
Dziś na tapecie nieco starszy tytuł, ale dopiero niedawno wpadł mi w łapki. Piszę o nim, gdyż muszę dać upust emocjom - dawno żaden komiks mnie tak nie zirytował. Będą spoilery!
Co się w nim takiego wydarzyło? A więc akcja dzieje się w Grzybążu - miasteczku, w którym żyją różne małe antropomorficzne zwierzątka. Bohaterką zina jest Fryzulda, dość przy kości żaba, która uczy strzyc włosy w technikum fryzjerskim. Ma jedną charakterystyczną cechę - jest tak roztrzepaną osobą, iż ciągle zapomina, gdzie kto mieszka przez co regularnie przez pomyłki nawiedza okna i balkony innym stworków. Historia zaczyna się gdy odwiedza Liliannę, swoją siostrzenicę, by podzielić się z nią radosną nowiną o pewnym sukcesie zawodowym. Niestety, dość późno zauważa, iż kolejny raz pomyliła piętra i ploteczkę przekazała kompletnie innej osobie. Zmitygowana, poczęła się wycofywać tłukąc przy tym szybę. Powtarzam - tłukąc przy tym szybę w obcym mieszkaniu. Parę godzin później, z siostrzenicą, udają się do knajpy Mleczna Speluna by obgadać całą sprawę. Barman okazuje się być właścicielem mieszkania, w którym żaba narobiła rabanu. Ta twardo idzie w zaparte, iż to nie jej sprawka. A na wskutek pewnego wydarzenia dochodzi do konfliktu między Fryzuldą a Milkszejkarzem. Ten zaczyna zataczać coraz szersze kręgi...Ja wiem, iż to nie jest poważny tytuł. Rozumiem, iż to wesołkowata historyjka bez drugiego dna, która ma wywołać uśmiech u czytelnika, gdy ten będzie kibicował coraz bardziej zwariowanym pomysłom pociesznej babinki. Ale... tu nie ma komedii pomyłek, z której wynikałby zabawne sytuacje. Cała historia opiera się na wyrafinowanym kłamstwie Fryzuldy, ordynarnemu łżeniu prosto w oczy. Tak, babka stłukła szybę. Owszem, przez nieuwagę. Ale ktoś przez jej nieogar poniósł koszty. Powinna ta historia skończyć się na skrusze. "Tak, przyznaję się, to moja wina, zbiłam szybę, postaram się jakoś wynagrodzić". Ale to babiszcze pogrąża się ze strony na stronę coraz bardziej. Ciężko ją przez to polubić czy kibicować jej niesztampowym (trzeba przyznać) pomysłom. Efekt jest wręcz odwrotny - coraz bardziej nakręcająca się w kłamstwie Fryzulda jedynie irytuje. I nie pomagają w tym wcale quasi coachowe wtręty Lilki, która sugeruje rozmowę z Milkszejkarzem, gdyż owa rozmowa ma dotyczyć podania alergenu, zamiast nocnego 'włamania'. A zakończenie komiksu jest podwójnie wkurzające, gdyż nic nie wskazuje, iż za złym uczynkiem pójdzie należna kara. Na co dzień można spotkać wiele takich zakłamanych mend, którym zbyt łatwo się wszystko upieka :)
Za to nic złego nie powiem o rysunkach Eweliny Rynkiewicz. Są minimalistyczno-urocze. Postacie mają swoje wyróżniające się cechy fizyczne, dają się lubić (tak, choćby projekt Fryzuldy ma tę moc), kreska mimo karykaturalnego źródła, dobrze oddaje bajkowość wykreowanego świata. Rysowniczka wprawnie nadaje stworzonych bohaterów w przyjemny dla oka ruch, z kunsztem oddaje adekwatne dziejącym się scenom emocje na twarzach, a jak popada w komiksowe przerysowanie robi to z wdziękiem charakterystycznym dla humorystyczno-absurdalnych fabuł.
Więc cóż. Również irytujące postacie trzeba umieć pisać. Błażej właśnie takową stworzył. Choć niekoniecznie było to jego zamiarem. Pewnie inni czytelnicy z powodzeniem obronią kreację Fryzuldy, zasłaniając się groteskowością opowiadanej historii i intencjonalnym rysem charakterologicznym protagonistki. W sumie nie miał bym nic przeciwko temu, gdyby... na koniec uświadczyła jakieś konsekwencje poniesionego czynu. Ale iż nic takiego się nie dzieje, wkurw tylko wzrasta. Dlatego niestety temu pociesznemu zinkowi mogę przyznać 2 gwiazdki max (jedną za rysunki, drugą za kreację wymyślonego świata).

