„Heweliusz” dosadnie pokazuje, gdzie należy szukać winy za katastrofę, ale do postawienia swoich tez wykorzystuje fikcję. A czy istnieją „taśmy prawdy”, które miałyby rozwiać wątpliwości w sprawie promu? Uwaga, spoilery z serialu.
Serial Netfliksa wkłada fakty pomiędzy fabularną fikcję. W jednym z najbardziej kontrowersyjnych wątków widzimy, do czego prowadzi śledztwo Piotra Bintera (Michał Żurawski) i próby ustalenia prawdy w sprawie katastrofy. Okazuje się, iż może być w tym sporo prawdy.
Heweliusz – czy istnieją taśmy prawdy Bintera?
Jak wyjaśnialiśmy niedawno, „Heweliusz” wykorzystuje fikcyjną postać Piotra Bintera, zmiennika kapitana Ułasiewicza (Borys Szyc), do opowiedzenia o próbach dojścia do prawdy w sprawie katastrofy promu. Choć sam Binter nigdy nie istniał naprawdę, jego los kojarzy się z marynarzem Bolesławem Hutyrą – obaj zginęli w okolicznościach, które proszą się o snucie teorii spiskowych.
Na tym jednak nie koniec – wątek serialowego Bintera łączy się z dochodzeniem Marka Błusia, eksperta ds. bezpieczeństwa morskiego i dziennikarza śledczego, który przez lata badał sprawę zatonięcia promu. W „Heweliuszu” Binter odkrywa taśmy, które mogą prowadzić do oczyszczenia kapitana Ułasiewicza – i wygląda na to, iż istnieją one, a przynajmniej istniały, również w rzeczywistości. Marek Błuś opowiedział o tym ostatnio w rozmowie z Dziennikiem Bałtyckim. Co takiego odkrył?
— Przede wszystkim taśmę magnetofonową z niemieckiej stacji Rügen Radio. Po prostu w aktach była notatka służbowa o jej nadesłaniu i fragment instrukcji obsługi magnetofonu, takiego, jakiego używały służby nasłuchowe. To oznaczało, iż taśmy były, ale nie odsłuchane. Nagrano je na specjalistycznym sprzęcie produkcji węgierskiej. Węgrzy produkowali takie magnetofony dla całego bloku wschodniego. Były to wielkie szafy ze szpulami do nagrywania 24 godziny na dobę. Instalowano w takich miejscach, jak straż pożarna czy kontrola ruchu lotniczego.
(…) Znalazłem ten węgierski magnetofon w pogotowiu ratunkowym na Zaspie. Przedtem sprawdziłem straż pożarną i lotnisko. To jest długa historia. Ale w końcu miałem to na kasecie i odsłuchałem w domu. Z pięćdziesiąt razy co najmniej. Dużo szumów, zresztą to była kopia, i jak się później okazało, ktoś próbował ją wybiórczo kasować. Miałem trudności z językiem niemieckim, znalazłem kogoś, kto mi pomógł. Transkrypt dałem sędziemu i dwóm ławnikom. A potem napisałem tekst pod tytułem “Taśmy prawdy”. Poszło to w “Głosie Wybrzeża” w dwóch odcinkach.
„Heweliusz” (Fot. Netflix)Co było na taśmach odkrytych przez Błusia? Okazuje się, iż materiały zostały w kilku kluczowych momentach zatarte.
— Częściowo, głównie chodziło o usunięcie komunikatów Ułasiewicza z prawidłową pozycją. Natomiast nie zatarto informacji, iż obok Heweliusza był drugi statek. Czyli są bezpośredni świadkowie. Ponieważ ten statek przedstawia się, koresponduje ze stacją brzegową Rügen Radio, podaje swoją nazwę, nadaje Mayday Relay i swoją pozycję. Znajdował się wtedy tuż przy Heweliuszu.
Błuś kontynuował, podkreślając, iż byli inni świadkowie zatonięcia promu i iż z pewnością mogli rzucić na całą sprawę inne światło – iż przebieg katastrofy był inny niż w ustaleniach izby morskiej.
— [Po publikacji tekstu] zaczęto mnie ścigać za zniesławienie. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, osoby z sądu i prokuratury, które uznały, iż naruszam ich dobre imię. Bo napisałem, iż „zachowywali urzędowe milczenie w sprawie źródła dowodu”, ale użyłem słowa „ukrywać”. Mamy taki dziennikarski kodeks w postaci „zasad Orwella”. Zasada piąta mówi, iż nie wolno nam używać makaronizmów, języka naukowego i zawodowego żargonu, jeżeli znamy odpowiedniki z języka potocznego. Od pani asesor dowiedziałem się, iż sędzia ukrywa dowody tylko wtedy, gdy je wynosi z sądu – tłumaczył dziennikarz, którego ukarano później karą finansową.
„Heweliusz” (Fot. Netflix)Przypomnijmy, iż twórcy serialu swobodnie dobierają elementy pozaekranowej rzeczywistości, by nakreślić piramidę kłamstw, które narosły wokół zatonięcia promu MF „Jan Heweliusz”. Prawdy – w wymiarze bardziej bezpośrednim – należy szukać w realiach, które obserwujemy w serialu. Chodzi m.in. o absurdalnie niskie odszkodowanie, jakie wypłacono ocalałym. Warto zerknąć, ile to 9 mln zł przed denominacją.
Na tle fikcyjnych bohaterów wyraźnie odróżnia się w serialu sam kapitan Ułasiewicz. Aktor zdradził, iż przygotowaniom do roli towarzyszyły liczne wzruszenia – zaczęły się już po uruchomieniu nagrania z głosem prawdziwego kapitana promu.















