Ania z "Sanatorium miłości" szczerze o sprawie z Edmundem i aferze z Markiem. Ujawnia prawdę

swiatseriali.interia.pl 6 godzin temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


Anna Wojnarowska, uczestniczka siódmej edycji "Sanatorium miłości", w najnowszym wywiadzie dla Interii dzieli się swoimi wrażeniami z udziału w programie i refleksją nad tym, czego nauczyła się o sobie. Zapytaliśmy seniorkę także o zdanie na temat sprawy z Edmundem oraz afery z Markiem, która wyniknęła już po emisji show.


Od finału siódmej edycji "Sanatorium miłości" minął już ponad tydzień, ale emocje wcale nie opadły. W ostatnim czasie głośno było m.in. o aferze związanej z Markiem. Jedna z uczestniczek zarzuciła mu nieuczciwość, ten później się tłumaczył. Tymczasem mieliśmy okazję porozmawiać z Anną Wojnarowską, która swoją osobą niewątpliwie wzbudziła wiele dyskusji wśród widzów programu TVP. W wywiadzie dla nas wyjaśniła wiele kwestii związanych z wydarzeniami w "Sanatorium".Reklama


Ania z "Sanatorium miłości 7" dla Interii. "Czuję się silniejsza, bardziej asertywna i bardziej zaczęłam cenić samą siebie"


Justyna Miś, Interia: Jakie emocje, odczucia towarzyszyły ci przed emisją programu? Czy czułaś jakieś obawy?


Anna Wojnarowska: - Przed emisją byłam bardzo podekscytowana, ponieważ nagrania skończyły się 4 października, a pierwszy odcinek pojawił się dopiero 2 marca, więc naprawdę długo czekaliśmy, prawie pół roku. To było moje pierwsze doświadczenie z telewizją i z produkcją, więc nie wiedziałam, jak to wszystko wygląda, jak długo trwa, jak są montowane odcinki. Wiedziałam, iż musi być z czego wybierać, a materiału było bardzo dużo. Przez cały miesiąc nagrywaliśmy od siódmej rano do dwudziestej pierwszej. To był naprawdę intensywny proces. Czekałam na emisję z ogromną niecierpliwością. Niektórych momentów z "Sanatorium" choćby nie pamiętałam – oni mi dopiero przypomnieli. Ale absolutnie niczego się nie obawiałam, ani nie bałam. Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko dokładnie tak samo.
Co cię najbardziej zaskoczyło podczas pobytu?
- adekwatnie wszystko mnie zaskoczyło. My nie jesteśmy aktorami, jesteśmy zwykłymi ludźmi. Nie wiem, czemu myślałam, iż to będzie po prostu sanatorium, do którego ekipa przyjedzie na 3–4 godziny dziennie i odjedzie. A to była normalna, pełnoprawna produkcja telewizyjna, prawdziwy plan zdjęciowy. Nasza ekipa liczyła 50 osób. To było naprawdę ogromne przedsięwzięcie. Ilość sprzętu, samochodów... to robiło ogromne wrażenie. Byłam naprawdę zaskoczona, ale to chyba normalne. To nie była codzienna sytuacja.
Jesteśmy już po finale siódmej edycji "Sanatorium miłości". Co myślisz o wyemitowanych odcinkach?
- Mam mieszane odczucia. adekwatnie nie mogę powiedzieć, czy dobre, czy złe. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się produkcją telewizyjną, nie jestem reżyserem, więc nie wiem, co autor miał na myśli, jak to sobie wszystko wyobrażał. Nie oglądałam wcześniejszych sezonów "Sanatorium miłości", poza szóstym, który zobaczyłam dopiero wtedy, gdy się dostałam do programu. Chciałam zorientować się, o co chodzi. Zauważyłam, iż w programie sporo rzeczy zostało wyciętych. Czasem moje zdania są urwane, niedokończone, jakby dalsza część została pominięta, a gdyby ją zostawili, to miałoby to większy sens. Zauważyłam też, iż jestem bardzo często pokazywana. Może choćby najczęściej spośród uczestników. Ale podkreślam: to nie ja układałam ten program, nie ja za to odpowiadam. Za to odpowiada reżyser i producenci – tak to sobie wymyślili i tak to zrealizowali. Nie mogę powiedzieć, iż zrobili to źle – ale też nie powiem, iż dobrze. Po prostu nie wiem.
- Przypomniało mi się też, iż kiedy oglądałam pojedyncze odcinki "Sanatorium miłości", podobały mi się. Ciągle coś się działo. Potrafiłam się pośmiać, czasem się wzruszyć. Może ten sezon mi się podobał dlatego, iż sama w nim występowałam… Ale tak obiektywnie, to trudno mi to ocenić – bo jednak brałam w tym udział, więc to zupełnie inna perspektywa.


Co najważniejszego wyniosłaś z programu? Czy nauczyłaś się czegoś nowego o sobie, swoim życiu?
- Byłam świadkiem wielu zwierzeń uczestników. Wszyscy mieli za sobą naprawdę trudne dzieciństwa, ciężkie rozstania, śmierć bliskich, rozwody… Słuchając ich historii, doszłam do ważnego wniosku. Uświadomiłam sobie, iż miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo i ogólnie bardzo szczęśliwe życie. Dzięki temu doświadczeniu zaczęłam to jeszcze bardziej doceniać. Zrozumiałam też, iż posiadanie mężczyzny u boku to nie jest absolutna wartość w życiu. Najważniejsze to mieć wokół siebie dobrych ludzi i cieszyć się z tego, co się ma. Ale jednocześnie udział w programie uświadomił mi, iż jestem gotowa na nowy związek. Po różnych perypetiach damsko-męskich, które przeżyłam, myślałam, iż już wszystko we mnie wygasło, iż nie chcę już nikogo blisko siebie. A teraz czuję, iż jednak bym chciała.
- Teraz, po emisji odcinków, spływa na mnie trochę hejtu. Widzę, co ludzie mówią, chociaż bliscy zabronili mi czytania komentarzy. Ale zawsze znajdzie się ktoś "uprzejmy", kto mi coś doniesie. choćby gdyby nie, to i tak wiem, iż jestem osobą kontrowersyjną i wzbudzam różne emocje. Właśnie dzięki temu wszystkiemu nabrałam jeszcze większej pewności siebie. Czuję się silniejsza, bardziej asertywna i bardziej zaczęłam cenić samą siebie.


Ania z "Sanatorium miłości 7" odnosi się do afery z Edmundem


To bardzo fajnie słyszeć, bo uważam, iż hejt na ciebie nie jest uzasadniony. Oglądałam wszystkie odcinki i chociażby sprawa z Edmundem nie jest tak jednoznaczna, jak się może wydawać.
- choćby gdybym powiedziała, iż dzisiaj świeci słońce, to i tak pojawiłby się hejt – "O, jaka radosna, jakie słońce, przecież było pochmurnie!". To po prostu frustracja ludzi, którzy nie mają swojego życia i zamiast zacząć zmiany od siebie, próbują naprawiać świat zaczynając ode mnie. Niektóre komentarze naprawdę można tylko traktować z przymrużeniem oka, są zwyczajnie zabawne. Ale tak, przyznaję, iż sprawa z Edmundem została w programie pokazana słabo. Bardziej na korzyść Edmunda niż moją. Nie dziwię się, iż niektórzy widzowie mogli to odebrać opacznie, bo nie wszystko zostało jasno pokazane. Wyglądało to tak, jakbym była jakąś zołzą, ale przecież widzowie słyszeli i widzieli, jak zachowałam się chociażby w restauracji. Ja naprawdę nie chciałam go skrzywdzić. Nie mam do niego żalu o oświadczyny. Miał prawo się zakochać, to jego uczucia. Ale ja miałam prawo odmówić. Tylko iż on tego nie przyjął. Po prostu nie przyjął, zaczął mi dokuczać, a ja wyszłam z siebie. Jestem spokojnym człowiekiem. Pracuję 38 lat w zawodzie nauczyciela – nigdy się z nikim nie pokłóciłam, ani z uczniami, ani z koleżankami z pracy. Zawsze byłam spolegliwa. Ale choćby najspokojniejszej osobie czasem coś się w końcu przeleje.
Kluczowym momentem było, gdy postawiłaś granicę, już praktycznie na końcu relacji z Edmundem. Widać, iż byłaś przyparta do muru.
- Tak, to było bezpośrednio po śniadaniu, na którym znowu był "cyrk". Mnie już wtedy na tym śniadaniu nie było, ale koleżanka mi nagrała, bo wiedziała, iż powinnam to zobaczyć. Jak tylko zaczęłam to nagranie oglądać... to po prostu we mnie się zagotowało. On żył w jakimś swoim świecie, opowiadał ludziom, iż go kocham, iż mamy ślub w niedzielę. A gdy ktoś go pytał: "Co ty mówisz?", odpowiadał: "To prawda". To była jakaś jego własna wersja rzeczywistości. Powiem szczerze, obawiam się, choć już tego nie sprawdzimy, iż gdyby nie musiał wyjechać, a przypomnę, iż nie przez mnie, tylko dlatego, iż złamał regulamin, to przez cały czas by przekraczał granice.


A jak wyglądało twoje życie randkowe przed "Sanatorium miłości"? Korzystałaś na przykład z aplikacji randkowych?
- Po moim ostatnim związku dałam sobie naprawdę dużo czasu w to, żeby pokochać siebie i swoją samotność. To może brzmi dziwnie, może choćby smutno, "pokochać samotność", ale tak właśnie było. Na początku bardzo mi ta samotność doskwierała, były łzy, było ciężko, ale z czasem nauczyłam się z nią żyć. Dziś mogę powiedzieć, iż dobrze funkcjonuję sama ze sobą. Jestem szczęśliwa, tak po prostu, w pojedynkę. Zrobiłam sobie przerwę od relacji damsko-męskich. Później, gdy już trochę stanęłam na nogi, byłam na portalach randkowych, poszłam na kilka randek. Może z żadnym z tych panów nic większego nie wyniknęło, ale same randki były miłe. Nigdy nie zdarzyło się nic przykrego. Zawsze spotykaliśmy się w kawiarni, randka trwała godzinę, może dwie. Zawsze staram się "wyczuć flow". jeżeli coś czułam, spotykałam się ponownie, żeby sprawdzić, czy dobrze się czuję w obecności tej osoby. Ale jeżeli nie – nie ciągnęłam tego na siłę. W końcu, po pewnym czasie, przestałam randkować. Nikt nowy się nie pojawił, a ja nie czułam się z tym źle.
- Wtedy moja córka zaproponowała mi udział w "Sanatorium miłości". adekwatnie już rok wcześniej o tym wspomniała, ale wtedy nie byłam na to gotowa. Później pomyślałam: "A może jednak? Może to będzie jakaś droga do poznania kogoś?". Żyję w małym, dość hermetycznym środowisku. Chociaż z drugiej strony nie siedzę w domu w weekendy, dużo wyjeżdżam, jestem aktywna. A mimo to jakoś nie udało mi się spotkać mężczyzny, z którym chciałabym być bliżej.
Dobrym przykładem na to, iż można kogoś poznać w każdym wieku, jest Zdzisław z "Sanatorium miłości".
- Nieraz miałam wyrzuty sumienia w stosunku do Dzinia. Pamiętam, iż mówiłam mu wprost: "Dziniu, to przyjaźń – nie zarezerwowałam cię, nie zajęłam, nie chciałam zawrócić ci w głowie, żebyś mógł być otwarty na nową miłość". Bardzo go lubię jako człowieka, jako przyjaciela. Nie chciałam mu mieszać w głowie, nie chciałam zatrzymywać go przy sobie tylko dlatego, iż było nam miło. Chciałam, żeby wiedział, iż ma prawo być z kimś, kto odwzajemni jego uczucia. Pojechał do sanatorium, poznał cudowną kobietę, są razem, są szczęśliwi. A ja cieszę się jego szczęściem. Miałam wyrzuty sumienia, bo wiele osób mówiło: "Zraniłaś Dzinia, przecież on tak bardzo za tobą był, taki fajny człowiek". Był bardzo fajny. Ale, jak już mówiłam w pierwszym odcinku "Sanatorium miłości" – cały ambaras w tym, żeby dwoje chciało naraz. Właśnie to jest ten problem, który mam też ja. Mnie też kiedyś ktoś odrzucił. To działa w dwie strony.
W programie byłaś zaskoczona, iż tak wielu panów zabiega o twoje względy.
- To nie było w żaden sposób reżyserowane. Wszystko wydarzyło się nagle, zupełnie niespodziewanie. Wszystkie te moje zaskoczone miny są absolutnie autentyczne. Miałam powodzenie wśród panów, co było bardzo miłe. Jestem już przyzwyczajona do swojego wyglądu w lustrze, ale fakt, iż komuś się podobam, to zawsze jest miłe uczucie. Podczas nagrań, wszyscy bardzo się lubiliśmy, atmosfera była świetna, a ja wiem, iż obdarzyli mnie sympatią, tak jak ja ich. Tylko iż dla mnie oświadczyny nie oznaczają, iż muszę od razu podjąć decyzję. Chcę mieć możliwość wyboru.


Ania z "Sanatorium miłości 7" mówi wprost, jak wyglądała sprawa z Markiem


A jak skomentowałabyś ostatnią aferę związaną z Markiem?
- Byłam z nimi blisko, bo z Gosią się przyjaźniłam. W odcinkach tego nie pokazano, ale my byłyśmy jak papużki nierozłączki, spędzałam z nimi dużo czasu. Marek wyznawał jej miłość, bo słyszałam to na własne uszy, a on teraz zaprzecza. Nie wiem, czemu tak mówi, bo nie musi tego kontynuować, nie musi przez cały czas kochać Gosi, przecież nikt go do tego nie zmusza. Ale dlaczego zaprzecza? Oni nie byli w związku, wiadomo, iż po programie nie trzeba kontynuować tego, co było. Widziałam, iż Marek był zafascynowany Gosią. Teraz mówi, iż nie był. To bardzo ładnie grał.
- Dowiedziałyśmy się, iż Marek ma kogoś innego, bo kilka kobiet pisało zarówno do mnie, jak i do Gosi. Mówiły, iż Marek ma kobietę, podawały imiona, nazwiska i miejscowości. Być może prawda leży gdzieś pośrodku. Marek mówi jedno, inni mówią drugie. Powinien mieć pretensje do Stanisława, a nie do nas, bo to on powiedział nam, jeszcze przed emisją odcinków, iż Marek miał kobietę, która dzwoniła do niego i płakała, bo nie chciała, żeby Marek miał tam kogoś. To Stanisław powinien wziąć odpowiedzialność za te słowa. Gosia powiedziała to publicznie, bo poczuła się oszukana, to zrozumiałe.
- Chcę też wylać swój żal. Stanisław rozbił naszą grupę. Byliśmy zgraną paczką. Zrobił szum na naszej wspólnej konwersacji. Wysyłał jakieś nagrania. Skłócił nas. Nie wiem, jaki miał w tym cel. Przyjaźnił się ze mną, a potem zrobił na złość. Dla mnie to jest największy ból po "Sanatorium miłości" – iż już nie jesteśmy taką fajną paczką, jak byliśmy. Po programie przyjaźnię się z Małgosią, jestem w bliskich relacjach z Grażynką, utrzymuję kontakt z Elą, z Adamem, ale już nie jesteśmy wszyscy zgraną grupą.
Jak zachęciłabyś osoby, które zastanawiają się nad zgłoszeniem do kolejnej edycji "Sanatorium miłości"?
- Trzeba być pewnym siebie i mieć świadomość, iż to będzie wielkie wyzwanie. Trzeba się zastanowić, czy jest się odpornym na hejt i publiczne komentowanie. Ważne jest, żeby wiedzieć, czego się chce, bo jeżeli się nie jest gotowym na to, co może się zdarzyć później, na reakcje widzów, to może lepiej się zastanowić. jeżeli ktoś już chce spróbować, to warto, ale trzeba być też odpornym i nie przejmować się, jeżeli coś pójdzie nie tak. Ja uważam, iż warto próbować, zdobywać nowe doświadczenia, poznawać nowych ludzi, a kto wie – może trafi się miłość? Zachęcam, żeby spróbować, ale jeżeli ktoś ma obawy i mówi, iż nie chce, żeby kamery go śledziły, to może warto się jednak zastanowić.
Czytaj więcej: To dlatego tak świetnie się prezentuje? Ania z "Sanatorium" odkrywa karty
Idź do oryginalnego materiału