“Przyszłam powiedzieć, iż mam innego”: jak jedno przypadkowe podejrzenie zniszczyło pięcioletnią miłość
Ewa i Marek poznali się przypadkiem – na plaży, gdzie letnie słońce mieszało się z słonym wiatrem i zapachem olejku do opalania. Ona, wysoka, dostojna, z gęstymi ciemnymi włosami i olśniewającym uśmiechem, przyciągnęła go od pierwszej chwili. Podszedł i od tamtej pory już się nie rozstawali. Wakacje się skończyły, ale ich historia dopiero się zaczynała.
Marek mieszkał w sąsiednim mieście. Przez pięć lat widywali się w weekendy: w tygodniu – praca, obowiązki, a w soboty i niedziele – domek letniskowy, jabłka w sadzie, ciepła herbata i drożdżówki z lokalnej piekarni. Ewa często przyjeżdżała do niego – tam było spokojniej, przytulniej. Mieszkała z synem, on był sam, w mieszkaniu odziedziczonym po rodzicach. Był oficjalnie po rozwodzie, jak powiedział, kiedy między nimi już się zaczęło. Uwierzyła mu, choćby nalegała: “Rozwód – jutro”. I się rozwiódł. Dla niej.
Minęło pięć lat. Syn Ewy ożenił się i wyprowadził. Została sama. I coraz częściej wieczory stawały się smutne, szczególnie w tygodniu. Tylko domek Marka dawał im poczucie spokojnego szczęścia – sad, torba z jabłkami, cisza, herbata na werandzie.
Tego dnia wszystko było jak zwykle. Ciepły wieczór, pokrojone jabłka w dzbanku, świeże bułeczki, lekki śmiech. Nagle – zadzwonił telefon. Marek odebrał. Ewa początkowo nie zwróciła uwagi, ale rozmowa się przeciągała. Piętnaście minut. Potem dwadzieścia. Pół godziny.
Usłyszała znajomy głos. To była jego była żona.
W głowie Ewy zaczęły kłębić się myśli. Mieszkają w tym samym mieście… Mają wspólną córkę… A może przez cały ten czas utrzymywał z nią kontakt nie tylko przez dziecko? Może się spotykali? Spędzali razem czas?
Nie wytrzymała. Kiedy w końcu skończył rozmowę, wybuchnęła. Oskarżenia, pretensje, żale – wszystko, co tłumiła, wylało się na zewnątrz. Marek milczał. Potem wstał gwałtownie, przewracając krzesło.
– Wyjdź – powiedział cicho i wyszedł.
Jak we mgle zebrała swoje rzeczy i poszła… nie na dworzec, tylko do jego mieszkania. Miała klucze. Przygotowała kolację, posprzątała. Wrócił po północy. Był milczący, obcy. choćby się nie przywitał, jak zwykle. Została. Przez trzy dni próbowała odmrozić tę ciszę, zaskarbić jego względy, naprawić relację. On ignorował. Nie wyrzucał, ale też nie był przy niej.
W końcu wyjechała. Ale w weekend wróciła.
Otworzył drzwi.
– Cześć, Marek. Przyszłam powiedzieć… Mam innego. Jest wdowcem. Nie wiem jeszcze, co z tego będzie. Ale… bądź szczęśliwy.
I wyszła.
Marek stał jak wryty. Nie mógł uwierzyć. Ta, dla której kiedyś porzucił wszystko, teraz odeszła, zostawiając go w tej samej samotności, w jakiej żył przed nią.
I tak to bywa. Czasem choćby najpiękniejsza miłość rozpada się przez jedno podejrzenie, jeden telefon, jeden niewypowiedziany żal. Bo przeszłość nie wybacza, jeżeli wciąż ją ze sobą dźwigasz. W końcu przypomni o sobie – i zabierze to, co najcenniejsze.