Ben Platt – Honeymind – recenzja płyty

popkulturowcy.pl 6 miesięcy temu

Ben Platt po 3 latach przerwy wypuszcza swój kolejny, 3 już album. Większość broadwayowski maniaków może kojarzyć tego artystę z jego wspaniałej, nagrodzonej zresztą nagrodą Tony, tytułowej roli w musicalu Dear Evan Hansen. Nie wszyscy jednak wiedzą, iż Platt od 2019 tworzy własną muzykę. Jak więc prezentuje się jego nowy krążek?

Honeymind swoją premierę miał 31 maja, a sama płyta liczy łącznie 13 utworów. Album został nazwany na cześć „miodowego” stanu zakochania i bezpośrednio odnośni się do narzeczeństwa artysty. Ben Platt promował krążek dwiema piosenkami: Cherry On Top oraz Andrew. Co ciekawe, piosenki te uważam za najmniej udane na całym albumie. Oprócz nich Honeymind zawiera istne muzyczne perełki.

Ben Platt kupił mnie swoją pierwszą płytą Sing To Me Instead. Powolne kawałki w połączeniu z niesamowitym wokalem artysty sprawiły, iż bardzo polubiłam ten krążek i często do niego wracałam. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o drugiej płycie Platta – Reverie. Znacznie słabsza, znacząco różniła się od debiutanckiego albumu. Z lekką niechęcią podeszłam więc do Honeymind, spodziewając się raczej monotonnych piosenek o miłości. Całe szczęście pomyliłam się bardzo, a nowy krążek Bena Platta uważam za najlepszy w jego dotychczasowej karierze.

W Honeymind wszystko ze sobą współgra. Zaczynając od tekstów piosenek, po warstwę muzyczną, a kończąc na wokalu. Ale po kolei. Wbrew pozorom nowa płyta nie traktuje tylko o cudownym (albo miodowym) stanie zakochania i szczęśliwej relacji z miłością swojego życia. Oczywiście i takie się pojawiają i trzeba przyznać, iż autor pięknie opisuje ten szczególny stan duszy. Należy wyróżnić piosenkę Treehouse zaśpiewaną wraz z Brandy Clark, która w piękny sposób tłumaczy, czym jest miłość. Jednak Honeymind opisuje również te gorsze momenty w życiu wokalisty. Przykładowo: wcześniej już wspomniana piosenka Andrew porusza temat nieodwzajemnionej miłości. Inny utwór – Monsters – dotyczy stanów lękowo-depresyjnych autora.

Honeymind może pochwalić się również wspaniałą warstwą muzyczną. Ben Platt zaskakuje i prezentuje słuchaczowi różne brzmienia, przez co całego albumu na pewno nie można nazwać monotonnym. Mamy tu i piękne ballady jak w przypadku Boy Who Hung The Moon, jak również nieco żywsze kawałki na przykład All American Queen czy jeden z moich ulubionych utworów Shoe To Drop. Bardzo podoba mi się Ben Platt, który bawi się brzmieniami, i byłam naprawdę pozytywnie zaskakiwana z każdą kolejną puszczaną piosenką. Oczywiście, nie można nie wspomnieć w tej recenzji o niezwykłym głosie wokalisty. Ben Platt nie raz, nie dwa już udowodnił, jak wspaniale potrafi śpiewać, i aż miło posłuchać jego głosu w nowych utworach. Nic więcej nie trzeba dodawać, ten facet ma naprawdę nieziemski wokal.

Honeymind to pozytywne zaskoczenie i naprawdę bardzo dobry album. Fani Platta z pewnością będą zadowoleni, a jeżeli ktoś lubi popowe brzmienia i ceni sobie ładny wokal, serdecznie polecam zapoznać się z tą płytą. Ja wiem, iż będę do niej wracała.

Fot. główna: materiały prasowe // okładka płyty Honeymind

Idź do oryginalnego materiału