Cały ten rap – recenzja serialu. Polska rapem stoi

popkulturowcy.pl 4 miesięcy temu

Cały ten rap to miniserial dokumentalny Netflixa, który powstawał cztery lata, a teraz wreszcie pojawił się na platformie. Czy opłaciło się wypytać o ten gatunek muzyczny pół polskiej sceny rapowej? Jeszcze jak!

Na początek przyznam się, iż mam z polskim rapem tyle wspólnego, iż mam starszych braci. O ile dzięki ich fascynacji rapem po latach wciąż znam teksty niejednego kawałka, tytuły i artyści pozostają mi obcy. Pomimo, a może właśnie dlatego, kiedy tylko zobaczyłam zapowiedź dokumentu, wyczułam w nim szansę na uporządkowanie mojej – raczej skromnej – wiedzy na temat kultury hip hopu. Cały ten rap okazał się bardzo trafnym wyborem.

Dokument składa się z sześciu tematycznych odcinków. Naturalnie serial zaczyna się od osadzenia polskiego rapu w szerszym kontekście napływu zachodniej kultury, a następnie skupia się na konkretnych aspektach gatunku. Krótka historia rapu zaczyna się na osiedlach, a kończy na nowym pokoleniu raperów, podbijających listy przebojów. Ostatnie dwa odcinki natomiast skupiają się bardziej na zakulisowej stronie przemysłu muzycznego, opowiadają o samym procesie produkcji oraz o wpływie rozwoju technologii na współczesną scenę muzyczną tego gatunku.

Przede wszystkim, serial jest świetnie zrealizowany. Przez ekran przewijają się wszystkie nazwiska, o których można pomyśleć w tym temacie. Wypowiadają się zarówno przedstawiciele pokolenia pionierów, jak i gwiazdy ostatnich lat. To samo wystarczyłoby już do różnorodności perspektyw, a do tego pojawiają się także producenci, dziennikarze muzyczni, czy reżyserowie teledysków. Relacje z licznych, odmiennych punktów widzenia włożone są w tematyczne ramy odcinków, więc dobrze się uzupełniają. Powstaje spójny, interesujący zbiór wspomnień oraz opinii z wewnątrz, który jednocześnie fascynuje i edukuje.

Fot. Netflix

Treść idzie w parze z formą, co wcale nie jest regułą w filmach czy serialach dokumentalnych. Ile to już razy interesujące informacje zostały pogrzebane pod dwoma ujęciami kamery? Cały ten rap dobrze rozumie współczesnego odbiorcę – nie dość, iż scenerie zmieniają się wraz z gośćmi, to są zwyczajnie ładne. Mnóstwo jest tu pięknych, pełnych detali wnętrz. Przewijają się też materiały z koncertów czy festiwali, fragmenty kultowych teledysków, okładki płyt. Kolokwialnie mówiąc, jest na czym zaczepić oko, żeby uwaga gdzieś nie uciekła. Oświetlenie, ujęcia, ruch kamery są nie mniej ważne niż opowieść. Wszystko to subtelnie się uzupełnia, a dynamika sprawdza się przy przekazywaniu informacji.

Wizualna strona nie ustąpi jednak miejsca najważniejszemu pytaniu – czy wiem więcej? Czy teraz lepiej rozumiem polski rap, twórców, fenomen zaadaptowania gatunku do narodowych realiów? Czy to wszystko mnie zaciekawiło? Dla mnie odpowiedź na każde z tych pytań brzmi: tak, i to z dużą dozą satysfakcji. Zarówno laik, jak i fan – a choćby taki pół-laicki twór jak ja – obejrzy Cały ten rap z przyjemnością.

A czy seans zostawi po sobie trwalszy ślad? Jeszcze nie wiem, ale teraz leci u mnie Pezet.

Fot. główna: Netflix.

Idź do oryginalnego materiału