BLACK MAJESTY - Oceans of Black (2025)

powermetal-warrior.blogspot.com 19 godzin temu

Do tej pory pochodzący z Australii Black Majesty uchodził za zespół, który trzymał bardzo dobry poziom i zawsze potrafił dostarczyć album godny uwagi. Nie udało się sięgnąć gwiazd jak na pierwszych dwóch albumów, ale zawsze to spora dawka melodyjnego power metalu w klimatach Helloween, Gamma Ray czy Axenstar. Minęło 7 lat od wydania ostatniego albumu i band dalej gra swoje i nie zmienił swojego stylu. Jasne, nie ma błysku geniuszu z pierwszych płyt, ale "Oceans of Black" to solidna porcja power metalu. Płyta zostanie wydania 20 czerwca nakładem wytwórni scarlet Records.

Jest to typowe logo Black Majesty i utrzymana w ciemnej tonacji okładka. To jest znak rozpoznawczy okładek tej kapeli. W zespole doszło do kilku roszad od czasu wydania ostatniej płyty. Jest nowy gitarzysta Clinton Bidie, który dołączył w 2019r i razem z Hanny Mohammedem starają się dać czadu. Troszkę brakuje mocy, troszkę. elementu zaskoczenia. Wszystko brzmi jakoś znajomo. W 2022r do zespołu dołączył też Zain Kimmie jako nowy perkusista zespołu. Reszta składu bez zmian. Wokalista John Cavaliere wciąż napędza Black Majesty, choć odnoszę wrażenie iż już nie ma takiej mocy jak kiedyś. Niby wszyscy starają się, ale nie zawsze wyjdzie wszystko pomyśli, do tego materiał jest troszkę za długi i momentami wkrada się nuda.

Dobra, pomówmy o pozytywach. Na pewno duży plus dla zespołu za udany otwieracz w postaci "Dragon lord", który kipie energią i przebojowością. To jeden z najciekawszych utworów na płycie. Moje serce skradł od pierwszych dźwięków zadziorny i klimatyczny "Set Stone On Fire", który przemyca trochę geniuszu z pierwszych płyt. Świetna rzecz! Dalej mamy "Hold On", który już nie robi takiego wrażenia. Solidny kawałek z chwytliwym refrenem. Power metal pełną gębą mamy w rozpędzonym "Raven", który pokazuje iż band stać na jeszcze jeden zryw. Dobrze się tego słucha, bo mamy energiczne solówki, szybkie tempo i przebojowy refren. Wszystko brzmi tak jak powinno. Podobne emocje wywołuje "Lucifer" , a tytułowy "Oceans of Black" stawia na mroczny klimat i epickość. Pojawiają się jeszcze power metalowe hity w postaci "only the devil" czy "hell Racer", ale to wciąż bardzo dobre granie, które nie jest wstanie przebić geniuszu dwóch pierwszych płyt. Klasa melodii i riffów już nie ta sama. Podobnie wygląda sprawa odnośnie przebojowego "Here We Go", który trąci trochę Helloween.

Black Majesty to doświadczona formacja, która potrafi grać melodyjny power metal. Ma na koncie sporo udanych albumów, w tym dwa klasyki. "Oceans of Black" to płyta taka jak wiele płyt Black Majesty. Płyta z klimatem, ciekawymi kompozycjami, kolejną dawką hitów, jednak już nie jest to ten błysk geniuszu z pierwszych płyt . Warto posłuchać, ale nie oczekujcie trzęsienia ziemi. To kawał dobrze skrojonego power metalu, który w pełni oddaje styl Black Majesty. Mam nadzieję, iż jeszcze kiedyś nagrają coś w stylu "Silent Company".

Ocena: 7.5/10
Idź do oryginalnego materiału