Stare listy
Kiedy listonosz przestał wchodzić po schodach i zostawiał gazety i koperty w dolnym hallu przy wejściu, pani Jadwiga Najśpiewowska najpierw się złościła. Potem przyzwyczaiła się. Teraz jej poranki zaczynały się od zejścia po schodach, trzymania się chłodnych poręczy i zaglądania do starej zielonej skrytki z uchyloną klapką.
Skrytka pochodziła z lat osiemdziesiątych, miała odłuszczoną farbę i pochyły numer 12. Gdy ją otwierano, skrzypiała, a Jadwiga zawsze myślała, iż pewnego dnia zupełnie odpadnie i wtedy nie będzie wiedziała, gdzie znajdują się listy Wery.
Listy przychodziły nieregularnie czasem po tygodniu, czasem po miesiącu, ale zawsze pojawiały się. Wąska koperta, starannie nachylony rękopis, lekki zapach tanich perfum. Jadwiga podnosiła się z powrotem, stawiała czajnik na kuchence, siadała przy stole i otwierała kopertę wzdłuż zagięcia, by nie rozerwać papieru.
Wera mieszkała w innym mieście, oddalonym o tysiąc kilometrów w Gdańsku. Kiedyś dzieliły pokój w akademiku medycznym w Warszawie, wspólnie wkuwały anatomię i po dwie łyżki jedzenia z jednej puszki szynki. Potem Wera założyła rodzinę, Jadwiga zaczęła pracować w przychodni, późno wyszła za mąż, urodziła córkę. Rozszły się, ale nie zerwały. Listy podtrzymywały między nimi cienką, ale mocną nić.
Wera pisała o działce, o sąsiadce, która znów posadziła niewłaściwe pomidory, o synu, który nie potrafi się rozstać z wiecznie niezadowoloną żoną. O ciśnieniu, które skacze jak koza, i o nowych tabletkach, które jej przepisano. Między wierszami zawsze wyczuwało się dawną Werę: dowcipną, upartą, lekko złośliwą.
Jadwiga odpisywała wieczorem, gdy w mieszkaniu robiło się cicho. Córka mieszkała osobno, wnuk przyjeżdżał w weekendy. W ciągu tygodnia słychać było jedynie tykanie zegara, szum windy za ścianą i szeleszczący długopis na papierze. Opisywała przychodnię, w której pracowała jako lekarz rodzinny na pół etatu, sąsiadów, którzy nieustannie kłócili się o miejsce parkingowe, oraz wnuka, który stał się programistą i kilka wyjaśniał.
Kochała sam rytuał: wyciągnąć czysty kartka, wyrównać ją, w myślach wyznaczyć dzień, tydzień, wybrać, co opowiedzieć Werze, a co zostawić przy sobie. List był jak mały wieczorny bilans. Pisała powoli, zagłębiając się w każde słowo, jakby słyszała, jak Wera będzie czytać.
Pewnego dnia wnuk, Szymon, przyniósł pudełko.
Babciu, powiedział, wyciągając z pudełka nowy telefon, koniec z tym przyciskowym. Czas na XXI wiek.
A ja co, w XIX żyję? odparła Jadwiga, ale wzięła telefon. Cienki, ciężki, szklany. Bała się choćby go trzymać w rękach, obawiając się, iż go upuści i straci stypendium Szymona.
To proste. Patrz. Szymon przesunął palcem po ekranie, a ten rozbłysł kwadratami. To komunikator. Tu można pisać, dzwonić, wymieniać zdjęcia wszystko natychmiast.
A poczta? uśmiechnęła się Jadwiga, ale w jej oczach zaświeciło się zainteresowanie.
Poczta jest dobra, kiedy dostaniesz pocztówkę z nad morza. A tu możesz z Werą rozmawiać codziennie.
Wiedział już o Werze. Jadwiga czasem czytała mu fragmenty jej listów. Wnuk mruknął: Masz świetną przyjaciółkę. Postanowił, iż i Wera potrzebuje odrobiny szczęścia.
Tylko Wera nie Jadwiga się zmarszczyła, szukając słów, nie używa tego telefonu. Ma stary przyciskowy model.
Ma wnuczkę?
Ma Wiktorię, studentkę.
Dobrze, zrobimy tak: napiszesz list, poprosisz Wiktorię, żeby pomogła. Ja załatwię resztę.
Szymon położył telefon na stole, podłączył do gniazdka, wpisał jakieś dane. Jadwiga obserwowała migające paski ładowania, czując jednocześnie głupotę i podniecenie.
Wieczorem usiadła przy stole, ale obok kartki leżał nowy telefon, cicho świecący, pokazujący godzinę i pogodę. Wyciągnęła kopertę, starannie napisała adres Werze, a na końcu dodała: Wera, Szymon kupił mi nowy telefon, mówi, iż mogę teraz wysyłać listy przez niego. jeżeli Wiktoria u Ciebie będzie, niech też spojrzy. Może i my się nauczymy. Choć już jestem starą kotką.
Zamknęła kopertę, uśmiechnęła się, a następnego dnia wrzuciła ją do dużego skrzynki pocztowej przy wejściu nie do swojej zielonej, ale do wspólnej z przegródką na listy.
Odpowiedź nadeszła po dwóch tygodniach. Wera napisała: Jesteś trochę staroświecka, ale ja jestem jeszcze bardziej. Wiktoria śmiała się, iż da się wszystko. Przyjechała w weekend, pokazała mi na telefonie, jak to zrobić. Więc dawaj, Aniu, zaskakuj. Wiktoria obiecała, iż jak przyjadę do was, wszystko ustawi. A może przyjedzie sama. Wyobraź sobie, będę pisać Ci wiadomości, jak młodzież.
Jadwiga roześmiała się. W liście czuć było ten sam zapał Werki, z którym kiedyś uczyła się jeździć na motocyklu byłego męża.
Miesiąc później wnuk przyszedł znów, usiadł obok i cierpliwie tłumaczył, gdzie klikać.
To jest czat. Tu będą Wasze wiadomości. Najpierw dodam siebie, poćwiczymy.
Wpisywał kilka fraz, telefon cicho dzwonił, ekran mrugał. Jadwiga drgnęła.
Nie bój się. To tylko powiadomienie. Kliknij tutaj.
Nacisnęła, zobaczyła słowa: Cześć, babciu! To trening. Poniżej pusty wiersz.
Tu pisz odpowiedź, rzekł Szymon. Klikasz te litery.
Palce drżały, ale napisała: Cześć. Widzę. Pomyliła widzę na wiha, Szymon się roześmiał, ale gwałtownie poprawił.
Do wieczora potrafiła już samodzielnie otworzyć czat, napisać krótką frazę i wysłać. Wiadomości głosowe jeszcze ją przerażały, ale Szymon zapewnił, iż przyjdą później.
Wera pojawiła się w messengerze na początku jesieni. Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość od nieznanego numeru: Ania, to ja. Wera. Wiktoria ustawiła. Pozdrawiam z naszego bagna.
Jadwiga patrzyła na te słowa, jakby Wera nagle stała tuż za drzwiami, nie na odległość listu, nie za tysiąc kilometrów, ale tu, za ścianą.
Napisła: Wera! Widzę Cię. Lepiej mówię, iż czytam. Co u Ciebie? i wysłała, wstrzymując oddech.
Odpowiedź nadeszła po minucie, co było niezwykłe. Żyję. Ciśnienie szaleje, ale się nie boję. A Ty? Szymon Cię męczy swoim postępem?
Rozbawiła się i opisała Szymona, przychodnię, sąsiadkę, która ciągle kłóci się z zarządem, oraz wnuka, który stał się ITowcem. Pomiędzy wierszami Wera wstawiała żółtą buźkę, a Szymon tłumaczył: To emotikon, taki uśmiech.
Jadwiga postanowiła nie używać emotikon, bo wydawały się obcym językiem, choć czasem, gdy Wera wysyłała szczególnie ostra żart, ręka sama sięgała po małą buźkę.
Rozmowa przyspieszyła. Rano sprawdzała telefon, jak dawniej sprawdzała skrzynkę pocztową. W ciągu dnia, w przerwie między przyjęciami, podglądała ekran, by przeczytać kolejny list Werki. Wieczorami wymieniały dziesiątki krótkich zdań.
Szybkość komunikacji była dziwna radosna i niepokojąca jednocześnie. To, co kiedyś rozciągało się na strony i tygodnie, teraz mieściło się w kilku linijkach. Nie zdążyła się zastanowić, a już napisała.
Pewnego wieczoru Wera napisała: Wyobraź sobie, mój sąsiad z działki podsuwa się. Stary chudy, ale oczy wciąż skaczą. Przyszedł wczoraj z jabłkami i mówi: wypijmy herbatę razem. A ja mu: mam ciśnienie, nie mogę się stresować.
Jadwiga zmarszczyła brwi, przypomniała sobie, jak Wera narzekała na samotność i ironicznie o wdowcach, którzy szukają darmowej opieki.
Napisała: Uważaj, żeby ci nie siedział na karku. Potem nie odkleisz się. Wszyscy tacy. Wysłała, nie czytając dokładnie.
Wera odpowiedziała niemal natychmiast: Dzięki, iż tak wysoko oceniasz wszystkich mężczyzn po siedemdziesiątce. Ja sama sobie radzę.
To uderzyło Jadwigę w środku. Chciała napisać: Po prostu się martwię, ale zatrzymała się. Na ekranie nie było emotikona.
Wieczorem przybyła kolejna wiadomość: Wydaje mi się, iż cieszysz się, iż nic mi nie wyjdzie. Żeby w starości pisałyśmy do siebie i nic nie robiły.
Jadwiga poczuła gorączkę, odłożyła telefon, poszła do kuchni i nalała sobie herbaty. Myśli szumiały: Czy naprawdę się cieszę? Każde listy Werki o chorobach budziły w niej niepokój.
Wróciła do stołu, usiadła, otworzyła czat. Palce drżały. Napisała: Nie masz racji. Boję się o Ciebie. Widzę, jak na pracy mamy pacjentów, którzy chcą jedynie karmienia i leczenia, a potem odchodzą do kogoś innego. Widziałam takie w przychodni. Nie dostała odpowiedzi. Minuta, godzina minęły w ciszy.
Nocą budziła się kilka razy, włączała ekran, patrzyła na pusty czat. Rano poszła do przychodni, a myśli wciąż wracały do tych słów. Telefon wibrował od innych powiadomień, ale od Werki cisza.
Po trzech dniach Jadwiga nie wytrzymała i zadzwoniła pod numer Werki. Długie sygnały. Nikt nie odebrał. Zadzwoniła ponownie, tak samo. Może jest na działce, brak zasięgu? uspokajała siebie, ale niepokój rosł.
Wieczorem, gdy już prawie chciała napisać długie przeprosiny, na ekranie pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości głosowej. Naciśnęła trójkąt. Najpierw szum, potem głos Wiktorii, wnuczki Werki.
Dzień dobry, pani Jadwigo. To Wiktoria. Babcia jest w szpitalu. Miała zawał. Teraz w oddziale intensywnej terapii, ale już lepiej. Znalazłam Pański numer w jej telefonie. Prosiła, żeby przekazać, iż nie jest zła i napisze, jak tylko będzie mogła. Przepraszam, iż tak nagle. Jestem między oddziałami, nie mogę rozmawiać dłużej.
Głos drżał, nagranie przerwało się. Jadwiga usiadła nieruchomo, aż głos ucichł. Potem wzięła starą teczkę z listami, wyciągnęła pustą kopertę i usiadła przy stole. Ręka sama wypisała: Droga Wero.
Pisała długo, szczegółowo: o tym, jak się przestraszyła, gdy przestała odpowiadać, o tym, jak głupio się kłócili, o tym, iż żaden mężczyzna nie jest wart, by zerwać taką przyjaźń. Że jeżeli Wera zechce wypić herbatę z sąsiadem, będzie to dla niej radość, jeżeli będzie zdrowa.
List był gruby. Zamknęła go, podpisała adres, zeszła w dół i wrzuciła do przegródki przy wejściu. Następnego dnia napisała do Wiktorii w messengerze: Wiktorio, list wysłałam. Jak się ma babcia? Odpowiedź przyszła po kilku godzinach: Dzień dobry. Jest lepiej, przeniesiono ją na oddział. Jest słaba, ale już się obraża to dobry znak. Przeczytałam jej list. Płakała i mówiła, iż jestem uparta, ale dobra. Napisze, gdy będzie silniejsza.
Jadwiga uśmiechnęła się przez łzy. Uparta, ale dobra to brzmiało jak komplement.
Dni ciągnęły się. Pracowała, wieczorami oglądała wiadomości, od czasu do czasu dzwoniła do córki. Telefon leżał obok, jak małe okno, w które jeszcze nikt nie zaglądał.
Po tygodniu przybyła nowa wiadomość od Werki.
Aniu, piszę wolno, ręka drży. Wasz postęp mnie prawie przygniotł. Wiktoria mówi, iż to żart. Nie wierzę jej, ale tak. Nie gniewaj się. Byłam trochęChoć los splótł nasze drogi w sieć nowoczesnych wiadomości, wciąż wiem, iż najważniejszy jest każdy list, który ręka pieszczliwie wkłada w kopertę, i serce, które nie przestaje czekać na przyjaciela.















