Pozwoliłem bezdomnej kobiecie zamieszkać w moim garażu, ale pewnego dnia wszedłem bez pukania i zostałem oszołomiony tym, co zobaczyłem.
Pewnego razu zamożny, zamknięty w sobie mężczyzna zaproponował dach nad głową bezdomnej kobiecie o imieniu Bronisława i był zaskoczony jej hartem ducha.
Gdy ich niecodzienna relacja się zacieśniła, tajemnica odkryta w garażu zagroziła wszystkiemu i zmusiła go do zastanowienia się, kim naprawdę jest Bronisława i co ukrywa.
Miałem wszystko, co można kupić za złote: ogromny dom pod Warszawą, luksusowe samochody i więcej majątku, niż kiedykolwiek bym potrzebował. Ale w środku była pustka, której nie potrafiłem wypełnić.
Przez sześćdziesiąt lat życia nigdy nie założyłem rodziny. Kobiety interesowały się tylko tym, co odziedziczę, i teraz żałuję, iż nie spróbowałem inaczej.
Pewnego dnia, jadąc przez Warszawę i próbując zagłuszyć uczucie samotności, zobaczyłem kobietę grzebiącą w śmietniku.
Jej rozczochrane włosy i wychudzone dłonie, ale zdecydowane ruchy przyciągnęły moją uwagę. Wydawała się krucha, ale coś w jej dzikiej naturze mnie zaintrygowało.
Nie wytrzymałem i zatrzymałem samochód. Otworzyłem okno i przyglądałem się jej uważnie. Gdy spojrzała na mnie z niepokojem, zapytałem: *Potrzebujesz pomocy?*
Jej wzrok był podejrzliwy i przez chwilę myślałem, iż ucieknie. Ale usiadła i otarła ręce o znoszone dżinsy. *Możesz pomóc?*
*Chyba tak* odparłem, wysiadając z auta, choć sam nie wiedziałem, dlaczego wyciągam do niej pomocną dłoń. *Może chcesz gdzieś dziś pójść?*
Przez chwilę się wahała, w końcu pokręciła głową. *Nie.*
Skinąłem głową i wziąłem głęboki oddech. *Mam domek letniskowy przerobiony garaż. jeżeli chcesz, możesz tam zostać na jakiś czas.*
Spojrzała na mnie z wyrzutem. *Nie przyjmuj jałmużny.*
*To nie jałmużna* odparłem, choć nie znalazłem lepszego słowa. *Po prostu miejsce do spania. Bez żadnych warunków.*
Po długim namyśle zgodziła się. *Dobrze. Tylko na jedną noc. Jestem Bronisława.*
Do naszej posiadłości pod Warszawą jechaliśmy w całkowitej ciszy. Siedziała ze skrzyżowanymi rękami, wpatrzona w okno. Gdy dojechaliśmy, pokazałem jej domek. Był prosty, ale wygodny.
*W lodówce jest jedzenie. Czuj się jak u siebie* powiedziałem.
*Dzięki* mruknęła, zanim zamknęła drzwi.
W kolejnych dniach Bronisława została w domku, czasem jadaliśmy razem. Była intrygująca pod twardą powłoką kryła wrażliwość.
Może cienie samotności w jej oczach odbijały moje własne, a może jej obecność zmniejszyła moje poczucie izolacji.
Podczas kolacji Bronisława opowiedziała o swojej przeszłości. *Kiedyś byłam artystką* szepnęła. *Miałam małą galerię, kilka wystaw ale po rozwodzie wszystko się posypało.*
*Mój mąż uciekł z młodszą kobietą, urodzili dziecko, a mnie wyrzucono.*
*Przykro mi* powiedziałem szczerze, patrząc na nią ze współczuciem.
*To już przeszłość* wzruszyła ramionami, ale w jej oczach wciąż był ból.
Im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym bardziej czekałem na nasze rozmowy. Jej ostry humor rozświetlał tę samą samotność, która wypełniała mój pusty dom, a moja wewnętrzna pustka powoli znikała.
Ale pewnego popołudnia wszystko się zmieniło. Szukając pompki w garażu, niespodziewanie wszedłem do środka i zamarłem. Na podłodze leżały dziesiątki obrazów moich wizerunków. Groteskowe, zniekształcone portrety.
Na jednym byłem zakuty w łańcuchy, na drugim oczy krwawiły, a w rogu wisiał mój wizerunek w trumnie.
Byłem w szoku. Czy Bronisława tak mnie widzi? Po wszystkim, co dla niej zrobiłem?
Tego wieczoru podczas kolacji nie mogłem ukryć złości. *Bronisława, co do diabła znaczą te obrazy?*
Spojrzała na mnie zdziwiona. *Co?*
*Widziałem moje portrety, w łańcuchach, krwawiące, w trumnie. Tak mnie widzisz? Jak potwora?*
Jej twarz zbladła. *Nie chciałam, żebyś je zobaczył* wyszeptała.
*No cóż, zobaczyłem* odparłem zimno. *Tak o mnie myślisz?*
*Nie* odrzekła drżącym głosem. *Po prostu byłam zła. Masz wszystko, a ja straciłam tak dużo. Te obrazy nie są o tobie, tylko o moim bólu. Musiałam go jakoś wyrzucić.*
Chciałem to zrozumieć, ale obrazy były zbyt niepokojące. *Myślę, iż czas, żebyś poszła* powiedziałem cicho.
Oczy Bronisławy się rozszerzyły. *Proszę, poczekaj*
*Nie* przerwałem jej. *To koniec. Musisz iść.*
Następnego ranka pomogłem jej spakować rzeczy i zawiozłem do lokalnego schroniska dla bezdomnych.
Gdy dojechaliśmy, cicho wysiadła z samochodu, nie mówiąc ani słowa. Zanim odeszła, wręczyłem jej kilka setek złotych. Zawahała się, ale w końcu wzięła.
Minęły tygodnie, a uczucie, iż popełniłem błąd, nie znikało.
Nie chodziło tylko o te przerażające obrazy, ale o to, co było między nami wcześniej coś, czego długo nie doświadczyłem.
Pewnego dnia znalazłem pod drzwiami paczkę. Był w niej mój portret, ale inny. Spokojny, łagodny pokazujący cechę, której wcześniej nie znałem. W środku była kartka z imieniem Bronisławy i numerem telefonu.
Serce waliło mi w piersi, gdy zastanawiałem się, czy zadzwonić. W końcu nacisnąłem *Połączenie*.
Gdy odezwała się Bronisława, w jej głosie słychać było niepewność. *Halo?*
*Bronisława, to ja. Dostałem twój obraz jest piękny.*
*Dziękuję* przez chwilę milczała. *Nie byłam pewna, czy ci się spodoba. Myślałam, iż zasługujesz na coś lepszego niż tamte obrazy.*
*Nic mi się nie należy*













