Wykopała mnie z domu
Halina Nowak stała w progu własnego mieszkania z dwiema walizkami w dłoniach i nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Za jej plecami zatrzasnęły się drzwi, zaskoczył zamek. Córka Kinga zamknęła ją na wszystkie zasuwy.
— Mamo, mówię poważnie! — krzyczała Kinga zza drzwi. — Dopóki się nie opamiętasz, nie wrócisz do domu!
Halina oparła się o ścianę klatki schodowej. Nogi się pod nią uginały, w głowie huczało. Siedemdziesiąt dwa lata żyła na świecie, a jeszcze nigdy nie doświadczyła takiego upokorzenia.
— Kinguś, otwórz, proszę — poprosiła, powstrzymując łzy. — Porozmawiajmy spokojnie.
— Nie! — odcięła córka. — Miałam dość twoich wtrącania się. Jak długo mam znosić twoje fanaberie?
Fanaberie. Halina gorzko się uśmiechnęła. Fanaberiami córka nazywała jej próby obrony wnuka Kamila przed przemocą ze strony ojczyma.
Wszystko zaczęło się tego ranka, gdy obudził ją płacz dziecka. Kamil miał zaledwie osiem lat, ale płakał tak rozpaczliwie, jak dorosły. Halina zerwała się z kanapy — spała w salonie, oddając swoją sypialnię Kindze i jej nowemu mężowi Robertowi — i nadstawiła ucha.
— Mówiłem, żeby posprzątać zabawki! — ryczał Robert. — Ile razy mam powtarzać?
— Już posprzątałem — łkał Kamil.
— Kłamiesz! O, samochód leży pod łóżkiem!
Rozległ się dźwięk klapsa, potem krzyk dziecka. Halina nie wytrzymała i wpadła do pokoju.
— Co ty robisz?! — oburzyła się, widząc zaczerwienioną twarz wnuka. — To przecież dziecko!
— Nie mieszaj się, Halino — zimno odparł Robert, zapinając koszulę. — To nie twoja sprawa.
— Jak to nie moja? To mój wnuk!
— A mój pasierb. I mam prawo go wychowywać.
Kinga stała przy oknie, odwrócona plecami do syna. Halina podeszła do Kamila i objęła go.
— Kamilku, wszystko w porządku, babcia jest przy tobie.
— Mamo, nie rozpieszczaj go — wtrąciła się córka. — Robert ma rację, chłopak zupełnie się rozpuścił.
— Rozpuścił?! — Halina nie wierzyła własnym uszom. — Ma same piątki w szkole, pomaga w domu, nikomu nie przeszkadza!
— A jakże przeszkadza — burknął Robert. — Ciągle coś upuszcza, hałasuje, telewizor ogląda za głośno.
— To przecież dziecko! Dzieci nie mogą siedzieć jak mumie!
— Mogą, jeżeli się je odpowiednio wychowa — odparł Robert i wyszedł do kuchni.
Halina odprowadziła wnuka do szkoły i całą drogę myślała o tym, jak bardzo zmieniło się jej życie od chwili, gdy w domu pojawił się ten mężczyzna. Kinga poznała go pół roku temu w pracy. Robert był kierownikiem działu, w którym pracowała córka. Czterdzieści pięć lat, rozwiedziony, bez dzieci. Na początku było pięknie — kwiaty, prezenty, restauracje. Kinga promieniała ze szczęścia.
— Mamo, w końcu spotkałam prawdziwego mężczyznę — mówiła. — Robert jest taki silny, zdecydowany. Wie, czego chce od życia.
Halina cieszyła się z córką. Po rozwodzie z ojcem Kamila Kinga długo nie mogła znaleźć sobie partnera. Bywali różni, ale nic z tego nie wychodziło. Albo pili, albo nie chcieli pracować, albo nie potrafili dogadać się z dziećmi.
Robert wydawał się idealny. Dobrze zarabiał, był uprzejmy wobec Haliny, choćby z Kamilem czasem grał w piłkę na podwórku.
Gdy się do nich wprowadził, wszystko się zmieniło. Najpierw zażądał, by Halina oddała mu sypialnię.
— Mamo, no zrozum — przekonywała Kinga. — Jesteśmy dorośli, potrzebujemy prywatności.
Halina się zgodziła, choć spanie na kanapie w salonie było niewygodne. Plecy bolały, budziła się w nocy.
Potem Robert zaczął dyktować zasady. Oglądać tylko jego ulubione kanały. W lodówce trzymać jedynie to, co on jada. Traktować Kamila surowo, bez pobłażania.
— Z chłopaka trzeba zrobić mężczyznę — tłumaczył Kindze. — A wy z matką go tylko psujecie.
Kinga we wszystkim się zgadzała. Halina nie poznawała córki. Dawniej Kinga była samodzielna, miała swoje zdanie. Teraz słuchała Roberta jak zahipnotyzowana.
Po szkole Halina wstąpiła do sklepu po zakupy. Chciała ugotować rosół — Kamil uwielbiał jej rosół. Gdy wróciła, Robert już był w domu.
— Halino — powiedział, widząc ją z torbami. — Musimy porozmawiać.
Usiedli w kuchni. Kinga nerwowo gniotła serwetkę, Robert patrzył na Halinę uważnie, jak śledczy na przesłuchaniu.
— O co chodzi? — spytała.
— O to, iż twoje wtrącanie się w wychowanie Kamila utrudnia nam życie — zaczął Robert. — Rozpieszczasz chłopca, podkopujesz mój autorytet.
— Po prostu bronię wnuka przed niesprawiedliwością.
— Jaką niesprawiedliwością? — wtrąciła Kinga. — Robert chce z Kamila zrobić prawdziwego mężczyznę.
— Prawdziwi mężczyźni nie biją dzieci — stanowczo powiedziała Halina.
— Ja go nie biję! — oburzył się Robert. — Czasem dam klapsa dla dyscypliny, jak każdy ojciec.
— Ty nie jesteś jego ojcem.
— A kto jest? — oczy Roberta zwęziły się. — Jego biologiczny ojciec gdzie? Alimenty płaci? Interesuje się synem?
Halina milczała. Były zięć zniknął z ich życia zaraz po rozwodzie. Nie dzwonił, nie przysyłał pieniędzy.
— No widzisz — ciągnął Robert. — A ja opiekuję się chłopcem, wychowuję go, łożę na niego. Mam prawo wymagać posłuszeństwa.
— Mamo — cicho powiedziała Kinga. — Robert ma rację. Za bardzo rozpieszczasz Kamilka. Chłopak musi być samodzielny.
— Ma osiem lat!
— I co z tego? W jego wieku powinien znać dyscyplinę.
Halina patrzyła na córkę i nie poznawała jej. Ta kobieta ze spiętą twarzą i przygaszonym wzrokiem nie miała nic wspólnego z dawną, radosną Kingą.
— Kinguś, co się z tobą stało? — spytała. — Nigdy nie pozwalałaś nikomu krzywdzić Kamila.
— Nikt go nie krzywdzi! — odparła ostro córka. — Robert go wychowuje! A ty tylko przeszkadzasz!
— Dobrze — westchnął Robert. — Mówmy wprost. Halino, chcemy żyć sami. Potrzebujemy przestrzeniHalina spojrzała w okna mieszkania ostatni raz, otarła łzy i ruszyła przed siebie, wiedząc, iż tylko ona może być dla Kamila bezpieczną przystanią w tej burzy.