W dniu 9 marca 2025 roku warszawski klub Proxima gościł zespół The Rumjacks, który promował swój najnowszy album „Dead Anthems”. Przed koncertem mieliśmy okazję porozmawiać z frontmanem zespołu, Mikiem Rivkeesem, o procesie twórczym, inspiracjach a także reakcjach fanów.
Michał Gągorowski [MG]: Cześć Mike, miło Cię poznać.
Mike Rivkees [MR]: Cześć, również mi miło.
MG: Byliście już w Polsce wielokrotnie, jednak tym razem wracacie z nowym albumem – Dead Anthems. Skąd pomysł na tę nazwę?
MR: Szczerze? To było bardziej takie rzucone hasło — Dead Anthems, wiesz, i jakoś się to, cholera, przyjęło.
Grzegorz Kościan [GK]: Czyli nie była to żadna metafora, po prostu fajna nazwa?
MR: Dokładnie. Moglibyśmy udawać, iż chodzi o upadek branży muzycznej, bo teraz liczą się tylko social media, ale prawda jest taka, iż po prostu brzmiało to fajnie.
GK: Chciałbym jeszcze spytać o okładkę albumu. Widać na niej człowieka na różnych etapach życia — to też po prostu interesująca ilustracja, czy jest za tym jakieś przesłanie?
MR: Na albumie przewija się sporo motywów związanych z cyklem życia — od narodzin aż po śmierć. Na okładce można też znaleźć inne symbole, jak wąż, który reprezentuje odrodzenie i ciągłość życia. A sama grafika? Współpracowaliśmy z ekipą, która projektuje koszulki inspirowane horrorami i artystami country, ale w estetyce metalowych merchów. Nazywają się Cult of Cult — są świetni, więc zapytałem ich, czy nie chcieliby stworzyć czegoś dla nas.

GK: Mógłbyś opowiedzieć o procesie twórczym tego albumu? Słyszałem w innym wywiadzie, iż podczas pracy nad Hestią (pierwszy album The Rumjacks z Mike’em — przyp. red.) zamknąłeś się sam z gitarą i po prostu tworzyłeś. Czy tym razem wyglądało to podobnie?
MR: Ten album powstawał przez trzy lata. Miałem 45 różnych piosenek, które wcześniej nagrywałem w domu na laptopie. Przeszliśmy przez wszystkie i wybraliśmy te, które najbardziej nam pasowały.
MG: Chciałbym dopytać o jedną piosenkę w szczególności — Some Legends Never Die, która oddaje hołd między innymi Shane’owi MacGowanowi. Jak duży wpływ miała jego twórczość, a także The Pogues, na Waszą muzykę i styl?
MR: Dorastałem, słuchając hardcore’u z Bostonu i punka z początku lat 2000 — wtedy zaczęła się moja muzyczna zajawka. Niedługo później odkryłem The Pogues. To był zespół, który grał „babciną muzykę” połączoną z punk rockiem (śmiech). Moja babcia pochodziła z Irlandii, więc tradycyjna irlandzka muzyka zawsze była obecna w mojej rodzinie. Kiedy trafiłem na zespół, który połączył ten styl z punkiem, pomyślałem sobie: „To jest zajebiste!”. Miałem wtedy totalną obsesję na punkcie The Pogues. Uważam, iż twórczość Shane’a MacGowana zainspirowała masę ludzi na całym świecie — i to w różnych gatunkach muzycznych. Ta różnorodność i autentyczność zawsze mnie fascynowały.

GK: To w sumie zabawne, bo jesteście z Australii, Bostonu i Włoch, a gracie celtycki rock.
MR: No dokładnie. Ale wiesz, jak to jest z Irlandczykami — rozprzestrzeniają się po całym świecie. Mieszkają tak daleko, jak tylko się da (śmiech).
GK: Chcielibyście zostawić po sobie podobny ślad w muzyce jak The Pogues?
MR: Jasne, byłoby super, ale szczerze? Nie sądzę, żeby to się udało.
GK/MG: Czemu nie?
MR: The Pogues to po prostu legenda. Trudno się mierzyć z takim dziedzictwem. Ale kto wie — zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
MG: Wracając do albumu – jakie były reakcje fanów na nowe utwory?
MR: Bardzo pozytywne. Gdy wyszła Hestia z nowym wokalistą, część ludzi zareagowała w stylu: „To jest coś innego, nie podoba mi się ta zmiana” — narzekające dziadki. Mamy ich gdzieś, pieprzyć ich. Ci, którzy nie zaakceptowali zmian, już nas porzucili, więc reszta była gotowa na to, co będzie dalej — i to było super. Mamy na albumie jeden utwór, który dość mocno różni się od reszty, Eye for an Eye. W komentarzach na YouTube niektórzy pisali, iż nie są pewni, czy im się to podoba, ale to był adekwatnie jedyny „hejt”, jaki dostaliśmy. Poza tym odbiór był mega pozytywny — a to się rzadko zdarza przy nowych kawałkach. (…)

MG: Wiemy, iż Dead Anthems dopiero co wyszło, ale czy macie już plany na kolejny album? Może zostały Wam jakieś niewykorzystane kawałki?
MR: Nie wiem, kiedy wyjdzie ten wywiad, ale 17 marca wypuszczamy jeszcze trzy dodatkowe piosenki do Dead Anthems. I tak, mamy mnóstwo innych utworów, które nie trafiły na płytę, a moim zdaniem są równie dobre jak te, które się na niej znalazły. Na pewno coś z nimi zrobimy.
GK: Jest jakiś konkretny powód, dlaczego nie trafiły od razu na album?
MR: Część z nich naprawdę była dobra, jeżeli nie lepsza od tych, które weszły na płytę, ale wymagały jeszcze dopracowania. Mieliśmy też sporo już skończonych kawałków, więc ostatecznie wybór padł na te gotowe.
GK: Ostatnie pytanie na koniec — macie jakieś guilty pleasures, jeżeli chodzi o muzykę?
MG: Tak, czego lubicie słuchać w wolnym czasie? Też punk rocka, czy bardziej popu z lat 80.? (śmiech)
MR: (śmiech) Prawdę mówiąc, nie słucham prawie w ogóle celtyckiego punku, poza The Pogues. Jesteśmy tym otoczeni na co dzień, więc w wolnym czasie tego unikam. Osobiście słucham głównie hardcore’u, ale mam też słabość do włoskiej muzyki z lat 50. (śmiech).