“Zniszczyłaś naszą rodzinę!” — krzyczy córka.
Moja córka Ania obwinia mnie o swój rozwód, a jej słowa tną jak nóż. Uważa, iż nie stworzyłam jej i mężowi warunków do szczęśliwego życia. Wszystko zaczęło się od kłótni o kredyt hipoteczny, choć błagałam, by się nie spieszyli. Teraz jestem główną winowajczynią ich nieszczęść, a ten ból nie daje mi spokoju.
Ania i jej mąż Krzysztof pobrali się trzy lata temu. Chciała wystawnego wesela — stu gości, limuzyna. Prosiłam, by byli skromniejsi, ale teściowa, Danuta, biła się w pierś: “Dla jedynego syna urządzę przyjęcie na całą Warszawę!” Musiałam wydać wszystkie oszczędności, by nie wypaść blado. Powiedziałam Ani, iż prezentu nie będzie — oddałam ostatni grosz na ich ślub. Do dziś drżę, ile wydaliśmy na jeden dzień, który teraz wydaje się marnotrawstwem.
Po ślubie wynajęli mieszkanie. Milczałam, choć wiedziałam, iż niepotrzebnie płacą obcym. Chcieli niezależności, ale starczyło im zapału na rok. Wynajem okazał się zbyt drogi.
Gdy zmarła babcia Krzysztofa, zostawiła mu starą kawalerkę na obrzeżach miasta. Bez remontu, z odrapanymi ścianami, ale do życia. Mieszkanie należało do teściowej, ale pozwoliła młodym się tam wprowadzić. Postanowili je remontować. Odradzałam: “Po co inwestować w cudze? Jesteś tam nikim, a jeżeli coś pójdzie nie tak, zostaniesz z niczym!” Ale Ania nie słuchała.
Byłam tam tylko raz — na inaugurację. Dzielnica ponura, do centrum godzinna droga, podwórko zarosło chwastami, a sąsiedzi wyglądali, jakby życie ich już złamało. Kuchnia malutka, ledwo miejsca dla dwojga. ale Ania z Krzysztofem promienieli, więc milczałam, by nie psuć im chwili.
Rok później Ania oznajmiła, iż jest w ciąży. W tej ciasnocie z dzieckiem byłoby trudno. Krzysztof poprosił matkę o sprzedaż mieszkania, by dołożyć do kredytu, ale Danuta stanowczo odmówiła. Mimo to wzięli hipotekę. Błagałam: “Aniu, na macierzyńskim nie będzie z czego spłacać! Macie dach nad głową, po co szukać kłopotów?” ale moje słowa były jak wiatr.
Wtedy teściowa zaproponowała zamianę: ja miałabym się przeprowadzić do ich kawalerki, oni — do mojego trzypokojowego mieszkania w centrum. Odmówiłam. Żyć w zniszczonym “klitce” na peryferiach? Nigdy. Moje mieszkanie to mój dom, tu jestem gospodynią. Po co mi cudze, gdzie choćby okna wychodzą na śmietnik?
Ania chowała urazę. Wbrew mnie wzięli kredyt na używane mieszkanie, które nie wymagało remontu. Gdy urodziła się ich córka, Zosia, cała pensja Krzysztofa szła na raty. Brakowało na życie. Pomagaliśmy z mężem, jak mogliśmy, ale sami nie mamy milionów. Powtarzałam: “Sam wybraliście tę drogę, sami się martwcie.” Może to było okrutne, ale nie widziałam innego wyjścia.
A potem Ania wróciła do mnie z dzieckiem na rękach, a jej słowa rozbiły mi serce: “To wszystko twoja wina! Przez twój upór się rozwodzimy! Zosia rośnie bez ojca, a ja straciłam męża! Gdybyś się zgodziła na zamianę, wszystko byłoby inaczej!” Krzyczała, płakała, a ja stałam jak skamieniała, nie mogąc znaleźć słów.
Boli mnie, iż ich rodzina się rozpada. Ale czy to moja wina? Chciałam tylko chronić to, co moje, dać im rozsądną radę. Czy się myliłam? Czasem dobre intencje nie wystarczą — życie uczy, iż najtrudniejsze decyzje to te, które musimy podjąć w imię własnego spokoju, choćby jeżeli inni tego nie zrozumieją.