Dzwonek w telefonie mojej synowej odmienił moje plany, by podarować młodym mieszkanie
Mieszkam sama w zadbanej kawalerce w sercu Warszawy. Mój mąż odszedł pięć lat temu, a po ciotce dostałam w spadku jeszcze jeden dwupokojowy lokal, położony w mniej atrakcyjnej dzielnicy, ale za to bardzo ustawny i przytulny. Od dłuższego czasu wynajmuję go młodej parze sympatyczni, wypłacalni, dbają o wszystko jak o swoje. Co miesiąc pojawiam się, żeby odebrać czynsz i rzucić okiem, czy wszystko w porządku. Przez ostatnie dwa lata nie miałam z nimi żadnych problemów.
Gdy mój syn się ożenił, razem z Aliną moją synową postanowili wynająć mieszkanie i odłożyć trochę złotych na wkład własny pod kredyt hipoteczny. Nie protestowałam, choć od początku zakładałam, iż w przyszłości podaruję im to mieszkanie po cioci, by mogli zrobić z nim, co tylko sobie wymarzą: sprzedać, wyremontować, urządzić jak im się podoba.
Gdy rok po ślubie na świat przyszedł mój wnuk Staś, nabrałam jeszcze większego przekonania, by sporządzić u notariusza odpowiednie papiery. Jednak tydzień temu wszystko się zmieniło.
To było przy okazji moich sześćdziesiątych urodzin. Postanowiłam je uczcić po królewsku wynajęłam elegancką salę w restauracji na Śródmieściu, przygotowałam małą ucztę i zaprosiłam rodzinę, przyjaciół i oczywiście syna z żoną.
Z Aliną zawsze udawało nam się dogadać, choć jest temperamentna i czasem ostro się wyraża choćby w stosunku do mnie. Przymykam na to oko młodość rządzi się swoimi prawami. Jednak to, co zrobiła tamtego wieczoru przy wszystkich, sprawiło, iż spojrzałam na nią zupełnie inaczej.
Syn z żoną przyszli z małym Stasiem. Uprzedzili mnie, iż ze względu na gwar i muzykę nie posiedzą długo najwyżej godzinę. Zrozumiałam, nie robiłam problemu.
Kiedy zaczęli się zbierać do wyjścia, Alina nie mogła znaleźć swojego telefonu. Zaczęłam jej pomagać, dzwoniąc na jej numer, żeby szybciej namierzyć zgubę.
Wszyscy zaczęli się nieco niecierpliwić, bo impreza na chwilę przycichła, a wtedy z okolic okna rozległo się głośne warczenie, szczekanie i pisk psa! Wszyscy spojrzeli zaskoczeni w tamtą stronę, a Alina natychmiast zerwała się, podbiegła do telefonu i wyciszyła połączenie, cała zarumieniona.
Goście patrzyli to na nią, to na mnie, atmosfera na chwilę zrobiła się niezręczna. Na szczęście brat przejął inicjatywę, DJ puścił muzykę, toast popłynął za moje zdrowie, ale jak to się mówi niesmak pozostał.
Potem widziałam, jak ludzie szeptali między sobą, komentując wyjątkowy dźwięk dzwonka przypisanego do mojego numeru w telefonie synowej. Na drugi dzień zapytałam syna, czy był tego świadomy. Wzruszył tylko ramionami i stwierdził, iż to nic w tym szczególnego nie widzi.
Od tamtej pory nie utrzymuję kontaktu z synem i synową, a temat podarowania im mieszkania odłożyłam ad acta, przynajmniej na razie. przez cały czas liczę, iż usłyszę od nich zwykłe przepraszam. jeżeli uznali, iż jestem dla nich jak pies, trudno ich sprawa, ale prezent na razie zostaje w zawieszeniu.








