Barbara Kowalewska: Taniec, teatr i film – czy to „miłości równoległe”? Czy raczej podróż do krainy docelowej – reżyserii filmowej?
Maria Kapała: To była skomplikowana droga, bez tańca i teatru nie byłoby filmu i nie znalazłabym się w tym miejscu, w którym jestem teraz. Od dziecka teatr był moją miłością. To, co robię dzisiaj, wzięło się adekwatnie z porażek, bo nie dostałam się do szkoły teatralnej, przez co zaczęłam poszukiwać innych dróg rozwoju i trafiłam do zespołów teatru postgrotowskiego, gdzie spędziłam około dziesięciu lat. W pewnym momencie jednak, znużona freelancerskim życiem – bogatym w wydarzenia, bo współpracowałam także z teatrami między innymi z Włoch, Hiszpanii, Rumunii – poczułam, iż chcę wziąć odpowiedzialność za własną wizję. Byłam wtedy przed trzydziestką. Uświadomiłam sobie, iż chciałabym zostać reżyserką. Pomyślałam o Londynie, bo z jednej strony, w wyniku zbiegu okoliczności, zapraszała mnie tam przyjaciółka, z drugiej – otwarto nowy kierunek na London Contemporary Dance School, która należy do University of Kent. To jedna z najlepszych szkół tańca w Europie. Postanowiłam pójść w film poprzez taniec, skoro się nim zajmowałam. Film był dla mnie nową materią, chociaż stałam już wcześniej przed kamerą, będąc tancerką. Jednak, co paradoksalne, nigdy nie lubiłam filmu, uważałam go za gorszą muzę niż teatr. A teraz film stał się sensem mojego życia i tym się zajmuję.
BK: Czy doświadczenia z obszaru tańca i teatru przenikają pani obecne działania?
MK: W czasie studiowania reżyserii filmowej uznałam, iż nie chcę robić filmów tańca, iż nie jest to coś, co chcę opowiadać. Dla mnie istotny jest człowiek, co jest bliskie kinu mainstreamowemu. Na początku spróbowałam dokumentu, realizując opowieść o moim mistrzu capoeiry. Potem przyszła pandemia i musiałam porzucić marzenia o mieszkaniu w Londynie z powodu braku funduszy. Wróciłam do Polski i zamieszkałam w Dębnicy, miejscowości na południowych krańcach Wielkopolski. I zaczęłam działać.

fot. J. Jurek
To był zupełnie nowy plan na życie. Przejęłam Fundację Pracownia Wyobraźni od osób, które już nie miały energii jej prowadzić. W ramach jej działalności realizuję projekty społeczne i artystyczne. Przygotowałam między innymi spektakl o toksycznym maskulinizmie „Wszystko, czego nie zdążyłam ci powiedzieć”. Został zrealizowany na wsi, jest surowy, w myśl idei Grotowskiego, to znaczy zgodnie z założeniami tzw. teatru ubogiego, żeby można go było zagrać dla każdej publiczności. To przedstawienie o doświadczeniach społeczności LGBT+ i kobiet, ale także osób identyfikujących się jako mężczyźni, bo ich też dotyka nietolerancja.
Zostaliśmy z tym spektaklem zaproszeni do Bydgoszczy na Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Sytuacje/Relacje” i spotkało nas tam niesamowicie pozytywne przyjęcie. Publiczność w mniejszych miejscowościach nie podejmowała dyskusji po spektaklu, a tutaj owszem. Pozwoliło nam to zobaczyć, na jak wielu poziomach ludzie odbierają to przedstawienie. Stworzyłam też kilka innych krótkich form dokumentalnych, między innymi „Gęsie pióro” o zanikającej akcji darcia pierza. Jego emisja odbyła się przy okazji wieczoru, podczas którego odtwarzaliśmy ten dawny zwyczaj. To wspólne działanie było dla mieszkanek wsi okazją do spotkań, śpiewów i opowieści. Kobiety piekły placek drożdżowy, wymieniano się historiami o jeszcze dawniejszych czasach. Dzisiaj na wsi zanikają nie tylko takie zwyczaje, ale także dążenie do zrzeszania się i wspólnego z sąsiadami spędzania czasu. Zależało mi na przywróceniu tej wspólnotowości i poznawaniu się przy wartościowych działaniach.
BK: Powiedziała pani, iż przejęła fundację po ludziach, którzy nie chcieli już tego ciągnąć. Domyślam się, iż to niełatwa działalność. Jak pani sobie radzi? Z jakimi trudnościami trzeba się zmierzyć?
MK: Prowadzenie fundacji na wsi jest trudne, wpływa na to nie tylko polityka, ale też powszechna zmiana stylu życia: łatwiej odpalić Netflixa niż wyjść na koncert czy inne wydarzenie w wiejskiej sali. Od 2021 roku, gdy przejęłam fundację, przez te cztery lata bywały wydarzenia, podczas których sala była pełna, ale i takie, na które z około 1600 mieszkańców przychodziło cztery, pięć osób. W takich momentach obawiam się, czy się nie poddam, ale z drugiej strony jestem świadoma tego, po co to robię.

fot. J. Jurek
Gdy zobaczyłam, iż tu nic się nie dzieje, a ja mam coś do zaoferowania, to chciałam się tym podzielić. I czy to będzie publiczność złożona z trzech czy trzystu osób, to chcę to robić. Miałam kryzys, gdy spotykałam się z oporem lokalnych władz, trudno było o wspólny język, traktowano mnie jak szaloną dziewczynę z zagranicy. Ich stosunek do mnie się zmienił, gdy moje działania zaczęły przynosić rezultaty. Musiałam jednak najpierw wywalczyć sobie miejsce w tej społeczności.
Na szczęście nie jestem sama, współpracuję intensywnie z Gminnym Ośrodkiem Kultury w Przygodzicach i Powiatem Ostrowskim, którego władze wierzą w potrzebę szerzenia kultury.
BK: Pani spektakl dyplomowy został oparty na tekstach biologa Richarda Dawkinsa, autora „Boga urojonego”. Intryguje mnie, jak jego naukowe wywody znalazły odzwierciedlenie w pani przedstawieniu.
MK: Dawkinsa nazwano „rottweilerem Darwina”, a ja byłam kiedyś takim rottweilerem Dawkinsa.

fot. J. Jurek
Miałam okres buntu przeciw Kościołowi i postanowiłam zrobić spektakl, inspirując się „Bogiem urojonym”. Został przyjęty bardzo dobrze w Studium Animatorów Kultury, ale minęło piętnaście lat i jestem już inną osobą, nie chcę nikogo nawracać, także na ateizm. Poza tym rozczarowałam się Dawkinsem, gdy Piotr Szwajcer, jego tłumacz, chciał go zaprosić do Polski, a Brytyjczyk mu odpowiedział, iż na prowincję to on nie przyjedzie.
BK: Projekt „27 grudnia”, na który otrzymała pani stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego, jest zaskakująco różny od pani dotychczasowej działalności. Zakłada ukazanie powstania wielkopolskiego przez pryzmat powiatu ostrowskiego, a jego bohaterem ma być Jan Mertka. Dlaczego on? Kim był?
MK: 27 grudnia to data bardzo celebrowana w powiecie ostrowskim, realizowane są oficjalne uroczystości, składa się kwiaty pod pomnikiem powstańców, między innymi Jana Mertki. Obchody wybuchu powstania są pompatyczne i martyrologiczne. Współpracując z ośrodkiem kultury, widziałam to zadęcie, co nie jest może złe, bo ludzie oczekują uroczystej oprawy.

fot. J. Jurek
Tyle iż budujemy pomnik daleki od tego, jak było naprawdę: iż dziewiętnastoletni chłopak poszedł na wojnę, w której zginął przypadkowo, a stał się regionalnym symbolem zrywu. Zależy mi na pokazaniu w filmie nie bohatera powstania, Jana Mertki, ale Jasia: tego, kim był ten chłopak, którego historia rzuciła w młodym wieku na granicę polsko-pruską i który zginął od strzału, gdy poszedł na patrol.
Chciałabym przybliżyć tę postać, pokazać jej ludzką twarz, a nie ołowianą, jak na pomniku, nie odchodząc oczywiście od historycznego kontekstu. Mamy w okolicy regionalistów i historyków Wacława Kieremkampta oraz Dariusza Peślę, którzy wspierają moje poczynania. Nie wiem, czy uda się tę postać zrekonstruować w ten sposób, ale mam nadzieję, iż tak i iż realizując film z takim podejściem, trafię do innych odbiorców niż weterani, może do młodszego pokolenia, bo przecież Janek był taki jak oni, a przypadkowo stał się bohaterem. Tak się buduje narodowe figury.
BK: Przygotowuje pani równolegle film pełnometrażowy „Wielka gra”. O czym będzie?
Na razie jestem na etapie tworzenia scenariusza, dzięki uczestnictwie w programie rozwojowym Atelier Scenariuszowe. Ma to być czarna komedia o tym, jak to jest być wrażliwym mężczyzną w dzisiejszych czasach. Bardzo chciałabym, aby jedną z głównych ról zagrał Andrzej Seweryn. W lipcu będę prezentować scenariusz na Festiwalu Nowe Horyzonty. Równocześnie pracuję nad krótkometrażowym filmem dokumentalnym o polskiej społeczności żyjącej na kazachskich stepach. Film w tej chwili jest w postprodukcji i mam nadzieję, iż jego premiera będzie pod koniec 2025 roku.
Maria Kapała – choreografka, tancerka oraz reżyserka działającą na polu teatru oraz filmu. W 2011 roku ukończyła Państwowe Pomaturalne Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy we Wrocławiu na kierunku teatr. W latach 2012–2018 współpracowała jako tancerka i aktorka z wieloma teatrami i kompaniami w kraju i za granicą, m.in. z Regula Contra Regulam (Włochy), Residui Teatro (Hiszpania), Piccolo Teatro (Włochy), Instytutem im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu, Studio 7 (Niemcy), Shoshin Association (Rumunia), Wrocławskim Teatrem Współczesnym, Europejskim Ośrodkiem Praktyk Teatralnych Gardzienice. W 2020 roku ukończyła studia magisterskie z zakresu reżyserii i choreografii filmów tańca na kierunku Screendance na University of Kent. Laureatka nagrody Związku Artystów Scen Polskich (2008) oraz nagrody starosty powiatu ostrowskiego „Młody Talent 2008”.