Bridget Jones powraca, jednak tym razem doprowadza nas do łez nie tylko poprzez śmiech. Czwarta część ikonicznej już serii filmowej jest zabawna, wzruszająca, nostalgiczna – ma wszystko, co powinna zawierać dobra komedia romantyczna na Walentynki.
Wczesne lata 2000. były, w mojej opinii, złotym okresem komedii. Nic nie jest w stanie dorównać ich ziarnistemu obrazowi, ekscentrycznym stylizacjom i niepohamowanemu humorowi (nie oszukujmy się; wiele żartów z tamtego okresu dzisiaj by nie przeszło). Bridget Jones robiła to jednak wyjątkowo dobrze. Jest to bohaterka, która wychylała się lekko poza utarte schematy swoich czasów. Z sylwetką nieco większą niż amerykański rozmiar zero, bez faceta w wieku 32 lat, ale za to z ogromną werwą i determinacją; nic dziwnego, iż od razu rozkochała w sobie publiczność.
Od premiery pierwszej części serii minęły 24 lata, jednak Bridget Jones przez cały czas przyciąga do siebie mężczyzn. Tegoroczny film z Renée Zellweger w roli głównej przedstawia Bridget jako wdowę i samotną matkę dwójki dzieci. Wspierana przez niezawodnych przyjaciół i byłego kochanka – Daniela Cleavera – Jones postanawia ruszyć ze swoim życiem do przodu. Powraca więc do swojego dziennika, dawnej pracy, a choćby randkowania.

Istota filmu pozostaje w gruncie rzeczy taka sama; dostajemy zakręconą Bridget i dwójkę jej adoratorów. Tym razem mężczyźni nie różnią się jedynie charakterami, ale także wiekiem. Pierwszym zalotnikiem jest młody Roxster, z którym Jones kręci za pośrednictwem Tindera. Drugi z panów to natomiast nauczyciel nauk ścisłych w szkole, do której uczęszcza syn Bridget i Marka Darcy’ego.
Fabuła czwartej części komedii nie jest niczym odkrywczym, co raczej dla nikogo nie powinno stanowić zaskoczenia. Scenariusz należy do tych sztampowych i stanowi jedynie lekko zmodernizowaną wersję poprzednich filmów z serii. Jest jednak w Bridget Jones: Szalejąc za facetem pewien ciężar, który odróżnia ją od wcześniejszych części. Humor przeplatany jest tutaj żałobą po utracie ukochanego męża i ojca.
Choć film porusza smutne wątki, to nie wybijają one zupełnie z komediowego rytmu. Całość raczej płynnie się dopełnia, tworząc naturalną całość. Czwarta część Bridget Jones pokazuje przede wszystkim, iż żałoba jest procesem złożonym. Losy Bridget zdają się wyjaśniać, iż w życiu jest miejsce zarówno na ból i tęsknotę, jak i na euforia oraz nowe przeżycia.
Zobacz również: Najlepsze filmy 2025 roku

Trzeba przyznać, iż Renée Zellweger przez cały czas jest fenomenalna w roli Bridget Jones. Mimo upływu lat aktorka wciąż perfekcyjnie oddaje charakter kochanej przez wielu postaci. Jones pod wieloma względami pozostaje taka sama – niezmiennie zakręcona i energiczna. Choć nierzadko wpakowuje się przez to w niezręczne sytuacje, to jednak zawsze wychodzi z nich z twarzą. Właśnie za to najbardziej uwielbiamy Bridget Jones. Co prawda w czwartej części mamy już do czynienia z dojrzałą kobietą po 50-tce, jednak doświadczenie głównej bohaterki nie zmienia jej sposobu bycia czy ścieżki kariery, co jest bardzo trafną decyzją ze strony scenarzystów. W końcu to właśnie przebojowy charakter Bridget tworzy tę postać.
Film Bridget Jones: Szalejąc za facetem świetnie poradził sobie również z resztą powracających postaci. Hugh Grant jako Daniel Cleaver przez cały czas ma w sobie pełno nonszalanckiej energii. To właśnie jego sprośne teksty, tak typowe dla tego podrywacza, wywoływały najwięcej śmiechu na sali kinowej. Jednak oprócz byłego szefa Bridget Jones nie zabrakło innych bohaterów, bez których trudno byłoby wyobrazić sobie tę serię. Przyjaciele Bridget, jej rodzice czy choćby ginekolożka z poprzedniej części filmu – każde z nich przewinęło się w czwartej części komedii, rzucając charakterystycznymi dla siebie uwagami.
Każda z postaci zdaje się znajdować dokładnie na swoim miejscu. Zarówno dobrze już znane sylwetki, jak i nowe osobowości dobrze się uzupełniają. Nie da się jednak ukryć, iż to ci starzy bohaterowie bardziej przyciągają uwagę. Mam tutaj na myśli przede wszystkim Jude, Toma i Shazzer – niezawodną paczkę przyjaciół Bridget, która od lat stanowi genialne dopełnienie poczucia humoru głównej bohaterki.

Powrót do udanych produkcji sprzed lat zawsze niesie za sobą pewne ryzyko. Pomimo zadowolenia, jakie towarzyszyło mi po wyjściu z kina, nie mogę wyzbyć się wrażenia, iż nowej Bridget Jones brakuje jednak dawnego nastroju. Być może jest tak za sprawą upływu czasu czy rozwoju technologii; niezależnie od przyczyny, urok tej historii stracił jednak trochę na sile. Najnowsza część filmu jest jednak pełna nawiązań do swoich poprzedników, co na pewno zostanie docenione przez fanów serii.
Bridget Jones: Szalejąc za facetem to mimo wszystko bardzo udana komedia. Tytułowa bohaterka przez cały czas jest wyjątkowo charyzmatyczną postacią – Renée Zellweger stworzyła personę, która zapisze się na kartach historii jako najbardziej sympatyczna i uniwersalna protagonistka komedii. Zdecydowanie warto zobaczyć Bridget Jones na dużym ekranie raz jeszcze. Koniecznie zaopatrzcie się przy tym w chusteczki. Pojawienie się łez gwarantowane – niezależnie od tego, czy będą one spowodowane świetnym humorem, czy wzruszeniem.
Fot. główna Jay Maidment // Universal Pictures