Na ten projekt fani „Batmana” czekali od dawna. W szczególności ci, którzy wychowali się na kultowej animacji „Batmana” z lat 90. Jak wypada „Batman: Mroczny mściciel” na tle poprzednika? Sprawdźcie, czy warto oglądać serial.
Aktorskie filmy i seriale superbohaterskie przechodzą ostatnio kryzys wieku średniego, ale tego samego bynajmniej nie można powiedzieć o ich animowanych krewniakach. Dopiero co zachwycaliśmy się „X-Men ’97„, w którym Beau DeMayo pokazał, iż z kultowych tytułów sprzed lat można wycisnąć coś więcej niż nostalgię. Teraz z podobną estymą do najntisowego Batmana podeszło kreatywne trio, które powołało do życia Mrocznego mściciela: Bruce Timm („Batman: Serial animowany”), J.J. Abrams („Lost”) i Matt Reeves („The Batman”).
Batman: Mroczny mściciel – o czym jest serial Amazona?
„Batman: Mroczny mściciel” (oryg. „Caped Crusader”) to bowiem coś więcej niż tylko odgrzebanie uwielbianej kreskówki dla nowej widowni. Wyżej wymienieni twórcy chcą iść o krok dalej. Przepis może i mają ten sam, co przed laty, ale efekt wydaje się być świeży i śmiały. Choć „Mroczny mściciel” to bez dwóch zdań duchowy spadkobierca „Batman: The Animated Series„, nowy serial ma swój własny charakter – posępniejszy, bardziej brutalny i głęboko zanurzony w kinie noir.
10-odcinkowa animacja (widziałem przedpremierowo całość), która w całości zadebiutowała dziś na Amazon Prime Video (tak, kreskówkowy „Batman” zmienił dom po tym jak ktoś w Warner Bros. pomyślał, iż lepiej będzie wyrzucić projekt do kosza) jest dedykowana dojrzalszej części widowni. Podobnie jak poprzednik serial mierzy się z tematyką niezrozumiałą najmłodszym*. Bohaterowie rozprawiają o traumach, tożsamości czy pożytku (albo raczej jego braku) z systemu sprawiedliwości. A to wszystko na tle mrocznego miasta, w którym rządzi zbrodnia i korupcja. Raymond Chandler lubi to!
Do Gotham z lat 40. trafiamy w trakcie pierwszego tygodnia działalności Batmana (Hamish Linklater, „Nocna msza”). Gacek to miejska legenda. Kiedy gangi rządzą na równi z burmistrzem, mało kto bierze na poważnie faceta w kostiumie nietoperza. Ten pojawia się coraz częściej i z odcinka na odcinek próbuje oczyścić miasto z oprychów – tych w wymyślnych przebraniach i tych w drogich garniturach. „Próbuje” to zresztą słowo klucz. Niczym zgorzkniały detektyw pokroju Philipa Marlowe’a Batman staje się więźniem własnych ambicji. Błądzi. Myli się. I przegrywa.
Batman: Mroczny mściciel – czym się wyróżnia serial?
Narrację „Mrocznego mściciela” podzielono na 25-minutowe osobne opowieści-odcinki (wyjątkiem są dwa ostatnie tworzące jedną historię), które spaja fabuła rozpisana na cały sezon. Znacie to doskonale zarówno z „BTAS”, jak i detektywistycznych seriali w stylu case-of-the-week, w których każdy rozdział poświęcony jest innej sprawie. Podczas gdy z odcinka na odcinek poznajemy nowych przestępców, na przestrzeni serii otrzymujemy nie tylko historię Batmana/Bruce’a Wayne’a, ale też wpływu kilku jednostek na miasto czy wreszcie wątek wyborów na burmistrza, w których startuje Harvey Dent (Diedrich Bader, „Szczęściarz Hank”).
Jak na serial o Batmanie przystało, w „Mrocznym mścicielu” pojawia się galeria sojuszników i przeciwników Gacka. W zgodzie z przyjętą noirową stylistyką (komputery zastąpiono oldskulowymi maszynami, zamiast telewizji rządzi prasa itd.) większość z postaci przeszła wizualną modyfikację, która nierzadko odnosi się do ich komiksowych wcieleń z lat 40. Tym sposobem Alfred (Jason Watkins, „The Crown”) ma kilkanaście kilogramów więcej, Catwoman (Christina Ricci, „Yellowjackets”) paraduje w wampowatym kostiumie femme fatale, a Clayface (Dan Donohue, „For All Mankind”) nie przypomina już ciągnącej się kupy gliny.
Oprócz projektów postaci pamiętających dawne lata, Timm i James Tucker (główny animator serialu) postanowili też iść z duchem czasu. Mamy więc w „Mrocznym mścicielu” Pingwina, który jest kobietą (Minnie Driver, „Wiedźmin: Rodowód krwi”), rozmaite sylwetki ciał, które nie przypominają już wyłącznie cycatych modelek z Playboya czy wreszcie Harley Quinn (Jamie Chung, „Dexter: New Blood”), która w tej wersji ma azjatyckie pochodzenie i nie zaczyna jako dziewczyna Jokera – ba, tego gościa w ogóle tutaj nie ma. W końcu ktoś odważył się to zrobić.
W jaki sposób w te wszystkie zmiany wpasował się sam Gacek? Linklater robi wszystko, by brzmieć jak śp. Kevin Conroy („Batman: TAS”) i trzeba przyznać, iż wychodzi mu to zaskakująco dobrze. Sam kostium to nawiązanie do pierwszego znanego wcielenia Bat-Mana – z charakterystycznymi sterczącymi uszami wystającymi na boki i dominującym szarym kolorem – sięgającym 1939 roku. Uzależniony od gadżetów heros nie ma w tym przypadku do dyspozycji dobrodziejstw współczesności, ale zabawki pokroju rtęciówki czy mikroskopu są archaicznie urocze, a przy tym efektywne.
Batman: Mroczny mściciel – czy warto oglądać serial?
Nikogo nie powinno dziwić, iż w nowej aranżacji doskonale odnalazło się samo Gotham. Choć pod względem wizualnym miasto nietoperza pozostaje spuścizną „Batmana” Tima Burtona i Dark Deco z „Batmana: Serialu animowanego”, orkiestralna ścieżka dźwiękowa Frederika Wiedmana („Star Trek: Picard”) przynosi na myśl najbardziej klimatyczne filmy noir z lat 40. i 50. Kiedy Gacek przemierza mroczne ulice Gotham swoim hot rodem w tle przygrywają kompozycje rodem z czarnego kina. Innym razem słychać melancholijny jazz czy eklektyczny muzycznie motyw dedykowany konkretnej postaci (wyczekujcie debiutu Catwoman).
Zgodnie ze słowami twórców, „Batman: Mroczny mściciel” miał być wszystkim tym, czego Timmowi i ekipie nie udało się zrealizować w latach 90. pod czujnym okiem cenzury Warner Bros. Cóż, plan się powiódł. Dość powiedzieć, iż już w otwierającej scenie jeden z bandziorów ginie od postrzału. Jest szorstko, niekiedy brutalnie, a morderstwa mają rzeczywisty ciężar i znaczenie. Sam Batman nie jest może rozkochanym w łamaniu kości mięśniakiem o podbródku Bena Afflecka, ale kiedy trzeba wyciągnąć od kogoś cenne informacje, noirowy gacek nie owija w bawełnę.
Oprócz Timma, Reevesa i Abramsa nad „Mrocznym mścicielem” pracowali m.in. takie tuzy komiksu jak Ed Brubaker (producent wykonawczy) czy Greg Rucka (scenarzysta) znani choćby z kultowej serii „Gotham Central”. Nietrudno dostrzec, iż głęboko osadzony w rzeczywistości proceduralny charakter zeszytów mocno wpłynął na wydźwięk animacji. Choć w serialu nie brakuje nieoczywistych i groteskowych złoczyńców (pojawiają się m.in. Gentleman Ghost, Onomatopeja czy Nocturna), portret skomplikowanego bohatera i jeszcze bardziej skomplikowanego miasta, jaki tu wykreowano, jest nie do przecenienia.
Jeśli was też znudzili superbohaterowie w live action, dajcie szansę tym animowanym. Tak dobrze w gatunku nie było od wspomnianych na początku lat 90. Za nami „X-Men ’97”. Wiemy już, iż „Batman: Mroczny mściciel” powróci z 2. sezonem, a w tym roku czekają nas jeszcze dwie potencjalne perełki – „Creature Commandos” od Jamesa Gunna czy animacja o Spider-Manie, która nawiąże do pierwszych komiksów z lat 60. Tak się właśnie wychowuje kolejne pokolenia fanów.
* Uwadze waszych pociech polecam przemilczany film animowany „Świąteczna przygoda małego Batmana”, który od grudnia również śmiga po Amazon Prime Video