Nosferatu powrócił. Robert Eggers zdał egzamin z klasyki horroru? Wszystkie pięknie, ale…
Mamy rok 1838. Ellen (Lily-Rose Depp) jest dręczona przez koszmary, w których zbliża się w demoniczną istotą. Tymczasem jej mąż Thomas (Nicholas Hoult), sprzedający nieruchomości, wyrusza do Transylwanii, by zawrzeć umowę z tajemniczym hrabią Orlokiem (Bill Skarsgård). Nie wie, iż podpisując kontrakt, sprowadza do swojego rodzimego miasteczka samego Nosferatu. Wybucha demoniczna plaga – szczury i choroby zbierają śmiertelne żniwo, a diaboliczny przybysz pragnie tylko jednego – za wszelką cenę posiąść Ellen.
Za prosto i banalnie? Horror jak tysiąc innych? Spokojnie, fabuła nie jest w tym filmie najważniejsza.
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i

Czy „Nosferatu” to straszny film? Strach jest jak lodowata, ciasna krypta do której reżyser Robert Eggers (reżyser „Czarownica”, „Lighthouse”, „Wiking”) wsadza widza, a jej ściany zaczynają zsuwać się ku sobie. Uczucie osaczenia i klaustrofobii narasta. To co czai się w ciemności jest odrażające, lodowate, ohydne… ale też fascynujące. Każdy kadr, skąpany w smolistej czerni i brudnej szarzyźnie, mógłby zawisnąć w mrocznej galerii sztuki. Szczególnie podróż Thomasa do Transylwanii (scena z powozem!) to wizualna uczta. Dzikie ostępy wydają się osaczać i pożerać swoją ofiarę.
„Nosferatu” dźwiękiem stoi. Cisza wydaje się wręcz jadowita. Obcujemy z materią wyjątkowo unerwioną, wrażliwą na każdy szmer. Demoniczne crescendo prowadzi nas w mrok, ku zagładzie, ale robi to tak kusząco, iż nie można się oprzeć.
W pewnym momencie jednak euforia mija. Łapiemy oddech i…
Nosferatu – gdy horror próbuje być za bardzo horrorem
„Nosferatu” to jeden z wizualnie najpiękniejszych filmów od lat. Hipnotyzująca wizja ubrana w piękne gotyckie szaty. Ale co kryje się pod woalami, welurami i gorsetami? Mniej więcej w połowie filmu fatałaszki spadają i orientujemy się, iż fabuła jest jedynie pretekstem do obrazu. To opowiastka, którą sam Eggers określił jako „simple fairy tale”.

„Nosferatu” jest straszny… za bardzo? Lily-Rose Depp wyczynia z ciałem rzeczy niesamowite (bez efektów specjalnych), które zaskoczą niejednego ortopedę. Momentami jednak przeszarżowała w swoich spazmach i drgawkach, ocierając się o parodię. William Dafoe jako ekspert od okultyzmu Albin Eberhart von Franz, balansuje na granicy obłędu i komedii – celowe wytrącenie widza z immersji?
Film natchniony jest teatralną duszą. Aaron Taylor-Johnson aż za bardzo poczuł ten sceniczny sznyt. Jego występ to raczej groteska z niedofinansowanego teatru gdzieś na skraju powiatu, gdzie u aktorów widać doklejone wąsy.
A jak wypada sam hrabia Orlok/Nosferatu? Jest przerażający i tajemniczy. Wygląda jak makabryczny zombie sarmata – jakby plaga zombie nawiedziła Adamczychę. To jedna z tych postaci, której zapach można zobaczyć. Niestety, Bill Skarsgård momentami przeszarżował. choćby Darth Vader sapał i charczał mniej od tego wampira. To już nie astma, a raczej paliatywna gruźlica. Powinien odchrząknąć bardziej niż Robert Mazurek z Kanału Zero.

Nosferatu 2025, czyli Eggers powściągliwy
Robert Eggers nakręcił film bezpiecznie odważny. Dobrze się czuje w świecie mrocznych baśni i ewidentnie boi się przekroczyć granicę kontrowersji oraz obrazoburczości. Nie chodzi już choćby o kurczowe trzymanie się filmowego pierwowzoru z 1922 roku w reżyserii Friedricha Willhelma Murnaua. To wszystko – od zamku w Transylwanii, skrzyni z demonem na statku, po spazmy podczas nawiedzeń – już było. Owszem, mamy dyndającą fujarę wampira, opętania, ohydną scenę seksu, niby to wszystko szokuje, ale można było wycisnąć w tego więcej horroru. Zabrakło odwagi i poczucia dyskomfortu na miarę chociażby „Substancji”. Nowy „Nosferatu” aż się prosi, by poluzować lejce. By zaryzykować!
„Nosferatu” to Eggers powściągliwy. Niby brudno i duszno, ale pod tym względem do serialu „Tabu” filmowi Eggersa daleko. Gdy już zanurzamy się w mroku karpackiego folkloru (najlepsza i najstraszniejsza część filmu), Eggers gwałtownie od nich ucieka. Gdy już rozpętuje się plaga, a nad miastem dosłownie zawisa zło, Eggers porzuca ten wątek, skupiając się na kameralnej tragedii. Gdy hrabia Orlok daje swojej oblubienicy 3 noce na podjęcie ważnej decyzji, mordując kolejne osoby, nie czuć presji upływającego czasu. Niby mamy diaboliczne pożądanie, zdeformowany erotyzm, ale tylko trochę, żeby broń boże nie przegiąć pały.
Pryska nagle dramaturgia. Kumulujące się napięcie nie znajduje ujścia. Przydałby się jakiś epilog i domknięcie tej historii.

Po co nam ten wampir?
Klasyka kina grozy w rękach Roberta Eggersa jest niczym hrabia Orlok wychodzący w nocy z grobu. Może nie trzeba było jej budzić i wywlekać? Niby to bardzo dobry film, cieszy oko, wciąga… ale po co? „Nosferatu” otrzymał aż cztery nominacje do Oscara za najlepsze zdjęcia, charakteryzację i fryzury, scenografię oraz kostiumy, więc pewnie jakaś statuetka wpadnie. Film zapisze się w historii jako udany remake, do którego chwilę powzdychamy, ale… który nikomu nie był potrzebny?
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i