Serial „A gdyby…?” był początkowo jednym z najbardziej ekscytujących projektów Marvela w animowanym uniwersum. Pierwszy sezon zachwycał świeżymi pomysłami, emocjonującymi historiami i innowacyjnymi reinterpretacjami znanych wątków MCU. Drugi sezon, choć wciąż miał swoje momenty, był już znacznie bardziej nierówny – niektóre odcinki wydawały się wymuszone, a historie nie budziły takich emocji jak wcześniej. Trzeci sezon, będący jednocześnie finałem serii, zdaje się być tworzony niemal beznamiętnie. Zamiast zaskakiwać czy angażować widza emocjonalnie, serwuje historie sprowadzające się głównie do walki, pościgów i ucieczek, z minimalnym wysiłkiem włożonym w rozwój fabularny czy psychologię postaci.
Oto szczegółowy przegląd odcinków trzeciego sezonu.
1. A gdyby… Hulk walczył z Mech Avengers?
Pierwszy odcinek otwiera sezon z interesującą koncepcją, przedstawiając Hulka w starciu z mechanicznie ulepszonymi wersjami Avengersów. Styl nawiązujący do „Power Rangers” dodaje odcinkowi retro klimatu, a oglądanie Hulka w nowej roli dostarcza kilku interesujących momentów. Sam pomysł, choć intrygujący, traci na wykonaniu – szczególnie przez kreację Sama Wilsona jako lidera. Anthony Mackie, tak jak zresztą również w innych projektach z nim jako Kapitanem, nie wnosi do postaci wystarczającej charyzmy, co sprawia, iż jego wersja Kapitana Ameryki wydaje się nieprzekonująca i bezsilna w prowadzeniu grupy. Wizualnie odcinek przyciąga uwagę, fabularnie również nie jest najgorzej.
2. A gdyby… Agatha podbiła Hollywood?
Agatha Harkness to postać polaryzująca – jedni ją kochają, inni pozostają wobec niej obojętni. Dla osób z drugiej grupy odcinek może wydawać się mało angażujący. Jego mocną stroną jest jednak obecność Kingo, którego poczucie humoru dodaje całości lekkości, oraz młody Howard Stark – w tej roli powrócił Dominic Cooper, który zawsze w punkt potrafił wyczuć swojego bohatera, szkoda tylko, iż miał tak mało szans na poszerzenie tej kreacji. Finałowa sekwencja bitwy jest widowiskowa i zrealizowana z rozmachem, co ratuje ten epizod przed zupełnym przeciętniactwem.
3. A gdyby… Red Guardian powstrzymał Zimowego Żołnierza?
Odcinek prezentuje Red Guardiana w nietypowej, bardziej przyjaznej odsłonie, co w połączeniu z mroczną naturą Bucky’ego, przywodzi na myśl filmy z gatunku buddy cop. Relacja między bohaterami jest humorystyczna i sympatyczna, co czyni tę historię lekką i przyjemną w odbiorze. Tytuł jednak może trochę zmylić – można było spodziewać się opowieści o Howardzie Starku, który przeżył starcie z Zimowym Żołnierzem i jego późniejszej relacji z synem. Zamiast tego dostajemy klasyczną, niezobowiązującą akcję. Choć widz może spodziewać się czegoś bardziej emocjonalnego, odcinek i tak dostarcza solidną rozrywkę na pół godziny.
4. A gdyby… Kaczor Howard się ochajtał?
Koncepcja tego odcinka jest… nietypowa. Historia o Kaczorze Howardzie i Darcy uciekających z jajkiem przez 30 minut wydaje się być skrajnie absurdalna, a chwilami wręcz kiczowata. Choć relacja tych bohaterów balansuje na granicy cringe’u, to obecność postaci takich jak Loki, Thanos, Mroczne Elfy czy Zeus wprowadza do odcinka interesujący chaos. Mimo braku wciągającej fabuły, odcinek może dostarczyć kilka uśmiechów dzięki tej nieoczekiwanej zbieraninie znanych postaci MCU.
5. A gdyby… Narodziny zniszczyły Ziemię?
Ten odcinek wnosi odrobinę świeżości, choć kreacja Riri Williams jako geniusza wydaje się przerysowana – jej sukcesy bardziej przypominają dzieło przypadku niż efekt faktycznych umiejętności. Jednak pojawienie się starego Mysterio, czyli Quentina Becka, dodaje tej historii wyrazistości. Beck przejmuje władzę nad światem i wprowadza do MCU nowe intrygujące napięcia.
Niesamowitym posunięciem Marvela było obsadzenie Jasona Isaacsa w roli Eminencji, który stanowi doskonały kontrast dla Watchera granego przez Jeffreya Wrighta, co czyni ten wątek niezwykle ciekawym i wartym pociągnięcia w innych produkcjach.
6. A gdyby… 1872?
Akcja przenosi się do alternatywnej wersji Dzikiego Zachodu, w której Shang-Chi i Kate Bishop tworzą duet. Choć ich relacja jest interesująca, sama fabuła pozostawia wiele do życzenia. Długie wprowadzenie, przewidywalny zwrot akcji i prosta fabuła sprawiają, iż odcinek gwałtownie nuży. Zdecydowanie można było zrobić więcej z potencjałem tej opowieści, zwłaszcza w tak intrygującym doborze postaci.
7. A gdyby… Obserwator zniknął?
Odcinek wprowadza kilka nowych postaci, takich jak Storm i Birdy, które mogą odegrać ciekawą rolę w przyszłości MCU, zwłaszcza ta druga, ponieważ ma potencjał na stanie się przesympatycznym i przezabawnym dodatkiem do młodego pokolenia Avengers. Kahhori wciąż nie rozwinęła swojego potencjału, a powrót Kapitan Carter budzi mieszane uczucia. Peggy nie ma tej pokory, która definiowała Steva Rogersa, co czyni ją mniej przekonującą, a co najgorsze pokazuje się jako istota wyniosła. Powrót Visiona z poprzedniego sezonu również wydaje się drogą na skróty, dodając do tego odcinka wrażenie zbędności.
8. A gdyby… a gdyby?
Finałowy odcinek niestety rozczarowuje. Przez 20 minut oglądamy nieustającą walkę, która choć widowiskowa, nie oferuje większej głębi fabularnej. Dopiero w ostatnich 10 minutach pojawia się refleksja w formie filozoficznych rozmów, które bardziej przypominają motywacyjne przemowy niż prawdziwe podsumowanie konfliktu. Jason Isaacs ponownie wyróżnia się w roli Eminencji, ale poza tym odcinek nie spełnia oczekiwań, jakie można by mieć wobec finału całego serialu.
Trzeci sezon „A gdyby…?” to niestety najsłabsza odsłona serii. Brak fabularnej spójności, przewidywalne wątki i ograniczony rozwój postaci sprawiają, iż serial kończy się bez większego wpływu na widzów. Choć w niektórych odcinkach błyszczą pojedyncze elementy, całość pozostawia uczucie niedosytu i rozczarowania. To smutne pożegnanie z serią, która kiedyś budziła tak wielkie nadzieje.
Autor: Joanna Tulo