
100 dni do matury to film stworzony z myślą o młodym widzu, który liczy na coś stylowego i rozrywkowego. Niestety w polskim kinie za takie produkcje często biorą się osoby, które nie mają pojęcia o młodzieży, przez co ich projekty pozostawiają wrażenie cringe’u. Reżyser Mikołaj Piszczan w swoim debiucie traktuje widza serio. Daje mu coś oderwanego od rzeczywistości, ale jednocześnie zaskakująco autentycznego w tym, jak ukazuje młodego człowieka.
Trudno było oczekiwać czegoś znośnego po filmie stworzonym przez popularną Ekipę i reklamowanym nazwiskami influencerów. Ich grupa docelowa jest bardzo młoda i – z tego, co mi wiadomo – dobrze przyjęła ten projekt. Nie wynika to jednak z zaślepienia idolami. Twórcy postawili na prostą historię o grupie nastolatków, w której wybrzmiewają emocje, obawa przed dorosłością i chęć zatrzymania choćby na chwilę tego beztroskiego czasu. Przewijające się w 100 dni do matury przemyślenia były zaskakujące i trafne. Twórcy pod płaszczykiem rozrywki przemycili coś mądrego. Ukazali, jak wygląda beztroskie życie po maturze, gdy nie chce się dorosnąć. Film dzięki motywowi dziadka oraz dojrzewaniu Kapsla zyskuje na znaczeniu. I zostaje to podane w formie, którą zrozumie młoda publiczność.
Film 100 dni do matury pozostało bardziej udanym kinem rozrywkowym, gdy odchodzi od polskiej rzeczywistości. Całkowita amerykanizacja świata przedstawionego i wydarzeń sprawia, iż film przypomina projekt z Hollywood. Poznajemy paczkę znajomych reprezentującą różne grupy społeczne – oczywiście nie mogło zabraknąć w niej sportowca grającego w futbol amerykański. To może odstraszyć niektórych starszych widzów. Uważam, iż można było bardziej zaakcentować typowo polską rzeczywistość – wyszłoby to fabule na dobre. Widać jednak, iż to była świadoma decyzja reżysera, bo konwencja jest spójna i przemyślana. Nie czuć w tym sztuczności czy przesady. Współczesna młodzież jest przesiąknięta amerykańską kulturą tak bardzo, iż tego typu zabawa nie będzie dla niej czymś dziwnym czy niekomfortowym. Młodzi raczej zaakceptują ją z całym dobrem inwentarza.
Opowieść ma niezłe tempo – rozwija się dynamicznie i idzie w atrakcyjnym kierunku. Spodobał mi się brak nadęcia, które często obecne jest w polskim kinie skierowanym do młodszego odbiorcy. Twórcy w tym wypadku nie kombinowali na siłę. choćby to, iż w obsadzie znajdują się influencerzy bez profesjonalnego doświadczenia (co jak najbardziej jest widoczne), starali się przekuć w zaletę. Zdecydowali się na proste środki i czytelny morał. Nie pozwolili, by wady przytłoczyły produkcję. To, co zgrzyta, jakoś naturalnie łączy się z konwencją i charakterem 100 dni do matury.
Ten film nie zostanie zapamiętany jako wybitne kino rozrywkowe. Nikt jednak nie miał takich ambicji, więc przypisywanie temu projektowi więcej, niż chciano osiągnąć, zwyczajnie mija się z celem. Polskie produkcje dla młodzieży bywają różne, ale często odrzucają cringe’em. 100 dni do matury to zaskoczenie, ponieważ bez nadęcia dostarcza rozrywki.
Zastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 20 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.