Najbardziej upierdliwy mieszkaniec planety Ziemia, Larry David, po 24 latach żegna się z widzami. I trzeba przyznać, iż finałowy, 12. sezon „Pohamuj entuzjazm” robi wiele, by spełnić najbardziej choćby wyśrubowane oczekiwania.
Larry David powrócił i nie zmienił się ani trochę – ogłaszaliśmy ostatnio co kilka lat, w miarę jak wychodziły kolejne sezony komedii HBO „Pohamuj entuzjazm„, w których dawny współtwórca „Kronik Seinfelda” nic sobie nie robił z tego, jak zmieniała się przez lata telewizja. I nie mówię tylko o samej formule, w ramach której alter ego twórcy serialu, dzięki swoim absolutnie niepodrabialnym umiejętnościom społecznym, wciąż wplątuje się w podobnie absurdalne sytuacje co na początku serialu – a ten miał miejsce w 2020 roku! – ale też o żartach. Cancel culture? #MeToo? Larry David nie boi się mówić ani robić niczego, ostro i przewrotnie komentując zmieniający się krajobraz. Jak gdyby wszelkie rewolucje, jakie zachodzą w show-biznesie, go nie dotyczyły.
Pohamuj entuzjazm sezon 12 – Atlanta to początek atrakcji
12. sezon „Pohamuj entuzjazm” (widziałam przedpremierowo dziewięć odcinków, czyli wszystko oprócz finału) zaczyna się więc od wyjazdu do Atlanty, podczas którego Larry nie tylko musi znosić towarzystwo Marii Sofii (Keyla Monterroso Mejia), ale też przypadkiem spełnia dobry uczynek i pakuje się w kłopoty, towarzyszące mu później przez cały sezon. Mimo iż nasz ulubieniec – w tym sezonie określony przez wiele osób wieloma barwnymi obelgami, wśród których wybija się jakże uroczy komplement „socjopata”, pochodzący, rzecz jasna, od Susie (Susie Essman) – nie zmienia się oczywiście nic a nic i pozostaje koszmarnym sobą bez względu na okoliczności, jakimś cudem udaje mu się też zostać prawdziwym bohaterem. W końcu to wielki finał!
Bardzo trudno jest pisać o głównym wątku tego sezonu bez wyjaśnienia, o co chodzi – a tego zabroniło nam HBO – poprzestańmy więc na tym, iż w Atlancie rozpoczyna się kolejny bardzo interesujący rozdział w życiu Larry’ego, a jego zwieńczenie zobaczymy dopiero w finale serialu. Ale choćby oceniając go bez znajomości finału, uważam, iż mamy tu jeden z najlepszych całosezonowych wątków w historii „Pohamuj entuzjazm”.
Tradycyjnie już obok wątku głównego dostajemy mnóstwo pobocznych przygód, które mogą przytrafić się tylko komuś, kto porusza się z taką gracją po meandrach zasad obowiązujących w cywilizowanym społeczeństwie co Larry. Finałowy sezon „Pohamuj entuzjazm” jest więc równie obfity w zdarzenia co poprzednie, dając swojemu bohaterowi wiele powodów do kręcenia nosem, wrzeszczenia na ludzi i lekceważenia wszystkich i wszystkiego. Kiedy sezon startuje, Larry wciąż tkwi w absolutnie strasznym związku z Irmą (Tracey Ullman), której nienawidzi pod każdym względem, a jednak nie może się od niej uwolnić. choćby wtedy, kiedy flirtować z nim zaczyna… Sienna Miller.
Pewne okoliczności sprawiają, iż Larry nie może tak po prostu rzucić Irmy i podążyć za instynktem, więc jego życie zamienia się w jeszcze większe, jeszcze bardziej śmieszno-straszne piekło. Takie, które może sobie zafundować tylko naprawdę wyjątkowy człowiek. By nie powiedzieć: prawdziwy bohater. Przynajmniej według niektórych.
Pohamuj entuzjazm sezon 12 – plejada gwiazd gościnnych
Ani sama formuła, ani jakość serialu specjalnie się nie zmieniły w 12. sezonie. Każdy odcinek to wciąż oddzielna, luźna historia, wypakowana gagami biorącymi się z wrodzonej małostkowości głównego bohatera. W mniejszym lub większym stopniu powracają nasi dobrzy znajomi z poprzednich serii, czyli – oprócz wyżej wymienionych osób – także Jeff Garlin, Cheryl Hines, J.B. Smoove, Richard Lewis, Ted Danson i Vince Vaughn, coraz fantastyczniejszy z sezonu na sezon. Jest jednak wrażenie, iż ten sezon „Pohamuj entuzjazm” to coś wyjątkowego, bo takiej plejady gwiazd gościnnych chyba jeszcze nie było. Ba, o części z nich nie wolno nam pisać przed premierą konkretnych odcinków – i nie dziwię się HBO, iż nie chcą zdradzać za wcześnie tego, co najlepsze.
W finałowym sezonie „Pohamuj entuzjazm” pojawia się ktoś, kogo wielu z was pewnie miało nadzieję tu jeszcze zobaczyć, ale też będą występy niespodzianki, w tym jeden, którego nie odgadlibyście żadnym cudem przed premierą – zarówno jeżeli chodzi o to, kto wystąpi w serialu, jak i co ta osoba w trakcie swojego występu zrobi. Pozostając w kręgu nazwisk, o których mówić nam nie zabroniono, czekają was występy takich osób, jak m.in.: Sharlto Copley („Dystrykt 9”), Sean Hayes („Will i Grace”), Dan Levy („Schitt’s Creek”), Steve Buscemi („Zakazane imperium”), Conan O’Brien, Mika Brzezinski.
Jasne, gdybym zaczęła się przyglądać z lupą każdemu z dziewięciu odcinków, które widziałam, z osobna, powiedziałabym, iż jeżeli chodzi o jakość, jest w kratkę, tak jak praktycznie we wszystkich ostatnich latach. Część żartów trafia w punkt, część niekoniecznie, są pomysły mniej i bardziej szczęśliwe, zaś wątek główny będziemy mogli w pełni ocenić dopiero po finale. Ale choćby jeżeli nie każda minuta 12. sezonu „Pohamuj entuzjazm” to czyste złoto, trudno wskazać drugiego twórcę, który po blisko 25 latach pisania tego samego serialu wciąż miałby tysiąc pomysłów na odcinek.
Wśród moich faworytów tego sezonu są odcinki ze środka: „Disgruntled”, w którym Larry zostaje posądzony o bycie Niezadowolonym przez duże N (a on owszem, jest niezadowolony, ale przez małe n), „Fish Stuck” ze względu na czysty absurd tytułowej sytuacji, oraz – przede wszystkim – „The Gettysburg Address”, ponieważ sprowadza patriotyzm do mało wzniosłego poziomu, zawiera komedię w wykonaniu Sienny Miller, a do tego jeszcze najbardziej niespodziewany występ gościnny w całym sezonie. Jestem też fanką wszelkich akcji wyjazdowych z Larrym Davidem – nie da się ukryć, iż bez tego jego życie to dom w Los Angeles, była żona, golf, spotkania w knajpach i czasem jakaś randka – więc wszystko, co jest związane z Atlantą, bardzo do mnie trafia.
Pohamuj entuzjazm sezon 12 – koniec złotej ery telewizji?
Czy 12. sezon „Pohamuj entuzjazm” dorównuje jakością kultowym pierwszym seriom? Prawdopodobnie nie. Na każdy cudownie nietypowy pomysł (o, na przykład „przekręt ze snem”) przypada coś zupełnie zwyczajnego, do obejrzenia i szybkiego zapomnienia, a część żartów, które kiedyś zostałyby uznane za kontrowersyjne, nie robi dziś żadnego wrażenia, bo nie takie rzeczy Larry David już wyprawiał. Być może więc jest to jakiś powód, aby wysłać alter ego komika na emeryturę, fundując mu na do widzenia finałowy sezon pełen gwiazdorskich występów gościnnych. Pod tym względem to iście królewskie pożegnanie, takie, na jakie można dziś liczyć już chyba tylko w HBO.
Z drugiej strony, trochę szkoda, iż tak się dzieje, zwłaszcza iż w ostatnim czasie wszystko, co dobre, zdaje się dobiegać końca. O ile trzeba oddać HBO, iż nikogo ze swoich zasłużonych twórców nie potraktowało niesprawiedliwie, nie da się ukryć, iż w ostatnim czasie jest jakaś plaga finałowych sezonów. Skończył się „Barry”, skończyła się „Sukcesja”, podziękowano Lakersom i Perry’emu Masonowi, a w niszowe komedie stacja praktycznie przestała inwestować. Wystarczy spojrzeć na listę aktualnych programów HBO, żeby stwierdzić, iż dobrze już było. I wydaje się, iż zakończenie „Pohamuj entuzjazm”, produkcji, który Larry David przez ponad dwie dekady robił całkowicie na własnych warunkach, wpisuje się w ten trend końca złotej ery seriali.
Niezależnie od tego, dokąd zmierza świat, seriale i HBO w szczególności, przed wami jeszcze 10 tygodni z najbardziej upierdliwym człowiekiem świata, pierwowzorem George’a Costanzy i odbiciem nas wszystkich w naszych najsłabszych momentach. Cieszcie się każdą minutą, bo to prawdziwy koniec epoki, która zaczęła się tak naprawdę nie w 2000 roku w HBO, a w 1989 roku, kiedy to na NBC wystartowały fenomenalne „Kroniki Seinfelda”. David z Seinfeldem zamienili ludzkie czepialstwo, małostkowość i wszystko, co w nas najgorsze, w najlepszą komedię w dziejach telewizji.
Jest taki moment w finałowej serii „Pohamuj entuzjazm”, kiedy Larry słyszy o kimś, iż „jest autentyczny, troszczy się o ludzi”, na co zgodnie z najprawdziwszą prawdą odparowuje: „Ja jestem autentyczny! Troszczę się o siebie”. W imieniu wszystkich d*pków, którzy w nas siedzą, dziękuję – za tę i milion innych oczywistych oczywistości. To było 35 lat odważnej, przełomowej komedii, która pełniła katartyczną funkcję, przedstawiając nam ludzi, w których mogliśmy przejrzeć się jak w lustrze w te dni, kiedy jesteśmy najbardziej paskudnymi wersjami samych siebie. Szkoda się z tym żegnać, zwłaszcza kiedy nie widać na horyzoncie żadnej sensownej alternatywy.