No tak, słuchaj, to jest historia aż za dobrze znana… Mój mąż, Wojtek, od pół roku mieszka ze swoją „chorą” matką i choćby nie myśli o powrocie do domu. A jeszcze ma czelność mówić, iż to ja go nie rozumiem!
No bo jak mam go zrozumieć, skoro ta kobieta od lat gra przedstawienie? Wcześniej zdarzało się, iż u niej przesiadywał ze dwa, trzy tygodnie, ale teraz to już kompletnie przegina. I oczywiście winna jestem ja, bo niby nie chcę pomóc.
––––––––––
Ale jak mam pomóc teściowej, której jedynym celem jest rozwalenie naszego małżeństwa? Ona po prostu przywiązuje syna do siebie najprościej, jak się da – udając chorobę. Już raz mieszkałam z tą kobietą i zapewniam cię, więcej tego błędu nie popełnię.
Bo widzisz, jego mama bardzo przeżyła, gdy dowiedziała się, iż Wojtek i ja bierzemy ślub. choćby nie kryła, iż jest przeciw. Oczywiście nie chciała otwartej wojny, bo przecież syn ma ją uważać za świętą – ale za to stale mnie prowokowała i miała pretensje o byle co.
Ja się nie dałam wciągać, tym bardziej iż nie musiałyśmy się często widywać. Mieliśmy swoje mieszkanie, w którym zamieszkaliśmy razem. A jego matka? No cóż, też nie była zachwycona. Trudno kontrolować syna, który nie mieszka pod jednym dachem, a już na pewno trudno dyrygować synową, która nie ma zamiaru się jej podlizywać.
Ale moja teściowa wpadła na genialny plan. I nie, nie jest pierwszą ani ostatnią, która na to wpadła. Chodzi o to, żeby udawać ciężko chorą i wymagać ciągłej opieki.
––––––––––
Wojtek, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z takimi manipulacjami, dał się złapać. Jego „biedna mamusia” nagle miała tyle dolegliwości, iż mogłaby zostać przypadkiem medycznym! Wysokie ciśnienie, niskie ciśnienie, bóle w klatce, kręgosłup, kolana, omdlenia… aż w końcu zrozumiałam, iż to ściema.
Na początku myślałam, iż to przez stres – w końcu jej jedyny syn wyprowadził się do innej kobiety, więc cóż dziwnego, iż organizm szaleje. Gdy pierwszy raz „zachorowała”, a Wojtek został u niej na tydzień, choćby ja spakowałam rzeczy i pojechałam pomóc. No bo może naprawdę coś poważnego? Pierwszego dnia grała aż za dobrze.
Ale po dwóch dniach zauważyłam, iż wszystkie objawy magicznie znikają, gdy Wojtek wychodzi z domu. Teściowa od razu jest w świetnej formie, śmieje się, rusza normalnie. Ale gdy tylko mój mąż wraca, znów ledwo zipie.
Powiedziałam Wojtkowi, co widziałam, ale oczywiście mi nie uwierzył. W końcu ona gra swoją rolę perfekcyjnie. Ja się nie dałam, spakowałam się i pojechałam do domu.
Mąż wrócił po paru dniach, mówiąc, iż matce już lepiej. Moja teściowa najwyraźniej nie mogła ukryć radości, iż odeszłam – to była cena, którą zapłaciła za swoje przedstawienie. Ale co? Po kilku tygodniach znów zaczęła „umierać”.
I tak w kółko. Za każdym razem, gdy „źle się czuje”, Wojtek wprowadza się do niej na czas nieokreślony. Cudownie zdrowieje dopiero, gdy naciskam, żeby wezwać lekarza. Bo normalny człowiek nie może być ciągle chory, coś tu śmierdzi.
Jak tylko matka słyszała o lekarzu, natychmiast wracała do formy. Wojtek, przekonany, iż „kochana mama” jest bezpieczna, wracał do domu.
––––––––––
A teraz mija już pół roku. Na początku był rzeczywiście powód – miała operację kolana. Dwa lata temu się przewróciła i w końcu lekarz zalecił zabieg, żeby uniknąć problemów.
Po operacji miała leżeć tydzień. Wojtek został przy niej, no bo jakże inaczej – to zrozumiałe. Nie protestowałam, bo przecież potrzebowała pomocy.
Ale tydzień minął, miesiąc minął… a mąż nie wraca. Matka zaczęła udawać, iż coś jeszcze ją boli. Chodziła normalnie, ale gdy tylko syn wracał z pracy, nagle opowiadała, jak to ledwo się podniosła po upadku.
Pół roku Wojtek już tam mieszka i łyka te opowieści. Lekarze mówią, iż wszystko jest w porządku, operacja się udała, może chodzić bez kul – ale cóż oni tam wiedzą?
Postawiłam ultimatum: wraca do domu na stałe, albo zabieram sprawę do sądu. Teraz Wojtek ma do mnie pretensje, iż go nie kocham i nie rozumiem. Przecież nie jest u kochanki, tylko pomaga mamie – której tak bardzo „potrzeba”.
Wszystkie koleżanki pytają, na co jeszcze czekam. Pewnie mają rację – chyba już i ja to widzę. Choć do końca wierzyłam, iż Wojtek w końcu się opamięta…