Na platformie Prime Video można już oglądać nowy serial o Człowieku Nietoperzu, "Batman: Mroczny mściciel". Czy nowa animowana wersja słynnego bohatera z uniwersum DC wytrzymuje porównanie z klasykiem lat 90., "Batman: The Animated Series"? Odpowiedzi na pytanie udziela Jakub Popielecki.
"Już raz ją zrobiłem", odparł podobno Bruce Timm, kiedy studio Warner Bros. zaproponowało mu zreebotowanie powszechnie lubianej i cenionej telewizyjnej perełki z lat 90., "Batman: The Animated Series" (tzw. "TAS"). W 2024 Timm wraca jednak do Gotham – jako showrunner serialu "Batman: Mroczny mściciel". Jak sam przyznał, producenci J.J. Abrams i Matt Reeves skusili go "świeżym podejściem": zamiast rebootu "TAS" postawili na miksturę horroru, kina gangsterskiego, serialu kryminalnego i filmu noir. Sęk w tym, że… brzmi to wypisz, wymaluj jak przepis na reboot "TAS". jeżeli zapowiadasz, iż kręcisz zupełnie nowy serial, a pierwszy sezon wieńczysz cytatem z serialu, którego twierdzisz, iż nie kręcisz, to coś jest chyba nie tak.
Jasne, wiadomo: Mroczny Rycerz zawsze będzie "powracał", stając na jakimś dachu na tle błyskawicy, tak jak robi to w ostatnim odcinku "Mrocznego mściciela". Ale wiadomo też, iż fundamentem sukcesu Batmana jest jego wszechstronność. Może być zarówno kampowym Adamem Westem w rajtuzach, jak i ponurym Christianem Bale'em z chrypą. Może brać udział w "świątecznej przygodzie" ze swoim synem, łączyć siły z Żółwiami Ninja i Scooby-Doo czy choćby być klockiem LEGO. Twórcy "Batman: The Animated Series" wybrali z tej puli możliwości estetykę czarnego kryminału w scenerii art déco. Problem (oczywiście problem "Mrocznego mściciela", a nie "TAS") jest taki, iż zażarło nad wyraz dobrze.
Dlatego łatwo zrozumieć chęć powtórzenia tamtego sukcesu: najlepsze odcinki "The Animated Series" ("Almost Got’Im"!) do dziś wspominane są z rozrzewnieniem, Kevin Conroy i Mark Hamill to ulubieni Batman i Joker prawie każdego, a twórcy kreskówki odcisnęli swoje piętno choćby na papierowym kanonie (to w serialu, a nie w komiksach zadebiutowała przecież postać Harley Quinn). Bruce Timm i spółka (w tym m.in. Paul Dini czy Eric Radomski) trafili w złoty środek: idealnie pomiędzy tym, czego potrzebują widzowie młodzi, a na co zasługują widzowie dorośli.
Teraz Timm i nowa spółka (w tym m.in. Abrams i Reeves) próbują trafić raz jeszcze. Szkoda tylko, iż Timm wraca otulony promocyjną pelerynką Czegoś Nowego, a pod maską skrywa starego siebie. To zresztą myląca metafora: Timma nie trzeba demaskować, bo widać go w "Mrocznym mścicielu" okiem nieuzbrojonym – w pulpowo-gangsterskiej otoczce, w stylizacji na stare Hollywood, w animowanej kresce, w malowanych tłach, w kadrowaniu… "Hej, czołówka jest inna!", krzyknie ktoś desperacko. Jasne, jest inna: gorsza. Ale choćby ta gorsza czołówka, w której kadry z serialu przybrudzono i zdesaturowano, żeby wyglądały jak ziarnisty czarno-biały film, podpowiada ciekawszy kierunek, w jakim twórcy NIE poszli.
Trzeba jednak przyznać: kilka rzeczy faktycznie zmieniono względem "The Animated Series". Całość rozgrywa się w ostentacyjnie skorumpowanym Gotham, gdzie jedynie Gordonowie (Barbara oraz jej ojciec Jim, komisarz policji) trzymają moralny pion, a choćby lokalni detektywi (Bullock i Flass) pozostają szemranymi, niegodnymi zaufania typkami. Batman o głosie Hamisha Linklatera jest zaś manifestacyjnie innym bohaterem niż Batman Kevina Conroya. Nosi kostium rodem z pierwszych komiksów z 1939 roku (krótkie rękawiczki, szeroko rozstawione "uszy"), dopiero zyskuje sobie zaufanie mieszkańców Gotham i generalnie pozostaje dość antypatyczny. Do Alfreda mówi brzydko po nazwisku, a posadzony na kozetce twardo odmawia poddania się psychoterapii. Trochę jak w aktorskim "Batmanie" Reevesa: droga bohatera polega tu na stopniowym zmiękczeniu napuszonego outsidera.
Całą recenzję autorstwa Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
"Batman: Mroczny Mściciel" to mocna seria animowana, w której śledzimy groźnego samozwańczego stróża prawa podczas pierwszego roku jego działań. Zrodzony w ogniu tragedii miliarder Bruce Wayne jednocześnie staje się kimś mniej i bardziej przypominającym człowieka - Batmanem. Noc za nocą, pomimo przytłaczających przeciwności, w pojedynkę prowadzi nieustępliwą walkę z przestępczością.
Mączny rycerz (recenzja serialu "Batman: Mroczny mściciel")
"Już raz ją zrobiłem", odparł podobno Bruce Timm, kiedy studio Warner Bros. zaproponowało mu zreebotowanie powszechnie lubianej i cenionej telewizyjnej perełki z lat 90., "Batman: The Animated Series" (tzw. "TAS"). W 2024 Timm wraca jednak do Gotham – jako showrunner serialu "Batman: Mroczny mściciel". Jak sam przyznał, producenci J.J. Abrams i Matt Reeves skusili go "świeżym podejściem": zamiast rebootu "TAS" postawili na miksturę horroru, kina gangsterskiego, serialu kryminalnego i filmu noir. Sęk w tym, że… brzmi to wypisz, wymaluj jak przepis na reboot "TAS". jeżeli zapowiadasz, iż kręcisz zupełnie nowy serial, a pierwszy sezon wieńczysz cytatem z serialu, którego twierdzisz, iż nie kręcisz, to coś jest chyba nie tak.
Jasne, wiadomo: Mroczny Rycerz zawsze będzie "powracał", stając na jakimś dachu na tle błyskawicy, tak jak robi to w ostatnim odcinku "Mrocznego mściciela". Ale wiadomo też, iż fundamentem sukcesu Batmana jest jego wszechstronność. Może być zarówno kampowym Adamem Westem w rajtuzach, jak i ponurym Christianem Bale'em z chrypą. Może brać udział w "świątecznej przygodzie" ze swoim synem, łączyć siły z Żółwiami Ninja i Scooby-Doo czy choćby być klockiem LEGO. Twórcy "Batman: The Animated Series" wybrali z tej puli możliwości estetykę czarnego kryminału w scenerii art déco. Problem (oczywiście problem "Mrocznego mściciela", a nie "TAS") jest taki, iż zażarło nad wyraz dobrze.
Dlatego łatwo zrozumieć chęć powtórzenia tamtego sukcesu: najlepsze odcinki "The Animated Series" ("Almost Got’Im"!) do dziś wspominane są z rozrzewnieniem, Kevin Conroy i Mark Hamill to ulubieni Batman i Joker prawie każdego, a twórcy kreskówki odcisnęli swoje piętno choćby na papierowym kanonie (to w serialu, a nie w komiksach zadebiutowała przecież postać Harley Quinn). Bruce Timm i spółka (w tym m.in. Paul Dini czy Eric Radomski) trafili w złoty środek: idealnie pomiędzy tym, czego potrzebują widzowie młodzi, a na co zasługują widzowie dorośli.
Teraz Timm i nowa spółka (w tym m.in. Abrams i Reeves) próbują trafić raz jeszcze. Szkoda tylko, iż Timm wraca otulony promocyjną pelerynką Czegoś Nowego, a pod maską skrywa starego siebie. To zresztą myląca metafora: Timma nie trzeba demaskować, bo widać go w "Mrocznym mścicielu" okiem nieuzbrojonym – w pulpowo-gangsterskiej otoczce, w stylizacji na stare Hollywood, w animowanej kresce, w malowanych tłach, w kadrowaniu… "Hej, czołówka jest inna!", krzyknie ktoś desperacko. Jasne, jest inna: gorsza. Ale choćby ta gorsza czołówka, w której kadry z serialu przybrudzono i zdesaturowano, żeby wyglądały jak ziarnisty czarno-biały film, podpowiada ciekawszy kierunek, w jakim twórcy NIE poszli.
Trzeba jednak przyznać: kilka rzeczy faktycznie zmieniono względem "The Animated Series". Całość rozgrywa się w ostentacyjnie skorumpowanym Gotham, gdzie jedynie Gordonowie (Barbara oraz jej ojciec Jim, komisarz policji) trzymają moralny pion, a choćby lokalni detektywi (Bullock i Flass) pozostają szemranymi, niegodnymi zaufania typkami. Batman o głosie Hamisha Linklatera jest zaś manifestacyjnie innym bohaterem niż Batman Kevina Conroya. Nosi kostium rodem z pierwszych komiksów z 1939 roku (krótkie rękawiczki, szeroko rozstawione "uszy"), dopiero zyskuje sobie zaufanie mieszkańców Gotham i generalnie pozostaje dość antypatyczny. Do Alfreda mówi brzydko po nazwisku, a posadzony na kozetce twardo odmawia poddania się psychoterapii. Trochę jak w aktorskim "Batmanie" Reevesa: droga bohatera polega tu na stopniowym zmiękczeniu napuszonego outsidera.
Całą recenzję autorstwa Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
"Batman: Mroczny mściciel" – zwiastun serialu
O czym opowiada "Batman: Mroczny mściciel"?
"Batman: Mroczny Mściciel" to mocna seria animowana, w której śledzimy groźnego samozwańczego stróża prawa podczas pierwszego roku jego działań. Zrodzony w ogniu tragedii miliarder Bruce Wayne jednocześnie staje się kimś mniej i bardziej przypominającym człowieka - Batmanem. Noc za nocą, pomimo przytłaczających przeciwności, w pojedynkę prowadzi nieustępliwą walkę z przestępczością.