300 mil do marzenia

kulturaupodstaw.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: fot. A. Banaszak


Barbara Kowalewska: Dzieciństwo spędziła pani w Łodzi, w rodzinie muzycznej, pani ojciec był basistą w zespole Trubadurzy. Jaki to miało wpływ na wybór ścieżki edukacyjnej i zawodowej? Czy tato popychał panią w tym kierunku, czy chłonęła pani po prostu atmosferę domu?

Kama Kowalewska-Kulawinek: W domu często widziałam, jak tato komponował. Mieliśmy dwukasetowy magnetofon Kasprzak, na którym nagrywał utwory. My z siostrą również nagrywałyśmy na niego różne rzeczy, nieraz zdarzało się, iż brałyśmy kasetę taty z nagraniami i niechcący wykasowywałyśmy to, co tam zarejestrował. Pamiętam jednak także ciemną stronę tego świata – zespół był popularny, więc tata rzadko bywał w domu. Nie lubiłam artystów, bo czułam, iż zabierają mi rodziców. Mieliśmy wciąż pełną chatę, pamiętam śp. Krzysztofa Krawczyka, Mariana Lichtmana i śp. Ryszarda Poznakowskiego. Najwięcej czasu spędzałam z mamą i siostrą Mają.

B.K.: Ale poszła pani do szkoły muzycznej, było pianino, śpiewanie w programach telewizyjnych…

K.K.-K.: To było tak: byłam w szkole sportowej i zdarzyło się, iż będąc w zerówce, na pokazie na lodowisku upadłam. Tato powiedział wtedy: jedziemy do szkoły muzycznej.

fot. z archiwum Kamy Kowalewskiej-Kulawinek

I tak zaczęłam chodzić na lekcje fortepianu. Wolałam jednak spotykać się z moimi przyjaciółmi na podwórku niż ćwiczyć gamy przez wiele godzin. W pewnym momencie umówiłam się z tatą, iż kończę szkołę I stopnia i już nie kontynuuję edukacji muzycznej. Ze śpiewem też sobie najlepiej nie radziłam.

Powstały dwie piosenki: „Zielone ufoludki” i „Moja fantazja”, ale szczerze mówiąc, nie lubiłam być na świeczniku, krępowało mnie to, iż nauczyciele wyróżniali mnie ze względu na udział w programach telewizyjnych. Rówieśnicy mi zazdrościli, źle się z tym czułam.

B.K.: Potem był udział w filmie „300 mil do nieba”. Wspominam go z nostalgią, bo to był jeden z kultowych filmów roku 1989. Przypomnijmy krótko, iż dotyczył ucieczki dwóch chłopców z Polski do Szwecji pod podwoziem ciężarówki, żeby rozpocząć lepsze życie na Zachodzie. Grała pani tam Elkę, dziewczynę jednego z chłopców. Jak to się stało, iż dostała pani tę rolę, i jak udział w filmie wpłynął na pani życie?

K.K.-K.: Bardzo dobrze wspominam współpracę z reżyserem filmu, Maciejem Dejczerem. Tu z kolei mama zachęciła mnie do pójścia w tym kierunku. Poszłam na casting, pamiętam, iż Maciej wyszedł, ale kiedy mnie zobaczył, powiedział, iż jestem za mała i nie zostałam choćby na przesłuchaniach. Ale po wakacjach okazało się, iż przez cały czas nie znaleźli odpowiedniej do tej roli dziewczyny. Mama namówiła mnie wtedy, żebym poszła ponownie na przesłuchania, dla świętego spokoju zrobiłam to. W dzieciństwie byłam chłopczycą, nie miałam lalek, wolałam samochody i piłkę nożną, więc Maciej Dejczer stwierdził, iż jednak pasuję do tej roli.

BK: Drugim ważnym filmem był „Europa, Europa” w reżyserii Agnieszki Holland. To było ważne kino, które spotkało się z krytyką z różnych stron. Proszę opowiedzieć o pracy przy tym filmie.

K.K.-K.: Kontakt z panią Agnieszką Holland i aktorami z planu był niesamowitym przeżyciem. Holland była bardzo profesjonalna, przygotowana do każdego ujęcia. U Macieja atmosfera na planie również była profesjonalna, ale pełna życzliwości i bardziej na luzie. Na planie „Europa, Europa” atmosfera była poważna, a ja trochę się bałam pani reżyser, wymagała ode mnie bardzo dużo, ale wspierała mnie cała ekipa. Rola, którą dostałam, była bardzo trudna i krępująca. Bałam się, co będzie pokazane w filmie, oraz tego, iż rówieśnicy wyśmieją mnie w szkole.

B.K.: Nie było jednak oczywiste, iż podejmie pani studia aktorskie. Miała pani inne plany.

K.K.-K.: To się zaczyna od anegdoty. Kiedy mama była ze mną w ciąży, poznała w pociągu Jana Machulskiego. Zapytał, kto tam rośnie w brzuchu. Mama powiedziała, iż chyba chłopiec. A Machulski: Grałem z Polą Raksą w filmie, w którym ona miała na imię Kama, więc jeżeli będzie dziewczynka, to może pani tak ją nazwać.

fot. A. Banaszak

No i tak zostałam Kamą. W trakcie pracy przy kolejnych filmach wciągnęłam się w ten świat aktorski i pamiętam, iż pani Anna Majcher sugerowała, żebym zdawała do szkoły aktorskiej. Ja tego nie chciałam, miałam zamiar pójść na psychologię, ale kiedy zbliżały się egzaminy, mama namawiała mnie, żebym złożyła dokumenty do filmówki, bo tam egzaminy były wcześniej.

Poszłam na te egzaminy dla świętego spokoju, żeby to „odwalić”. Ale niespodziewanie przeszłam do drugiego etapu, a na końcu okazało się, iż dostałam się z największą ilością punktów, a moim opiekunem roku był Jan Machulski. Bardzo dobrze go wspominam, z ogromnym sentymentem, bo mając 18 lat, musiałam, z powodu różnych zawirowań, opuścić dom rodzinny i wówczas to pan Jan pomógł mi, pożyczając pieniądze na wynajem mieszkania. Kiedy latem wyjechałam na zarobek do USA, mogłam oddać mu tę pożyczkę i od tamtej pory byłam już samowystarczalna.

B.K.: Po ukończeniu studiów aktorskich, od 1998 roku zaczęła pani pracować w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Zagrała pani kilkadziesiąt ról. Dwukrotnie otrzymała pani nagrodę publiczności. Jednak w 2021 roku pani zrezygnowała. Z jakiego powodu?

K.K.-K.: Na trzecim roku studiów przyjechał na uczelnię Jan Buchwald, ówczesny dyrektor kaliskiego teatru i dostałam propozycję pracy. Od 1998 roku byłam związana z tym teatrem, najpierw jako studentka, a rok później podpisałam już umowę. Liczyłam jednak, iż zwiążę swoje życie z filmem, jednak stało się inaczej. Teatr dał mi bardzo dużo, ale w pewnym momencie doszłam do ściany. Jestem raczej introwertyczką, więc każdą postać mocno filtrowałam przez siebie, płacąc za to wysoką cenę. Wolałam grać postacie pozytywne lub komediowe, wtedy raczej chowałam się za bohaterką, niż wchodziłam w jej strukturę psychiczną. A rezygnacja? Nie lubię, gdy ktoś narzuca mi swój punkt widzenia, nie szanując mojego zdania i blokując moją kreatywność, a w teatrze wielokrotnie musiałam wykonać to, czego żądał reżyser, a z czym się nie utożsamiałam. Szanuję pracę reżyserów, ale niejednokrotnie czułam duży dyskomfort. Brakowało też zespołowości, której wcześniej doświadczyłam na planach filmowych. W końcu pomyślałam: po co mi to? Przecież praca powinna dawać przyjemność. I podjęłam decyzję o odejściu. przez cały czas jednak mam wielu teatralnych przyjaciół, nie tylko z zespołu aktorskiego.

B.K.: Ukończyła pani także studia podyplomowe Metody wspierania relacji międzyludzkich – life coaching. Wróciła pani niejako do marzenia z młodości o psychologii. Co panią do tego skłoniło i jak to się przekłada na życie codzienne?

K.K.-K.: Zrobiłam coś w końcu dla siebie. Nabrałam dzięki temu większego dystansu, zaczęłam się powoli wycofywać z teatru.

fot. A. Banaszak

Potem przeszłam jeszcze kolejne szkolenia, kursy. Nie udałoby się to, gdyby nie pomoc różnych osób, które spotkałam na swojej drodze. Złożyłam wypowiedzenie i rozpoczęłam nowy etap życia: prowadzenie warsztatów inteligencji emocjonalnej, robię to już osiem lat.

Niedawno stworzyłam Pogotowie Emocjonalne dla dzieci i dorosłych jako wsparcie dla osób nieradzących sobie z różnymi problemami.

B.K.: Częścią tego nowego etapu jest praca z dziećmi i młodzieżą, zwłaszcza w Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu, gdzie powstał „Mały Książę” i „Dziady”. Co jest dla pani ważne w pracy z młodymi?

K.K.-K.: Od zawsze sądziłam, iż najważniejsze to być prawdziwym, wiarygodnym. Gdy ktoś do mnie przychodzi, jest dla mnie najważniejszy, zapominam o sobie, jestem skoncentrowana na tej osobie. Być może dlatego było mi trudno grać na scenie, bo byłam mocno zaangażowana w przepływ energii z publicznością i czasami czułam, iż ten przepływ jest zakłócony. W pracy z dziećmi, młodzieżą chciałam podzielić się swoim doświadczeniem, a przewrotność sytuacji polega na tym, iż to one nauczyły mnie znacznie więcej. Dzieci uczą akceptacji, pokory, cierpliwości. Nie dam powiedzieć złego słowa na młodzież, uważam, iż można trafić do każdego człowieka, bo tego nauczyła mnie mama: empatii i szacunku dla wszystkich, bez względu na status społeczny. Praca w bezpośrednim kontakcie z ludźmi daje mi ogromną euforia i satysfakcję. Niedawno byłam na koncercie piosenek Czesława Niemena i nagle podbiega do mnie z widowni przedszkolak i pyta: „Ciociu, kiedy przyjdziesz do nas, bo już się stęskniłem”. Takie sytuacje tylko utwierdzają mnie, iż jestem we właściwym punkcie w życiu.

B.K.: Jak się zaczęła przygoda z teatrem młodzieżowym?

K.K.-K.: Zaobserwowałam, jak obecny sposób kształcenia nie nadąża za dzisiejszymi realiami, dzieci i młodzież nie zawsze odczytują i zapamiętują treść lektur oraz wartości przekazywane przez autora. W związku z tym, aby ułatwić młodzieży zapamiętanie, postanowiłam stworzyć projekt edukacyjno-kulturalny oparty na lekturach. Wykorzystując swoje umiejętności aktorskie i muzyczne, postawiłam na musical – gatunek, który uwielbiam i który trafia do wielu odbiorców.

fot. A. Banaszak

Zaczęłam się zastanawiać, jaką książkę wziąć jako bazę do scenariusza, i wybrałam „Małego Księcia”. Napisałam teksty piosenek, skomponowałam muzykę. Nawiązałam kontakt z Talent Studio, szkołą muzyczną, z której zgłosiło się wielu chętnych młodych wokalistów. Zaprosiłam także do współpracy tancerkę i choreografkę Klaudię Poziemską, która przygotowała układy taneczne.

Próby były szalenie wymagające i cieszę się, iż umiałyśmy wykrzesać z dzieci maksimum możliwości, czego rezultat mogli oglądać uczniowie szkół z Kalisza i powiatu. Przekazywałam im to, czego się nauczyłam, a zależało mi też na tym, by działały zespołowo, umiały się wspierać i rozwiązywać konflikty. To było cudowne doświadczenie. Realizacja projektu była możliwa dzięki sponsorom i rodzicom, a jedna z mam do każdej premiery przygotowuje artystyczne torty, nawiązujące do tematyki spektaklu.

B.K.: A potem były „Dziady”.

K.K.-K.: Chciałam zrealizować coś w innym klimacie, dlatego zdecydowałam się na II część „Dziadów” A. Mickiewicza. Zaczęłam tym razem szukać kogoś, kto mógłby skomponować muzykę, i zaprosiłam do tego Łukasza Damrycha – wybitnego kompozytora i instrumentalistę, który przygotował piosenki do spektaklu. Młodzież od samego początku była nimi zachwycona. Nie udałoby się to wszystko bez pomocy fantastycznych osób, dyrekcji i pracowników Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu, rodziców, sponsorów oraz Starostwa Kaliskiego, ale przede wszystkim mogłam pokryć dużą część kosztów przedsięwzięcia dzięki przyznaniu stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego, za co jestem bardzo wdzięczna.

B.K.: Co dalej?

K.K.-K.: Następna będzie „Balladyna”, jesteśmy w trakcie przygotowań.

B.K.: Z perspektywy czasu zmieniłaby pani coś w swojej drodze życia?

K.K.-K.: Uważam, iż teraz jestem na swojej drodze i z entuzjazmem idę do przodu.

Kama Kowalewska-Kulawinek – aktorka filmowa i teatralna. Ukończyła wydział aktorski PWSFTViT w Łodzi oraz studia podyplomowe na Uniwersytecie Łódzkim (Metody wspierania relacji międzyludzkich – Life-coaching). Jako nastolatka grała w filmie „300 mil do nieba” w reżyserii Macieja Dejczera i „Europa, Europa” w reżyserii Agnieszki Holland. Ma na swym koncie ponad 40 ról teatralnych. Od ponad ośmiu lat prowadzi Warsztaty Inteligencji Emocjonalnej dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jest pomysłodawczynią i reżyserką spektakli tworzonych na podstawie lektur z udziałem młodzieży w Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu.

Idź do oryginalnego materiału