Wydawała się idealna. A okazała się moim największym bólem.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem Martę, pomyślałem, iż stanęła przede mną kobieta z moich snów – spokojna, subtelna, z oczami, w których kryły się całe światy. gwałtownie się zbliżyliśmy. Oprowadzałem ją po ulubionych miejscach w Gdańsku, gotowaliśmy w domu proste dania, śmialiśmy się z błahostek. Byłem pewien: to ta jedyna. Kiedy oświadczyłem się, nie wahałem się ani przez chwilę.
Ślub był skromny, ale pełen ciepła. Tylko najbliżsi, biała suknia, cichy taniec przy nastrojowej muzyce. Życie wydawało się sielanką. Marta była troskliwa, uważna, czasem trochę zdystansowana – ale myślałem, iż to po prostu jej natura. niedługo jednak w tym spokoju pojawiły się pierwsze rysy.
Zaczęła zostawać po pracy. To „spotkania z koleżankami”, to „projekty w biurze”. Czasem plątała się w opowieściach. Starałem się odpędzać podejrzenia. Aż pewnego dnia zauważyłem, iż jej telefon, który zwykle trzymała jak skarb, leżał odblokowany na kuchennym stole. Nie chciałem naruszać jej prywatności… ale coś we mnie pchnęło mnie do sprawdzenia.
Zobaczyłem wiadomości. Imię – Krzysiek. Treść nie pozostawiała wątpliwości: „Wkrótce się zobaczymy. Obiecuję. Brakuje mi twojego dotyku”. Marta odpowiadała równie namiętnie. Serce ścisnęło mi się w piersi. Kim był? Co ich łączyło?
Następnego dnia zacząłem drążyć. Znalazłem jej stare konto w mediach społecznościowych. Zdjęcia z imprez, półnagie fotki na plaży, obcy mężczyźni. Posty pełne aluzji do namiętności, wolności, przelotnych romansów. Ta Marta, którą znałem, i ta z sieci – to były dwie różne osoby. Nie chciałem wierzyć, ale czułem, iż prawda pozostało gorsza.
Po dwóch tygodniach trafiłem na jej dziennik. Przypadkiem – a może tak miało być. Na okładce napis: „Nie otwierać”. Otworzyłem. Każda strona ciąła jak nóż:
„On myśli, iż jestem dobra. Nie wie, jak bardzo głodna jestem uczuć. Dotyku. Jednego to za mało.”
„Krzysiek prosił, żebym została. Prawie się zgodziłam. Ale on ma rodzinę. A ja – całą tęczę pragnień.”
„Tomek jest naiwny. Wierzy, iż jesteśmy sobie przeznaczeni. Gdyby tylko wiedział o Marku…”
Siedziałem na podłodze, nie mogąc powstrzymać łez. Moja żona. Moja – i jednocześnie nie moja wcale. Trzech mężczyzn. Zdrady. Życie jak teatr.
Zainstalowałem program na jej telefonie. We wtorki i czwartki jeździła za miasto. Ten sam hotel. Ten sam pokój. Zawsze – Krzysiek. A potem Marek. Żonaty. Pisała do niego: „Jesteś najbardziej namiętny. Przy tobie czuję się żywa. Ale nie proś o więcej.”
Byłem złamany. I wciąż bałem się o tym mówić. Aż w końcu eksplodowałem:
— Wiem wszystko.
Zbladła. Nie zaprzeczała. Tylko płakała. Czekałem na wyjaśnienia. Otrzymałem tylko:
— Boję się być sama. Nie potrafię być tylko żoną. Potrzebuję więcej. Muszę czuć, iż jestem pożądana. Jesteś dobry. Ale nie rozpalasz we mnie ognia.
To było gorsze niż wyznanie zdrady. To było wyznanie, iż w jej świecie jestem nikim. Bezpiecznym portem. Pewnym oparciem. Ale nie mężczyzną, którego wybiera.
Po tygodniu podaliśmy o rozwód. Ja odszedłem. Ona została w mieszkaniu – i w swojej sieci kłamstw.
W ostatniej wiadomości napisała:
„Przepraszam. Byłeś prawdziwy. A ja tylko szukałam siebie. I nie znalazłam.”
Piszę tę historię nie z zemsty. Już dawno przestałem się złościć. Chcę tylko, aby ktoś, kto to przeczyta, zrozumiał: maski bywają piękne. Ale często kryją dusze, których nigdy do końca nie poznamy.