AVALON. “Polski” science fiction cyberpunk od twórcy GHOST IN THE SHELL

film.org.pl 8 miesięcy temu

To zapomnienie nie wzięło się jednak znikąd. Wszak Avalon nie jest szczytem realizacyjnych możliwości japońskiego reżysera. Do polotu formy oraz treści kultowego już Ghost in the Shell brakuje mu mniej więcej tyle, ile mnie brakuje determinacji w wielkopostnej wstrzemięźliwości. Film został przez rodzimą i zagraniczną krytykę niemalże pożarty, widzowie z kolei do dziś wyśmiewają jego kiczowatą otoczkę formalną i zatrważająco niski poziom aktorstwa. Prawda jest jednak taka, iż oglądając ten film po latach, da się dojrzeć, iż posiada on co najmniej kilka aspektów przemawiających na jego korzyść. Uwierzcie, warto dać mu szansę.

Film powstał w 2001 jako polsko-japońska koprodukcja. Zdjęcia powstawały głównie we Wrocławiu. To zarazem jeden z nielicznych, szeroko zakrojonych filmowych przykładów takowej współpracy. Wieść głosi, iż powody, dla których Mamoru Oshii zdecydował się kręcić w Polsce, były natury prozaicznej. Otóż po pierwsze, to polska armia jako jedyna zadeklarowała, iż helikoptery, czołgi oraz inny sprzęt militarny zostaną wykorzystane w filmie nieodpłatnie. Po drugie, Japończykom najprawdopodobniej spodobał się język polski – jego kompletnie niezrozumiałe brzmienie w sposób przewrotny pasowało im do dystopijnego charakteru opowieści, którą chcieli nakręcić.

Scenariusz wyszedł spod ręki Kazunoriego Ito, który wcześniej pracował z Mamoru Oshiim przy Ghost in the Shell. Będę się upierał, iż ta historia stanowi jeden z ewidentnych atutów filmu – czym innym jest bowiem sposób przeniesienia jej na ekran. Avalon traktuje o wojennej grze, tak samo się tytułującej, która staje się nałogiem dla pokolenia przyszłości. Wirtualna rzeczywistość realizuje ambicje wejścia w skórę bohatera, zgarnięcia laurów, osiągnięcia sławy, ale także spełnia się w roli miejsca ucieczki z szarej rzeczywistości. Doświadczona uczestniczka gry o imieniu Ash (Małgorzata Foremniak) dowiaduje się o istnieniu sekretnego poziomu zwanego Special-A, który daje możliwość wejścia na wyższy poziom doznań. Ash podejmuje wyzwanie jego odnalezienia.

Ta historia, gdy zajrzymy w jej głębię, zawiera wiele ciekawych przesłań, które dziś nabierają jeszcze bardziej aktualnego charakteru. Tytuł gry, w której uczestniczą bohaterowie, to odniesienie do celtyckiego raju, miejsca pośmiertnej szczęśliwości. Taką rolę pełni także wirtualna rzeczywistość. Zarówno w filmie, jak i w naszej stechnicyzowanej codzienności służy ona do ucieczki w świat fantazji, dającego możliwość zaspokojenia naszych najskrytszych pragnień. Co ciekawe, wiele dialogów w filmie opartych zostało o język gier cRPG – czyli tego specyficznego rodzaju wirtualnego świata, dającego w sposób dosłowny możliwość wcielenia się w dzielnego bohatera i wykonanie szereg dowartościowujących cię zadań. Avalon to zatem swoisty pamflet na erę gier komputerowych, ale mam wrażenie, iż dniu premiery nikt go w takich kategoriach nie postrzegał.

Świat słusznie zachwycił się Matriksem, który miał premierę dwa lata wcześniej, a jego popularność i doskonała forma z pewnością nie przysłużyły się recepcji Avalonu, chcącego mierzyć się z podobną tematyką.

Należy jednak uczciwie przyznać, iż Mamoru Oshii sam jest sobie winien. Avalon jest momentami przeintelektualizowany, a operowanie skrótami myślowymi nie umożliwia odpowiedniego wejścia w fabułę. Niechlubną wizytówką rozpisanych przez scenarzystę dialogów (lub ich tłumacza) jest niezliczona ilość używania zwrotu „Special-A” (filmowego MacGuffina) w przeróżnych konfiguracjach. Kuriozalnie brzmi, gdy w co drugiej rozmowie bohaterów słyszymy o czymś, czego dokładnego znaczenia i sensu nie jesteśmy w stanie zrozumieć – przez oględność i niejasność sformułowań. Na skutek tego budowana w filmie tajemnica i celowość przybierają miejscami dość komicznego charakteru.

Największym jednak minusem filmu, wyjątkowo utrudniającym seans, jest aktorstwo. Zaprawdę, słynny Pinokio ma w sobie mniej pokładów drewna i związanej z nią bezduszności niżeli aktorzy Avalonu. Bartłomiej Świderski, grający Stunnera, towarzysza broni głównej bohaterki, prezentuje styl iście parodystyczny, śmiało mogący wypełnić encyklopedyczną definicję tego, jak nie powinno się odgrywać scen z jedzeniem w roli głównej. Z kolei Małgorzata Foremniak przez cały seans zachowuje się tak, jakby nie wiedziała, na planie jakiego filmu się znajduje. Daje do zrozumienia, iż ewidentnie nie rozumie konwencji, której to częścią jest jej rola. Oshiiemu musiała jednak przypaść do gustu uroda aktorki – wszak, jak by nie patrzeć, jej wyraziste spojrzenie i kształt twarzy wpisują się w wizerunkowy kanon bohaterek japońskiego anime.

Na koniec jednak zostawiłem sobie słodkość, która zawiera się w tym filmowym cieście o zakalcowej podstawie. Avalon, przy całym problemie komunikowania się z odbiorcą, odznacza się zarazem wyjątkowo sugestywnym klimatem mocno zakorzeniającym się w głowie. Wszelkie niedociągnięcia i niekorzystne kierunki formalne, wyrażone na przykład surowością efektów specjalnych oraz kompozycją zdjęć, paradoksalnie działają na korzyść filmu. Dla widza polskiego ciekawym ponadto doświadczeniem jest oglądanie ciemniejszej, żeby nie powiedzieć brzydszej strony Wrocławia, która została wykorzystana do prezentacji wojennego świata. Tylko my wiemy, iż scenografowie nie mieli wiele do roboty – takie miejskie slumsy są wciąż częścią rzeczywistości wielu polskich miast.

Podkreśleniem charakterystycznej atmosfery Avalonu jest jego muzyka. Jej autorem jest Kenji Kawai, którego obecność w projekcie z 2001 roku stanowi kolejny łącznik z kultowym Ghost in the Shell. Po raz kolejny wykonał on nietuzinkową pracę, wykorzystując do tego chór oraz iście ambientowe brzmienia. Muzyka w Avalon jest przenikliwa, wyznacza rytm opowieści oraz nakreśla jej podniosły charakter, zachęcając jednocześnie do odnalezienia w tej opowieści głębi. Bo gdy odłożymy na bok ewidentne potknięcia reżysera (biorących się prawdopodobnie po części z trudności porozumiewaniem się na planie i formułowaniem komunikatów) i wsłuchamy się w muzykę Kawaiego, to ona zdoła przekonać nas do ewentualnego powtórzenia seansu i pofatygowania się o zrozumienie tej historii. Wiele dobra się w niej kryje, choć kiczowate pozory mówią zupełnie co innego.

korekta: Kornelia Farynowska

Tekst z archiwum film.org.pl

Idź do oryginalnego materiału