Moja była teściowa przechwala się, iż jej syn zostawił mi wszystko po rozwodzie: gorzka prawda jest taka, iż nie miał co zabierać
Anna siedziała w kuchni swojego małego mieszkania w Poznaniu, patrząc przez okno, za którym szary deszcz zalewał podwórko. Serce ściskało się jej z bólu i żalu, gdy wspominała słowa byłej teściowej, Ewy Kowalskiej. Ta, z dumnie uniesioną głową, opowiadała wszystkim sąsiadom i znajomym, jaki to jej syn, Jakub, jest szlachetnym człowiekiem. „Zostwił Annie wszystko – mieszkanie, samochód, choćby mebli nie tknął! Wyszedł z jedną torbą, prawdziwy mężczyzna!” – obwieszczała na każdym kroku. Gdyby nie znać prawdy, brzmiałoby to jak bohaterstwo. Ale Anna wiedziała, jak było naprawdę, i to kłamstwo paliło ją od środka.
Mieszkanie, w którym teraz mieszkała, dostała od babci jeszcze przed ślubem. Anna pamiętała, jak pieczołowicie przechowywała klucze do tego domu, swojej przystani, gdzie każda rysa na ścianie była jej bliska. Samochód? Kupiła go za własne pieniądze, uzbierane przez lata pracy w biurze, zanim Jakub pojawił się w jej życiu. Nie dołożył ani grosza ani do jednego, ani do drugiego. Gdy teściowa rozpisywała się, jak jej syn „nic nie zabrał z domu”, Anna tylko gorzko się uśmiechała. A co mógł wziąć? Wszystko, co było w tym mieszkaniu – od kanapy do czajnika – kupiła ona albo dostała od rodziców. Jakub? Był gościem w ich wspólnym domu, a nie gospodarzem.
Ich małżeństwo trwało cztery lata, ale dla Anny były to cztery lata walki. Jakub pracował może dwa lata w tym czasie. Resztę „szukał siebie”. Praca w biurze? Za daleko dojeżdżać. Pensja w sklepie? Niegodna jego ambicji. Kierownik w kawiarni? Za mały poziom dla takiego jak on. Marzył o wielkości, ale kończyło się na marzeniach. Anna wstawała codziennie o szóstej, by zdążyć do pracy, podczas gdy Jakub spał do południa. Płaciła za rachunki, kupowała jedzenie, gotowała obiad, a on… szukał „swojej drogi”. Czasem łapała się na myśli: „Za co ja się tak ukarałam, wybierając go?”
Gdy nadszedł czas rozwodu, Anna czuła jednocześnie ulgę i pustkę. Zmęczyła się byciem jedynym dorosłym w ich związku. Jakub, jak obiecał, wyszedł. Z jedną torbą, jak lubi powtarzać jego matka. Zamknął drzwi z hukiem, jak gdyby to on był poszkodowany. Teściowa podniosła ten moment do rangi bohaterskiego czynu. „Mój syn – prawdziwy rycerz! Zostawił wszystko byłej żonie i zaczął od nowa!” – jej głos roznosił się po całym osiedlu, a Anna zaciskała pięści, by nie krzyczeć. Wyobrażała sobie, jak chwyta Ewę za ramiona i krzyczy prawdę: „Nie zostawił, bo nie miał co zabrać! Wyszedł, bo nie mógł wziąć tego, co do niego nie należało!”
Ale Anna milczała. Nie chciała schodzić do poziomu plotek. Jej bliscy – przyjaciele, rodzice – znali prawdę. Widzieli, jak ciągnęła wszystko na sobie, jak wypalała się, jak płakała nocami, myśląc, iż może to ona zawiniła, iż nie potrafiła zmotywować męża. Wspierali ją, gdy w końcu zdecydowała się na rozwód. A co do obcych? Niech wierzą w bajki Ewy. Anna wiedziała: ci, którzy słuchają plotek, nie są warci jej czasu.
Mimo to za każdym razem, gdy docierały do niej urywki tych rozmów, w piersi podnosiła się fala gniewu. „Zostawił wszystko byłej!” – brzmiało jak szyderstwo. To nie on zostawił, to ona zachowała to, co i tak było jej. Nie pozwoliła mu zniszczyć jej życia, jak zniszczył ich małżeństwo. Anna patrzyła na swoje mieszkanie, na zdjęcia na ścianie, na kwiaty, które sama zasadziła na balkonie, i myślała: „To moje. Zasłużyłam na to. I nikt nie odbierze mi mojej prawdy.”
Teraz, gdy rozwód już za nią, Anna zaczęła uczyć się życia od nowa. Zapisała się na jogę, zaczęła malować – czego nie robiła od szkoły. Uśmiechała się częściej, a jej oczy, przygaszone przez lata małżeństwa, znów zapłonęły życiem. Ale gdzieś głęboko w sercu wciąż była rana. Nie od miłości do Jakuba – ta dawno umarła. Od niesprawiedliwości. Od tego, iż jego kłamstwo stało się legendą, a jej prawda została w cieniu. Ale Anna wiedziała: da sobie radę. Zawsze dawała.