— To jakoś niezręcznie wyszło… Masz na myśli, iż jesteś jego żoną?
— W najprostszym znaczeniu. Przynajmniej w świetle prawa. Mogę choćby pokazać pieczątkę w dowodzie. Aktu ślubu nie wzięłam, wybacz — powiedziała kobieta, jedną ręką podtrzymując duży brzuch.
***
— Córeczko, w przyszłym tygodniu wyjeżdżam na kontrakt. Tam słaby zasięg, więc nie znikaj mi — powiedział Krzysztof Nowak.
— Nie martw się o kota. Przyjadę, nakarmię, sprzątnę kuwetę — mruknęła Weronika, nie odrywając wzroku od telefonu.
— Właśnie o kota… — zawahał się Krzysztof. — Nie musisz się męczyć, córko. Po co ci jeździć po całym mieście po pracy dla jednego futrzaka? Sąsiadka z klatki, dobrze ją znam. Będzie wpadać czasem do Mruczka.
— Dziwnie ostatnio mówisz, tato — zaśmiała się Weronika. — Twoja sąsiadka jest chyba samarytanką, skoro nakarmi kota, zajrzy do sklepu po mleko, a z apteki przyniesie leki. Szczęściarz z ciebie.
— No tak, szczęściarz…
Krzysztofowi nagle zrobiło się wstyd, iż znowu okłamuje córkę. Brwi zsunęły mu się na środku czoła, próbował myśleć o czymś innym, by nie zdradzić niepokoju. *„Nic nie przeczuwa, tylko żartuje”*, pomyślał.
…Krzysztof i matka Weroniki byli rozwiedzeni od siedmiu lat. Rozstali się spokojnie, bez awantur. Po prostu stwierdzili, iż miłość minęła. Po rozmowie z córką od razu złożyli papiery. Weronika zaakceptowała decyzję rodziców, pod warunkiem, iż święta przez cały czas będą spędzać razem. Wszystkim pasowało.
— Więc jestem twoją sąsiadką? — złożyła usta w koci uśmiech Jagoda.
— Innego pomysłu nie miałem… — Krzysztof spuścił wzrok.
— Tak, nazwać mnie żoną to już zbyt trudne, rozumiem.
— Jagoda, nie gniewaj się.
— Jestem dorosła, Krzysiu. Ale nie rozumiem, jak długo będziemy udawać, iż to tajemnica stanu!
— Nie wiem, naprawdę nie wiem! A jeżeli nie zrozumie? Pamiętam, jak była mała, bała się, iż któryś z nas odejdzie. Ciągle pytała, czy ją nie zostawimy. Mam wrażenie, jakbym ją zdradzał.
— Słuchaj, nie wtrącam się w twoje relacje z córką. Ale za dwa miesiące będziesz miał już dwie córki. Trzeba podjąć męską decyzję. Rozumiesz? Nie zmuszam cię do wyboru, broń Boże, ale jak zamierzasz ukrywać nowo narodzone dziecko?
— Jakoś to rozwiążemy! — powiedział Krzysztof, choć w głębi duszy nie miał pojęcia jak.
Poznał Jagodę niedługo po rozwodzie. Od razu wiedział — to ta jedyna. Ale nie potrafił przyznać się rodzinie. Bał się, iż Weronika się od niego odwróci, a była żona zacznie utrudniać im kontakty.
Najpierw martwił się, iż Jagoda jest od niego młodsza o dziesięć lat. Potem tym, iż wzięli cichy ślub. W końcu tym, iż Jagoda zaszła w ciążę. Termin porodu się zbliżał, a z nim moment, gdy prawda wyjdzie na jaw jak ropień. *„Znajdę odpowiedni moment, wszystko wyjaśnię”*, powtarzał sobie.
Krzysztof ukrywał przed Weroniką, iż ma nową żonę. Unikał spotkań u siebie, widywał się z córką na neutralnym gruncie. A Weronika, jak większość młodych ludzi, drażniła się z ojcem na temat „tajemniczej sąsiadki”.
Tego ranka, gdy ojciec wrócił z kontraktu, Weronika postanowiła zrobić mu niespodziankę. Ale nikt nie otworzył drzwi. Telefon też milczał. Zaniepokojona wyszła z klatki. Nie mogła się pomylić — tata napisał, iż jest na lotnisku. Lot trwał kilka godzin. Po lądowaniu też wysłał wiadomość: *„Jestem, jadę do domu, wieczorem zadzwonię”*. Ale go nie było. *„Jest dorosły, pewnie załatwia sprawy”*, pomyślała.
— Krzysztofa zabrali do szpitala — obcy głos wyrwał ją z zamyślenia.
— Co? Kiedy? Gdzie? — Weronika zrobiła krok w przód.
Głos dobiegał z okna na parterze. Starsza sąsiadka opowiedziała, iż widziała, jak Krzysztof wracał z torbą, pewnie z podróży. Po pół godzinie przyjechało pogotowie.
— Z tego, co słyszałam, zawieźli go na kardiologię. Sam wyszedł, na nogach. Dzięki Bogu nie na noszach! To chyba nie reanimacja — mówiła. — Od razu cię poznałam. Często czekasz pod domem na taksówkę.
— Dawno go zabrali?
— Jakąś godzinę temu.
Weronika nie słyszała reszty. Trzęsły się jej ręce. Nie wiedziała, gdzie szukać ojca, co się z nim dzieje. *„Kardiologia to serce? Przecież nigdy nie miał problemów!”*
— Zadzwoń na pogotowie, może powiedzą, gdzie go zawieźli — doradziła sąsiadka.
Dziewczyna natychmiast wykręciła numer. Po chwili dyspozytorka podała nazwę szpitala. Weronika wsiadła do taksówki, walcząc z paniką. Telefon ojca wciąż był niedostępny.
— Powiedziano mi, iż przywieźli tu mojego tatę! — załamała się w rejestracji.
— jeżeli już go przyjęli, sprawdzę. Kiedy go przywieźli? — spokojna recepcjonistka spojrzała na nią.
— Nie wiem. Pół godziny? Godzinę? Sąsiadka mówiła… Proszę, pomóżcie mi.
— Nazwisko i imię?
— Nowak Krzysztof, rocznik 1972. 15 czerwca…
— Poczekaj w korytarzu, sprawdzę.
Recepcjonistka zniknęła na chwilę. Weronika usłyszała, jak dzwoni i podaje dane. Wróciła po chwili.
— Leży na kardiologii. Nie ma wstępu do sal z powodu kwarantanny. jeżeli chcecie coś przekazać, może wyjść do holu. jeżeli nie, pielęgniarki odbiorą rzeczy. Godziny odwiedzin są na tablicy.
— Dziękuję!
Weronika wybiegła na zewnątrz, szukając głównego wejścia. *„Skoro może wyjść, to chyba nie jest źle?”*
Nie zauważyła, kiedy znalazła się w holu. Pielęgniarka sprawdziła dane, po czym skrzywiła się: *„Nie w godzinach odwiedzin! I kwarantanna!”*
— Ojca dopiero przywieźli! Nie odbiera telefonu! Nie wiem, czyWeronika otworzyła usta, by zaprotestować, ale w tym momencie drzwi oddziału otwarły się i stanął w nich blady, ale uśmiechnięty Krzysztof, a widząc córkę i żonę stojące razem, westchnął głęboko, jakby wreszcie odzyskując spokój.