Jeszcze nie lata 90′, ale już czuć ten klimat. A przez to, iż zapomniałam o tym, kto za filmem stoi nie zwracałam uwagi na Cameronowskie wkręty. W ogóle nie miałam wrażenia odgrzewanego kotleta. Film pozostawił po sobie kilka pięknych uniesień i pytanie…
…dlaczego polskie tv – jak rozumiem xD – oznaczają tę historię jako tylko dla dorosłych? Przecież to nie „Nagi instynkt”, a jest mniej krwawe od dowolnego akcyjniaka xD.
Może chodziło o cycka w jednym momencie… No dobra, wróćmy do filmu.
Zwykła wersja trwa 2 h 26 minut czy podobnie. Zaś reżyserska to 2h 50 minut. Tak, zgadliście: żadne vody tego filmu nie oferują, a na jednym ze znanych portali od szemranych wersji dostępna jest tylko reżyserska.
I adekwatnie, ze względu na przekaz filmu jest to bardzo smutne. I jak najbardziej wchodzi w kontrę wobec niego.
Bo „Abyss” to trochę akcyjniak, trochę film katastroficzny, ale przede wszystkim jest to opowieść skupiająca się na dobru. Nie chcę zdradzać wszystkiego, ale to coś bardzo ładnego jest wyczuwalne przez cały seans. Można powiedzieć, iż „Abyss” pachnie dobrem.
I oceanem.
Pewnego dnia na oceanie katastrofie ulega wojskowy statek. Sztorm się zbliża, najbliższa ekipa badawczo-ratunkowa nie ma szans na dotarcie, więc zostają pracownicy platformy odwiertniczej. Skuszeni pieniędzmi, biorą na swe barki sprawdzenie zatopionego już statku…
Reszty Wam nie zdradzę, ale to jest stary, dobry Cameron.
I znakomity klimat, włącznie z rozwodzącą się właśnie parą, u której czuć chemię.
Film wolno się rozwija, ale wkręca. Pomimo zmęczenia musiałam go dokończyć. I nie żałuję, zwłaszcza, iż on płynie…