WYSŁANNICZKA. Czy science fiction powinno być jednocześnie kinem akcji?

film.org.pl 3 godzin temu

Tak o tym gatunku myślało studio producenckie PM Entertainment, którego jestem fanem adekwatnie od dzieciństwa, chociaż wtedy jeszcze nie byłem do końca świadomy, iż tego typu filmy są szerszym zjawiskiem w kinie gatunkowym. Wiem to dzisiaj i jestem dumny z tej wiedzy, bo znajomość takich niszowych produkcji daje unikalne narzędzia do oceniania tytułów uznanych za artystycznie wielkie i/lub niewyobrażalnie drogie w produkcji. Przede wszystkim uczy pokory, której wielu krytyków wobec kina niestety nie ma, zwłaszcza wobec tego nie tyle niszowego, ile taniego, szmirowatego albo wręcz dla osób niedojrzałych emocjonalnie. Nazbyt często o kinie SF właśnie takie określenia się słyszy. Wysłanniczka droga nie była, ale tania również. 8 milionów dolarów wystarczyło Richardowi Pepinowi na prawie godzinę i 40 minut intensywnej akcji, która ma w sobie wszystko, co rozrywkowy film bez stawiania się wyżej niż własny tyłek powinien zawierać.

Pierwsze 10 minut Wysłanniczki to faktycznie nie tyle film science fiction, ile zawrotna akcja, w czasie której poznajemy, na czym mniej więcej będzie polegać cała fabuła. Jest tajemniczy wrak samolotu, krnąbrny, brutalny i jednocześnie uczuciowy komandor Dallas (Michael Madsen), jego córka obdarzona nietypową mocą, umożliwiającą podróże międzygwiezdne, oraz pułkownik Rosewater, którego można uznać za naczelnego siepacza – to z nim w finale będą się musieli zmierzyć wszyscy pozytywni bohaterowie. W tym anielska wysłanniczka obcych, która najsłabiej twórcom „wyszła”. Eterycznej blondynce jako przedstawicielce obcej rasy zabrakło charakteru dopasowanego do intensywnej akcji, chociaż niewątpliwie się starała. Gdzieś tam w laboratorium pozostało mózg całej operacji oraz pozytywny, aczkolwiek epizodyczny Ron Fairfax. W tej roli miło było zobaczyć jakże niegdyś popularnego i charakterystycznego Roberta Vaughna. Generalnie jak na produkcję studia PM Entertainment reżyser zebrał w produkcji bardzo znanych aktorów, którzy mają w portfoliach filmy wręcz legendarne dla kina. Tym bardziej należy więc docenić Wysłanniczkę, tytuł, który na polskim FW zebrał do tej pory zawrotne 229 ocen, na bardziej międzynarodowym i statystycznie miarodajnym IMDb zaś aż 925. Z tym iż Polacy bardziej produkcję docenili – ocena powyżej 4 to nie powyżej 3. Trudno powiedzieć jednak, dlaczego generalnie jest aż tak nisko. Być może właśnie ze względu na aktorów widzowie oczekiwali lepszej realizacji, bo chociaż pościgów samochodowych, zwrotów akcji, strzelanin, a choćby starć między urządzeniami latającymi jest w fabule mnóstwo, to jednak nazbyt czuć zapach balsy i rozlatujących się umownie zrobionych makiet. 8 milionów dolarów to nie 80, więc oszczędzano. Nie jednak na tyle, żeby film wyglądał jak tanie CGI, chociażby jak Kapitan Sky. Każdy z was może się przekonać, co twórcom wyszło za 70 milionów dolarów. Wolę więc te 8, ale lepiej estetycznie wydane. CGI w Wysłanniczce, owszem, zostało użyte, ale jest go na tyle mało, iż jego niska jakość aż tak nie przeszkadza. Mam tu na myśli wizerunek obcych, statek kosmiczny oraz finałowe przekazanie tzw. daru. Tak na marginesie całkiem wzruszające.

Może również widzowie mieli zastrzeżenia do samej fabuły. Postaci jak w większości tego typu filmach są emocjonalnie proste i czytelne. Dialogi tak proste, jak tylko można, żeby nie zaburzyć szybkości akcji. Gra aktorska zaś jest konsekwencją takiego, a nie innego podejścia do scenariusza, bo w Wysłanniczce nie chodzi o górnolotną analizę relacji ludzi i obcych. Chodzi o intensywną akcję i czytelne przesłanie, jakże humanistyczne dla ludzi, których to niestety pozaziemska cywilizacja musi nauczyć, jak traktować inne gatunki. Motyw popularny, szczerze przyznaję, iż w kinie science fiction aż do znudzenia. Twórcy filmowi ciągle wyobrażają sobie, iż w ludziach jest na tyle ułomności, by w końcu zainteresowały się nią bardziej zaawansowane kosmiczne cywilizacje i kogoś lub coś do nas wysłały, żeby Ziemianie nareszcie gremialnie zrozumieli, iż w takim stanie moralnym o żadnym „kontakcie” nie może być mowy. Niemniej mamy szansę. Jest w nas nieuświadomione dobro, tylko przeszkadza mu establishment. Mniej więcej tak można streścić jeden z głównych motywów filmów science fiction, który jest odmieniany przez różne tytuły od kilkudziesięciu lat. Ostatnio dołączyła do niego jeszcze problematyka transhumanizmu i sztucznej inteligencji. Wysłanniczka nie jest inna pod tym względem. A jeżeli dodam do tego, iż jest tania oraz adekwatnie w ogóle niereklamowana, choćby w zapadłych internetowych dziurach, średnia ocen widzów wydaje się oczywista w swojej wartości.

Wracając do pytania z tytułu tej recenzji, czy kino science fiction powinno być jednocześnie kinem akcji, odpowiedziałbym, iż to niszowe, tanie, czasem powinno, bo intensywna akcja ratuje często takie filmy nie tylko od sztampy, ale i zwykłej nudy. Kamufluje niedoskonałości samego dyskursu fantastycznego, i robi to skutecznie, jak Richard Pepin w Wysłanniczce. Tym samych chciałbym polecić wam ten film, znaleziony przeze mnie na YT, aczkolwiek w koszmarnej jakości, na którą składa się nie tylko element wizualny, ale to już sami musicie ocenić.

Idź do oryginalnego materiału