"Cel numer jeden" to thriller z gwiazdą "Białego Lotosu" i garścią twistów – recenzja serialu Apple TV+

serialowa.pl 2 godzin temu

Od dziś na platformie streamingowej Apple TV+ możecie oglądać dwa pierwsze odcinki serialu „Cel numer jeden” z Leo Woodallem w roli głównej. Rzućcie okiem, czy warto zainteresować się tym thrillerem z gorącym nazwiskiem.

Od jakiegoś czasu Apple TV+ upodobało sobie gatunek thrillera spiskowego. Jego kolejnym reprezentantem w ofercie platformy z nagryzionym jabłkiem został „Cel numer jeden” (oryg. „Prime Target”). To ośmioodcinkowy serial (widziałem przedpremierowo całość) autorstwa Steve’a Thompsona, doświadczonego scenarzysty, który ma na swoim koncie pracę nad takimi głośnymi tytułami, jak „Sherlock” czy „Doktor Who„. Atrakcyjności projektowi dodaje to, iż wśród producentów wykonawczych znalazł się sam Ridley Scott („Gladiator”), zaś przed kamerą postawiono wschodzącą gwiazdę kina i telewizji.

Cel numer jeden – o czym jest serialowy thriller Apple TV+?

Leo Woodall („Biały Lotos”, „Jeden dzień”), bo o nim tutaj mowa, zaczyna odchodzić od wizerunku filmowego uwodziciela na rzecz ról bardziej zróżnicowanych. Młody Brytyjczyk niebawem podbije ekrany naszych kin (w filmach historycznych, science fiction i 4. części „Bridget Jones”), tymczasem w „Celu numer jeden” przypadła mu kreacja błyskotliwego matematyka. Grany przez niego Ed Brooks to współczesny geniusz z Cambridge, który jest na skraju prawdziwego przełomu w swojej dziedzinie.

„Cel numer jeden” (Fot. Apple TV+)

Spędzając niemal cały swój wolny czas na nauce, Brooksowi udało się odnaleźć wzór w liczbach pierwszych, który ma potencjał, by zdestabilizować światowy porządek. Odkrycie chłopaka zagraża cybernetycznemu bezpieczeństwu, co sprawia, iż gwałtownie trafia na radar różnych instytucji, które pragną położyć łapę na wzorze lub zniszczyć go raz na zawsze. Tutaj docieramy do naszej drugiej głównej bohaterki, uzdolnionej hakerki, Taylah Sanders (Quintessa Swindell, „Trinkets”), której powierzono zadanie infiltracji geniusza z Cambridge.

Szybko okaże się, iż amerykańska National Security Agency, dla której pracuje Taylah, ma swój własny interes w pracy Brooksa, a jego odkrycie wiąże się z tajemną wiedzą sięgającą wielu wieków wstecz. Od momentu, w którym nasz błyskotliwy student staje się tytułowym celem numerem jeden, bohaterowie łączą siły, przemierzając wspólnie pół Europy (i kawałek Bliskiego Wschodu) wymykając się wrogom i jednocześnie próbując rozszyfrować, o co w tym wszystkim chodzi.

Cel numer jeden, czyli Leo Woodall próbuje sił w thrillerze

Z naukami ścisłymi mam tyle wspólnego, co z łyżwiarstwem figurowym (czyli nic), więc nie będę udawał, iż mam pojęcie, co takiego Brooks bazgrze na kartkach, tablicach i obrusach nie raz pokazywanych na ekranie. Pokuszę się wręcz o założenie, iż naukowy aspekt fabuły „Celu numer jeden” jest mocno hipotetyczny i w gruncie rzeczy pretekstowy (może znajdzie się ktoś taki, kto wnikliwie przeanalizuje matematykę w serialu?), co ma działać przede wszystkim jako olej napędowy dla fabuły serialu.

„Cel numer jeden” (Fot. Apple TV+)

Niemniej twórcy poświęcają całkiem sporo czasu „scenom matematycznym” i wywodom między naukowcami z Cambridge (na ekranie w rolach nauczycieli Eda pojawiają się m.in. David Morrissey znany z „The Walking Dead” czy Joseph Mydell z filmu „Konklawe”), które nadają „Celowi numer jeden” sporo autentyczności. Samo środowisko akademickie również wydaje się być całkiem niezłym pomysłem na osadzenie akcji thrillera – nie powinniście obawiać się, iż wynudzą was pogawędki o algebrze, akcja nie przykleja się bowiem do Cambridge na długo.

Wraz z Edem i Taylah zwiedzimy m.in. Irak i sporą część Francji, co w najbardziej nużących momentach serialu skutkuje chociażby ładnymi widoczkami i całkiem nieźle nakręconymi scenami akcji. Tych drugich jest zdecydowanie mniej w porównaniu do naukowych dyskusji, przez co tempo produkcji częściej niż rzadziej daje się we znaki. Sama fabuła nie jest z kolei na tyle oryginalna, by sprawić, iż pozostałe mankamenty pozostały niezauważone.

Podczas seansu ma się wrażenie, iż fabularny koncept, z którego skorzystali filmowcy, pojawił się już w dziesiątkach filmów – i to takich z nieco ciekawszymi bohaterami. Największy zarzut, jaki można bowiem mieć do serialu to boleśnie nijaki protagonista. Brooksowi daleko do naszego ulubionego archeologa o twarzy Harrisona Forda czy dajmy na to marvelowskich kujonów, którzy skazani są, by przywdziać superbohaterski trykot. Ed to wiecznie przygaszony odludek, który pasuje do thrillera jak pięść do nosa.

Cel numer jeden – czy warto oglądać serial Apple TV+?

Nie dość iż Woodall nie robi zbyt wiele, by dodać bohaterowi powabu (występ możemy w gruncie rzeczy sprowadzić do ograniczonego repertuaru min wyrażających dezaprobatę z zaistniałej sytuacji), to jeszcze scenariusz nie wykorzystuje jego umysłu w akcji, która wręcz się tego domaga. Odnotowałem, iż – oczywiście, poza pracą nad wzorem – dzieje się tak tylko raz, gdy Brooks bez problemu zapamiętuje numery tablicy rejestracyjnej. Zdecydowanie większy udział w fabule wydaje się mieć Taylah.

„Cel numer jeden” (Fot. Apple TV+)

Pomijając moją wewnętrzną dyskusję o tym, jak nieudanym castingiem okazał się Woodall, w trakcie seansu niejednokrotnie łapałem się na tym, iż zdecydowanie bardziej wolałbym obejrzeć serial, w którym to Taylah gra główne skrzypce w opowieści. Choć obietnicą przemiany w charakterze Eda jest finał 1. sezonu „Celu numer jeden”, to kobieca bohaterka od początku do końca sprawia, iż chce się śledzić losy tych kafkowskich uciekinierów. Tym bardziej iż w 2025 roku technologiczne skille są bardziej atrakcyjne niż algebra.

Tu i ówdzie twórcom udaje się wpleść w „Cel numer jeden” interesujące twisty czy urocze fragmenty – w których radykalnie analogowy Ed nie potrafi zrobić screena na komputerze albo nie jest w stanie odpowiedzieć na flirt przez swą nieprzystępność – ale są to tak naprawdę krople w morzu momentów godnych zapomnienia i fabuły, która nie zachęca do wnikliwego oglądania. Z czystym sercem serial mógłbym polecić chyba tylko zdecydowanym fanom gatunku.

„Cel numer jeden” to bowiem serialowy przeciętniak, którego największą szansą na sukces paradoksalnie staje się rozchwytywany i skradający serca Woodall. Sam pokładałem w nim duże nadzieje, będąc oczarowanym występami, w których łączył zawadiackość młodego Marlona Brando z magnetyzmem Brada Pitta. Jako błyskotliwy matematyk z Cambridge nauczył mnie tylko jednego – iż w tej roli lepiej sprawdziłby się ktoś taki jak Eddie Redmayne.

Cel numer jeden – kolejne odcinki w środy na Apple TV+

Idź do oryginalnego materiału