Po zakończeniu 62. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu można mieć wrażenie, iż wielu widzów znalazło w trakcie czterech festiwalowych dni sporo muzycznych uniesień i ciekawych artystycznie momentów. W ciągu ośmiu dni koncertowych przez scenę legendarnego Amfiteatru Opolskiego przewinęło się kilkuset artystów. Przypomniano fanom polskiej muzyki przeboje sprzed lat, ale także nieodkryte perełki ze skarbnicy polskiej rozrywki. Na backstage'u też nie brakowało emocji.
REKLAMA
Zobacz wideo Takie są opolskie aftery! TVP płaci arystom za drinki?
Debiuty z talentami i pustkami na widowni. Hip-hopowcy wjechali z buta!
W czwartkowy wieczór publiczność zobaczyła w Opolu debiutantów, którzy prezentowali dość wysoki poziom muzyczny. Zwycięzcami zostali Daniel Godson (nagroda jury) i Stasiek Kukulski (nagroda publiczności), którzy niewątpliwie dali dobre występy i mają ogromny potencjał, żeby wykorzystać opolski sukces do czegoś większego. Świetnym pomysłem organizatorów było to, żeby przesłuchać na żywo debiutantów w trakcie eliminacji - wiadome już było wówczas, iż sprawdzą się na scenie. Tutaj zawiodła jednak widownia. Opolska publiczność często ma olewczy stosunek do "Debiutów" i woli zasiadać na deskach amfiteatru, gdy wśród wykonawców są same znane gwiazdy i uwielbiane przeboje. A szkoda, bo przecież opolski festiwal to miejsce narodzin tak wielu sław polskiej estrady, iż chciałoby się kultywować tę tradycję.
Organizatorzy wpadli na pomysł, żeby w trakcie "Debiutów" gwiazdy oddawały hołd Brekautowi i Tadeuszowi Woźniakowi - i tu już był kompletny misz-masz i pomieszanie z poplątaniem. adekwatnie nie było wiadome, co w tej chwili dzieje się na scenie. Być może najlepszym patentem na ten koncert byłoby połączenie konwencji znanej z "Szansy na sukces" z finałami "The Voice of Poland" - każdy z debiutantów występowałby na scenie dwukrotnie - w autorskim repertuarze i w duecie z jedną z opolskich legend, z nową aranżacją. Takie widowisko mogłoby być znacznie ciekawsze dla widza, a pustych ławek na otwarciu festiwalu pewnie byłoby mniej.
Niewątpliwie duża część widowni zakupiła czwartkowe bilety, żeby zobaczyć legendy polskiego hip-hopu w pierwszym tego typu koncercie w historii opolskiego amfiteatru. Owszem, scena raperska była już na festiwalu, lata temu, ale wówczas na placu Wolności, a nie w samym sercu festiwalu. Jaki był hip-hop w Opolu? Genialny. Pod względem realizacyjnym, wykonawczym, to był bardzo udany koncert. Zachwycona publiczność nie mogła tu się mylić.
Opole najlepsze od lat!Otwórz galerię
Techniczne obsuwy w Opolu. Problem gonił problem
Nieco gorzej było na "Premierach". I z całą pewnością nie jest to wina reżyserki koncertu, która z tego zestawu artystów i piosenek wykrzesała, co mogła. Pamiętajmy, iż to konkurs, więc teoretycznie wszyscy artyści powinni mieć równe warunki i szanse. Gra toczy się przecież o głosy widzów w SMS-ach i uznanie jurorów, a z tym wiążą się też pieniądze (w obu przypadkach przyznawane są nagrody finansowe). Skandaliczne było to, iż zawodziła technika. Zarówno na próbach nie wszystko było tak, jak być powinno. Jedna z gwiazd tuż przed występem dostała informację, iż część muzyków i elektroniki będzie nieodpalona z powodu problemu technicznego. Co powinna produkcja zrobić w takim momencie? Albo dać szansę na powtórkę występu (rzecz, która na Eurowizji zdarzyła się kilkukrotnie w różnych edycjach), albo też kazać "szyć prowadzącym" na tyle długo, aż wszystko zostanie podpięte.
A sam poziom wykonawczy? No cóż, w jury zasiadali m.in. Robert Chojnacki, Marek Sierocki, Jarosław Wasik. Grono szacowne, z doświadczeniem, ale mam nieodparte wrażenie, iż powinniśmy tu zastosować pewne parytety, chociażby ze względu na wiek. Znam wiele piosenek, które nie zakwalifikowały się do tego konkursu w tym roku, a były bardzo dobre, w dodatku śpiewane przez wielu popularnych artystów młodego pokolenia.
W tegorocznych "Premierach" uwagę skradły piosenki Ani Iwanek, Bovskiej i Paulli. Publiczność doceniła najbardziej Katarzynę Żak i jej "Bo jeżeli miłość ma kres"- utwór dość zgrabny, chociaż dla mnie nieco krindżowy. Dosyć dużo mówi to targecie widzów, którzy w tej chwili oglądają opolskie festiwale. Przecież w ubiegłym roku nagrodę widzów wygrali Mozil i Zabłocki Osobiście, także z piosenką z gatunku tych kabaretowych, ocierających się o satyrę. Jest jednak nadzieja na kilka radiowych przebojów z tegorocznych "Premier", co przecież jeszcze przed dwoma dekadami było niemal oczywistością.
Techniczne niedociągnięcia bardzo zirytowały Macieja Maleńczuka, który na próbach przeklinał, a później chyba nie żałował. Maleńczuk to jednak gigant sceny i jako taki wystąpił na "SuperJedynkach". Okazuje się, iż te nagrody, które przez lata były już zapomniane, wróciły do Opola rok temu i to w wielkim stylu. W tym roku formuła się nie zmieniła - "SuperJedynki" są wręczane niejako za całokształt, w dużej mierze gwiazdom pop-rockowej sceny, które mają na koncie przeboje uwielbiane przez widzów. Cały amfiteatr zachwycał się występami m.in. Varius Manx, Dody, Myslovitz, czy IRY. Ten zestaw artystów i piosenek z automatu był gwarancją sukcesu, ale też jakości wykonawczej. To dobry kierunek. Plebiscyt jest tu absolutnie niepotrzebny. Z konwencji wyłamała się Doda, która zamiast odgrzewać hity Virgin sprzed lat, postawiła na swój solowy repertuar z "Aquarii", ale w rockowej odsłonie. Był ogień i bojowe nastawienie, ale pojawiły się też łzy wzruszenie. TVP przypomniała na scenie wkład Dody w walkę na rzecz osób chorych na białaczkę. Poruszona artystka dzień później odsłoniła swoją gwiazdę w opolskiej Alei Sław.
Średnie "prywatki", nudnawy kabareton
Z reguły było tak, iż sobotnie koncerty cieszyły się największym zainteresowaniem, bilety na nie były najdroższe, a i tak sprzedawały się na pniu. W tym roku zestaw artystów na sobotniej "prywatce" był nieco rozczarowujący. Ostatecznie jednak zgrabne zabiegi realizacyjne - interakcja z publicznością, wspólna zabawa gwiazd na scenie, uratowały ten koncert. Budka Suflera tym razem wystąpiła bez Krzysztofa Cugowskiego (tęsknimy) i bez Jacka Kawalca (tu już mniej tęsknimy). "Jolkę, Jolkę" zaśpiewał Mateusz Ziółko i zebrał mnóstwo zachwytów zarówno wśród publiczności, jak i na festiwalowym afterze. Opolska "prywatka" konkurowała w tym roku z tą sopocką z Polsat Hit Festiwalu. Realizacyjnie ciekawsza była ta z Opola, ale skład wykonawców z Sopotu robił większe wrażenie. Więc chyba remis.
Tegoroczny "KabareTYM" był poświęcony Stanisławowi Tymowi, więc przypomniano jego wieloletnią pracę jako satyryka i scenarzysty. Całość oczywiście "trąciła myszką", no bo przecież musiała. Nie jestem też tu dobrym recenzentem, bo mnie poziom polskiego kabaretu zasmuca. Pełno w nim krindżu, dziaderskich wręcz tekstów, chodzenia na łatwiznę i łopatologii. Gdy tylko mogę, po prostu nie włączam, ale rozumiem, iż jest wielu ludzi, którzy lubią to oglądać w telewizji.
Genialny Ralph! Z Opola na Eurowizję?
I tu dochodzimy do momentów niedzielnych koncertów, które były po prostu fantastyczne. W ubiegłorocznej recenzji opolskiego festiwalu wskazywałem, iż Jackowi Cyganowi absolutnie należy się koncert jubileuszowy w Opolu. Bo to przede wszystkim gigant piosenki, a powinniśmy honorować gigantów, póki są jeszcze z nami. Chętnie w Opolu zobaczyłbym też koncerty piosenek Magdy Czapińskiej czy Katarzyny Gaertner, ale to już inna kwestia. Koncert piosenek Cygana był doskonale zrealizowany, ciekawie wyważony. Z doskonałymi utworami w fantastycznej oprawie.
Dostaliśmy nie tylko kanadyjskiego gwiazdora Garou w trio z Piotrem Cugowskim i Marcinem Januszkiewiczem, cudny medley przebojów Majki Jeżowskiej, godny duet Grażyny Łobaszewskiej ze Stanisławek Sojką, Edytę Górniak w doskonałej formie z niezapomnianymi "To nie ja" i "Dumką na dwa serca", ale przede wszystkim dostaliśmy Ralpha Kamińskiego. Wokalistę, który w mojej opinii swoim talentem, charyzmą, kreatywnością i aktorskim wyczuciem sceny podbił w jednym sezonie zarówno Sopot jak i Opole. To zdecydowanie był najważniejszy występ tego festiwalu. "Jaka róża taki cierń" w wykonaniu Ralpha Kamińskiego zapisze się w opolskiej historii bardzo wyraźnie. Brawo, Ralph! W rozmowie z Plotkiem artysta stwierdził, iż chętnie wystąpiłby w Konkursie Piosenki Eurowizji, ale chciałby przejść przez sito eliminacji, poddać się ocenie widzów. Czekamy!
Opole 2025 zakończyło się wzruszającym koncertem-dedykacją dla Wojciecha Trzcińskiego, przygotowywanym także przez jego syna Stanisława Trzcińskiego. Kompozytor-legenda i człowiek-instytucja odszedł całkiem niedawno i pozostawił po sobie imponujący dorobek. W Opolu jego piosenki zaśpiewali m.in. Ewa Bem, Edyta Geppert, Natalia Szroeder, Sławek Uniatowski i wielu innych. Duże wrażenie zrobił medley piosenek Zdzisławy Sośnickiej w wykonaniu Ani Karwan, Katarzyny Cerekwickiej i Kasi Moś. Koncert nawiązywał do opolskich perełek z przeszłości, w tym do słynnego "Zielono mi" z 1997 roku. I to dobrze, iż postanowiono zaprezentować publiczności nie tylko znane kompozycje Trzcińskiego, ale także piosenki, które nie zdobyły dużej sławy. Czepiałbym się tylko scenariusza. Można było znacznie sprawniej poukładać te klocki tak, żeby energia nie spadała, nie było dłużyzn, które momentami były spore, umiejętniej przeplatać wielkie przeboje z mniej znanymi piosenkami. Tak czy inaczej, to był piękny hołd dla wielkiego człowieka z branży muzycznej. istotny i potrzebny na tym festiwalu.
Zmierzch Opola? A skąd. Jest jeden problem
Czego zabrakło mi w Opolu? Przede wszystkim przebojów sezonu. Nie było ich praktycznie w ogóle - w "Premierach" i "Debiutach" siłą rzeczy dostaliśmy praktycznie nikomu nieznane piosenki. W "SuperJedynkach" głównie hity przełomu lat 90. i dwutysięcznych, a na koncertach jubileuszowych piosenki sprzed lat. Koncepcja koncertu "Od Opola do Opola", którą Konrad Smuga realizował za czasów prezesury Jacka Kurskiego, była bardzo dobra. Ale wtedy nikt z artystów "na topie" nie chciał do Opola przyjeżdżać, ze względów wiadomych. A teraz? Przyjechałaby większość. Problem jest w tym, iż bardzo wiele gwiazd ma dużo wcześniej zabukowane terminy na letni sezon. Jednak skoro wiemy, iż miasto Opole już podpisało umowę z TVP na organizację festiwalu przez kolejne dziesięć lat, co szkodzi umawiać artystów wcześniej? Dla mnie zadziwiające jest, iż tak wielką imprezę muzyczną, z taką historią i znaczeniem, w TVP organizuje się kilka miesięcy przed. Jestem przekonany, iż kolejny opolski festiwal powinno się zacząć planować tuż po wakacjach. Pocieszający jest jednak fakt, iż tegoroczna edycja opolskiego festiwalu w ogólnym podsumowaniu należała do udanych. Najlepszych od wielu lat. A jeszcze kilka lat temu wielu mówiło, iż to już zmierzch Opola. No jednak nie.