„Zielony Wąż” – czy ten wąż ma kły? | Recenzja | Festiwal Filmów Azjatyckich Pięć Smaków 2025

filmawka.pl 3 dni temu

Choć w tej chwili Hongkong budzi skojarzenia głównie z neonowymi wizjami miasta, wyjętymi wprost z kadrów twórców nowofalowych, niegdyś Pachnący Port był prawdziwą mekką komercyjnego kina gatunkowego. To właśnie tutaj, w studiach braci Shaw i Golden Harvest, powstawały drapieżne i pełne energii filmy sztuk walki, które kształtowały gusta publiczności w całej Azji Południowo-Wschodniej i nie tylko. Odpowiedzialność za ten globalny sukces w dużej mierze spoczywa na Tsui Harku. Reżyser, dobrze znany pięciosmakowej publiczności z pokazywanego rok temu Shanghai Blues, uznawany jest za jednego z czołowych reformatorów gatunku wuxia pan – tradycyjnych opowieści na ogół osadzonych w starożytnych, pół-mitycznych Chinach, skupionych na losach szlachetnych wojowników walczących ze złem.

To właśnie do tego, najsłynniejszego nurtu jego przebogatej twórczości, możemy zaliczyć Zielonego Węża. Produkcja z 1993 roku powstała na kanwie wielokrotnie adaptowanej Legendy o Białym Wężu – ludowego podania z regionu Hangzou, traktującego o dwóch demonicznych siostrach, które pod ludzką postacią uwodzą nieświadomego niczego uczonego. Film Harka czerpie jednak przede wszystkim z powieściowej wersji pióra Lillian Lee – jednej z ulubionych autorek kina chińskojęzycznego; odpowiedzialnej za m.in. scenariusz do Rouge Stanleya Kwana czy Żegnaj, moja konkubino Chena Kaige.

fot. „Zielony Wąż”/ materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć Smaków

Realizacyjny rozmach, sporych rozmiarów budżet, obsadzenie w głównych rolach samych najjaśniejszejszych gwiazd – na czele z Maggie Cheung – czy nie brzmi to jak doskonały przepis na komercyjny sukces? Efekt okazuje się jednak mniej oczywisty. Bowiem ekscesywne wizualia – choć początkowo rzeczywiście budzą pewien podziw – na dłuższą metę wywołują uczucie przesytu. Nie są w stanie również zrekompensować braku emocjonalnej głębi historii, która po blisko dwóch godzinach seansu w dalszym ciągu pozostawia widza zgoła obojętnym na losy bohaterów

Choć tytuł zdradza, iż w dziele Harka dominującą rolę odgrywać będą wężowe duchy, film otwiera jednak perspektywa ich oponenta – buddyjskiego mnicha Fat-hoi – wojownika strzegącego granicy między światem ludzi a demonów. Jest on przekonany, iż istoty nieludzkie nie są zdolne osiągnąć duchowego oświecenia, a tym bardziej nawiązać szczerej relacji z człowiekiem. Rzeczywistość gwałtownie jednak podważy jego przekonania. Bowiem gdy podczas uczty we wsi pojawiają się dwie tajemnicze siostry, cały dotychczasowy porządek zaczyna chwiać się w posadach.

Z pewnością pewnym nowatorstwem w stosunku do poprzednich wersji legendy – dotychczas stawiających w centrum postać Białego Węża – jest przeniesienie narracyjnego punktu ciężkości na perspektywę jej młodszej siostry – tytułowego Zielonego Węża (Maggie Cheung). To właśnie ona stawia niewygodne pytania, podważając sens zasad rządzących światem przedstawionym i kwestionując coraz bardziej oczywisty podział na dobro i zło. Sama relacja obydwu demonów – niejednoznaczna, pełna zazdrości, ale zarazem nieoczywistej troski i czułości – to z pewnością także najjaśniejszy punkt filmu Harka.

fot. „Zielony Wąż”/ materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć Smaków

Niestety, poza tym wątkiem, większość bohaterów jawi się jako wyraźnie przerysowana. W przypadku postaci starego taoisty i jego młodszych pomocników działa to jako zamierzony efekt komiczny, jednak wężowe demony – wijące się, przewracające oczami i stale seksualizowane – nie wypadają już tak przekonująco. Trudno wskazać moment, w którym uczucie Białego Węża do uczonego przestaje być niewinnym flirtem, a staje się autentyczną, poruszającą miłością, której widz mógłby kibicować. Co więcej, jeżeli intencją reżysera było przewrotne odczytanie znanej legendy i dekonstrukcja jej moralnego porządku, to dlaczego bohaterki tak mocno sprowadzone zostają do erotycznego spektaklu?

Wątpliwości budzi także sam obiekt ich uczuć – uczony Hsui Xien. Przedstawiony jako mężczyzna niezdecydowany, bierny i słaby, ani razu nie staje na wysokości zadania, by w sytuacjach zagrożenia obronić swoją ukochaną. Łatwo ulega manipulacjom – zarówno uwodzącego go Zielonego Węża, jak i mnicha Fat-hoia – a przez to trudno postrzegać go jako kogoś, dla kogo warto ryzykować istnienie na granicy dwóch światów.

fot. „Zielony Wąż”/ materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć Smaków

Równie nierówna okazuje się warstwa formalna filmu. Choć nie brakuje w nim zachwycających pod względem inscenizacji ujęć, to zbyt dynamiczny montaż i sztuczne efekty dźwiękowe osłabiają ich siłę oddziaływania. Kulminacyjna sekwencja walki, która powinna budzić grozę i tragizm, traci przez nadmiar efektów i nie do końca dopracowane rozwiązania techniczne.

Zielony Wąż (1993), choć uchodzi za jedną z najsłynniejszych adaptacji klasycznej legendy, pozostaje filmem efektownym bardziej w teorii niż w realizacji. To projekt ambitny, ale nierówny – momentami obezwładniająco piękny, chwilami zwyczajnie męczący w swojej przesadzie. Nie zmienia to faktu, iż w odpowiednich okolicznościach – jeżeli przymknąć oko na niedociągnięcia i nie traktować tego dzieła z przesadną powagą – seans może sprawić pewną satysfakcję. Nie jako pełnoprawna baśń o miłości ponad podziałami, ale jako osobliwy artefakt epoki, której estetykę najlepiej smakuje się z pewnym dystansem.

Korekta: Michalina Nowak


Tekst powstał w ramach współpracy z Festiwalem Filmów Azjatyckich Pięć Smaków.

Idź do oryginalnego materiału