BRACIA ZE STALI. „Ostatnia rodzina” Ameryki [RECENZJA]

film.org.pl 10 miesięcy temu

Nigdy nie rozumiałam, co Amerykanie widzą w wrestlingu. Jak można ekscytować się sportem walki, w którym nie chodzi o uczciwy pojedynek, tylko o wyreżyserowany spektakl pod publiczkę? W którym obserwujemy nie sprawdzian umiejętności, a szołmeństwo i pajacerkę? Filmy o wrestlingu – to co innego. Bracia ze stali są opowieścią o wynaturzeniach tego bodaj najbardziej amerykańskiego ze sportów (na pewno: najbardziej „teksaskiego”), dobitnie pokazującą sztuczność i brutalność krwawego widowiska. Zaglądają także za kulisy, podglądając szprycujących się szkodliwymi substancjami zawodników i menadżerów żonglujących zdrowiem, a choćby życiem swoich zawodników. Głównym tematu filmu nie są jednak patologie sportowe, tylko rodzinne.

Rodzina Von Erich przeszła do historii z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na zasługi dla wrestlingu – w latach 70. i 80. młodzi Von Erichowie pod okiem ojca Fritza stoczyli wiele zwycięskich walk i zdobyli rozmaite tytuły, w tym międzynarodowe. Także współcześnie część potomków kontynuuje rodzinne tradycje i trenuje wrestling. Po drugie, nad całą rodziną rzekomo krążyła klątwa, która miała stać za licznymi nieszczęściami, jakie spotykały klan zapaśników. Reżyser Sean Durkin wyszedł ze słusznego założenia, iż kiedy życie napisało już najlepszy scenariusz, nie ma co przesadnie kombinować – wystarczy skupić się na angażującym opowiedzeniu historii. Gdyby losy rodziny Von Erich nie były prawdziwe, to część widzów uznałaby Braci ze stali za nieprawdopodobnych i przesadzonych. Sam reżyser postanowił, iż nie może pokazać na ekranie wszystkich tragedii, które spotkały jego bohaterów, bo jego film byłby wtedy zbyt sentymentalny – z tego względu m.in. pomija całkowicie osobę jednego z braci – Chrisa. Rzeczywiście, [SPOILER] rodzina, w której pięciu z sześciu braci ginie tragiczną śmiercią, w tym trzech popełnia samobójstwo, może wydawać się przeklęta [KONIEC SPOILERA].

Podczas seansu orientujemy się szybko, iż za spadającymi na rodzinę nieszczęściami nie stoi klątwa, tylko jeden konkretny człowiek. Fritz Von Erich to ojciec, który zawstydziłby samego Logana Roya swoją perfidią. Nestor rodu traktuje synów jako środek do celu, czyli realizacji własnych niezrealizowanych marzeń o karierze w wrestlingu. Nie liczy się z ich zdrowiem, zmusza do powrotu na ring po poważnych uszczerbkach fizycznych. Bez wiedzy i zgody syna zgadza się na rzucenie nim o goły beton w ważnej walce, byle zbudować lepszy spektakl – a po wszystkim ma pretensje o to, iż zbyt wolno się podnosił. Wychowuje w strachu przed ciążącą nad rodziną klątwą. Każe swoim synom zwracać się do siebie „yes, sir”. Nie docenia żadnych wartości poza tężyzną fizyczną. Oszukuje finansowo, manipuluje; otwarcie przyznaje, iż ma osobisty ranking swoich ulubionych synów („ale przecież ranking zawsze może się zmienić”).

„Złotym dzieckiem” Fritza jest zatem Kerry (Jeremy Allen White), najbardziej utytułowany spośród rodzeństwa, w całości ukształtowany przez ojca i opierający swoją samoocenę wyłącznie na sukcesach sportowych. Sympatią cieszy się również David (Harris Dickinson) – jest charyzmatyczny, wygadany i medialny; Fritz wie, iż na tym chłopaku będzie mógł zarobić. Niżej w ojcowskim rankingu plasuje się prostoduszny, najstarszy Kevin (Zac Efron), który chociaż zawsze bardzo się stara i wykonuje wszystkie zadania, to nigdy nie zasługuje na uznanie. Kozłem ofiarnym Fritza jest pozbawiony predyspozycji do sportu Mike (Stanley Simons), ale również on zostanie zmuszony do brutalnych walk na ringu. Wszystkim tym zmaganiom przygląda się obojętna, zimna, wycofana emocjonalnie i uciekająca w dewocję matka (Maura Tierney), całkowicie stłamszona przez męża i niekwestionująca jego decyzji.

Bracia ze stali są największym przegranym (obok Obsesji) tegorocznych Oscarowych nominacji aktorskich. Cała obsada jest znakomita, chociaż jedna rola wybija się w moim odczuciu na plan pierwszy. Przedefiniowujący cały swój dotychczasowy wizerunek Zac Efron zasłużył na Oscarowe wyróżnienie zdecydowanie bardziej niż kuriozalny Bradley Cooper w Maestrze. To on ze wszystkich braci wzrusza najbardziej jako Kevin, zagubiony chłopiec w ciele potężnie zbudowanego mężczyzny (fizyczna przemiana aktora jest imponująca!). Sceny, w których dusi emocje i powstrzymuje się od płaczu – bo zdaniem jego ojca choćby płacz na pogrzebie najbliższej osoby jest powodem do wstydu – zostają w pamięci na długo. Pięknie jest obserwować, jak powoli dorasta u boku czułej, wspierającej Pam (Lily James). To rola, która z pewnością okaże się ważna dla wielu podobnych do niego mężczyzn: wychowanych twardą ręką, nieumiejących mówić o uczuciach, cierpiących po cichu, pozbawionych emocjonalnej dojrzałości.

Oryginalny tytuł filmu to The Iron Claw – „żelazny szpon”. Tak nazywa się chwyt w wrestlingu, spopularyzowany właśnie przez rodzinę Von Erich, polegający na położeniu dłoni na twarzy przeciwnika i ściśnięciu jego skroni oraz czoła palcami. Zobaczymy taki manewr na ekranie, ale przede wszystkim The Iron Claw odnosi się do „żelaznego szponu”, jakim autorytarny ojciec trzyma swoich synów. Rozumiem jednak decyzję dystrybutora o przetłumaczeniu tytułu jako Bracia ze stali; pod pewnymi względami lepiej pasuje to do wymowy filmu. Dlaczego?

To nie toksyczny ojciec jest tu na pierwszym planie, tylko braterska miłość, która mimo wszystkich pokręconych kolei losu pozostaje niewzruszona jak stal. Pomimo wszystkich manipulacji Fritza Von Ericha, pomimo jego napędzania rywalizacji między własnymi synami i otwartego przydzielania im roli: a to ulubieńca, a to kozła ofiarnego, pomimo narcystycznego zmuszania ich do walki o jego atencję – relacje braci pozostają silne. choćby jeżeli Kevinowi trudno ukryć zazdrość, kiedy młodszy od niego David odbiera mu szansę na walkę o wymarzony tytuł, to ostatecznie cieszy się jego sukcesem i oferuje mu pełne wsparcie. Pomimo chorego wychowania, chłodnego domu i braku dobrych wzorców: bracia trzymają się razem, troszczą o siebie, szanują i kochają, stają w obronie tych słabszych i nie podkładają świń tym silniejszym. Ta braterska miłość jest w filmie Durkina najpiękniejsza i autentycznie poruszająca.

Idź do oryginalnego materiału