej instalacji w obrębie franczyzy były więc uzasadnione.
Światełkiem w tunelu był jednak fakt, iż na stołku reżysera posadzono Fede Álvareza - Urugwajczyka, który już wcześniej udowodnił, iż potrafi remake'ować kultowe horrory (patrz: jego "Martwe zło" z 2013 roku).
I Álvarez pokładanych w nim nadziei nie zawiódł. "Obcy: Romulus" to remiks wszystkich wcześniejszych filmów o ksenomorfie, z ciekawą innowacją w postaci obsadzenia po raz pierwszy w roli głównych bohaterów nastolatków. Młoda obsada to zresztą jeden z mocniejszych elementów filmów, z Cailee Spaeny ("Priscilla", "Civil War") jako nową "Ripley" na czele.
Reżyser może nie wynalazł koła na nowo, ale dostarczył jakościowej, napakowanej akcją rozrywki, która w sposób oczywisty żeruje na popkulturowej nostalgii, ale też potrafi nieraz zaskoczyć. Niektórym zaciągnięty z przeszłości dług przeszkadzał w czerpaniu euforii z seansu, ale ja dostałam dokładnie to, czego po "Romulusie" się spodziewałam
i czekam na więcej.
4. "Omen: Początek", reż. Arkasha Stevenson
Remaki, sequele, prequele i rebooty w ostatnich latach były odmieniane przez przypadki nieustannie i słusznie zasłużyły sobie na złą sławę. W obrębie horroru największe "osiągnięcia" w tej dziedzinie ma David Gordon Green, który spartaczył odrodzenie "Halloween" oraz "Egzorcysty".
W tym roku wiele powrotów do przeszłości różnego rodzaju – dalekiej ("Obcy") i nie tak dawnej ("Uśmiechnij się") – okazało się jednak udanych. Do tego grona zalicza się także "Omen: Początek", czyli debiutancki horror Arkashy Stevenson.
Najnowszy projekt w ramach franczyzy zapoczątkowanej przez "Omen" z 1976 roku to rewelacyjny satanistyczny horror z zakonnicami w rolach głównych, stojący o wiele klas wyżej od "Niepokalanej" z Sydney Sweeney, poruszającej względnie podobną tematykę. Co jednak ciekawe, w swoim diabolicznym filmie Stevenson czerpie najmniej z oryginału, a więcej z innych filmów epoki, takich jak chociażby "Dziecko Rosemary", "Suspiria" czy "Egzorcysta".
"Omen: Początek" to stylowa laurka dla satanistycznego kina lat 70., a dla fanów horrorów znaczną część zabawy będzie stanowiło rozpoznanie nawiązań i cytatów. Przedstawiona w filmie historia ma jednak również głębsze dno i w oczywisty sposób koresponduje z ostatnimi wydarzeniami w USA.
Dalsza część artykułu poniżej.
3. "Późna noc z diabłem", reż. Cameron Cairnes, Colin Cairnes
Nie jestem największą fanką wykorzystywania w kinie techniki found footage, dlatego zaskoczyło mnie, jak duże wrażenie wywarła na mnie "Późna noc z diabłem", która jest kolejnym podejściem horroru do takiej stylizacji.
Jak to w filmach tego typu bywa, twórcy zapowiadają, iż to, co za chwilę zobaczymy, wydarzyło się naprawdę. Rzekomo mamy być widzami nagrania transmisji na żywo popularnego talk-show z końcówki lat 70., w którym doszło do przerażających
i niewyjaśnionych zjawisk.
"Późna noc z diabłem" udanie imituje doświadczenie oglądania prawdziwych wydarzeń oraz wprowadza nastrój napięty, jak garota i to stanowi jej największą siłę. Zgadzam się
z niektórymi, iż tej produkcji do miana horroru pełną gębą zabrakło nieco mięsa, jednak oryginalne podejście do tematu oddaje to z nawiązką.
Film Camerona Cairnesa i Colina Cairnesa to jednak nie tylko wyjątkowo świeży film grozy, osadzony w czasach tzw. "satanic panic" w USA, ale także celna (choć niekoniecznie odkrywcza) satyra na telewizję i show-biznes.
2. "W blasku ekranu", reż. Jane Schoenbrun
"W blasku ekranu" nie jest tym, czym się wydaje – to mogę Wam zagwarantować. Nie bez powodu nawiązuje tutaj zresztą do cytatu z "Miasteczka Twin Peaks", którego echa fani arcydzieła Davida Lyncha wyłapią w nim bez problemu.
Trzon historii jest dość prosty. Dwójka nastolatków: zbuntowana Maddy i wycofany Owen popada w obsesję na punkcie mrocznego telewizyjnego serialu dla młodzieży. Po jakimś czasie dziewczyna ginie w tajemniczych okolicznościach. Po latach wraca całkowicie odmieniona.
Film Jane Schoenbrun adekwatnie wymyka się klasyfikacjom gatunkowym i pewnie część osób uzna za nadużycie włożenie go do szufladki z napisem "horror". Przez większość czasu bowiem raczej nie doświadczymy typowej grozy, a raczej czegoś na granicy zagubienia i niepokoju.
Ta osadzona w surrealistycznej i nostalgicznej estetyce historia nie straszy bowiem hektolitrami krwi ani jump scare’ami, a egzystencjalnym bólem, wiecznym poczuciem niedopasowania i niemożnością odnalezienia się w rzeczywistości, dla której alternatywą pozostaje ucieczka w fikcyjne światy.
Wątków, które podejmuje "W blasku ekranu" jest wiele. To film do wielokrotnego oglądania, w którego zwariowany świat wsiąka się tak samo mocno, jak jego bohaterowie w swój ulubiony serial.
1. "Substancja", reż. Coralie Fargeat
Francuskie reżyserki potrafią kręcić horrory. Na początku lat dwutysięcznych swoim "Głodem miłości" udowodniła to Claire Denis, a w ostatnich latach Julia Ducournau, która za jeden ze swoich body horrorów ("Titane") otrzymała Złotą Palmę w Cannes. Teraz przyszła pora na Coralie Fargeat i jej wybuchową "Substancję".
Tegoroczny zdobywca nagrody za najlepszy scenariusz w Cannes wzbudził zainteresowanie dzięki Demi Moore, która w ostatnich latach jedynie przemykała przez ekran. W pokręconym filmie grozy Francuzki daje jednak taki popis umiejętności aktorskich, jakiego jeszcze u niej nie widzieliśmy.
Fakt, iż Moore wciela się w główną bohaterką, ma w sobie nieco (prawdopodobnie zamierzonej) ironii, biorąc pod uwagę, iż sama aktorka wraz z wiekiem zaczęła otrzymywać coraz mniej propozycji z Hollywood. "Substancja" opowiada bowiem między innymi o tym, w jaki sposób show-biznes obchodzi się z kobietami, które tracą dla nich "datę ważności" i do jakiej rozpaczy oraz desperacji potrafi to doprowadzić.
Horror Fargeat opowiada historię prostą jak baśń, w której groza balansuje na granicy prawdziwej obrzydliwości i przemocy oraz groteski rodem z kart książek braci Grimm. To także obłędnie dopracowane i momentami teledyskowo zmontowane audiowizualne arcydzieło, w którym wybrzmiewają echa najznamienitszych mistrzów gatunku.