Wyrzucił ją po zdradzie z hukiem, ale zapewnił wszystko – nie chciał już więcej rozmawiać!

twojacena.pl 6 dni temu

**Dziennik Tadeusza**

Wyrzuciłem żonę po zdradzie, oczywiście z hukiem. Zabezpieczyłem ją finansowo, ale na tym koniec. Nie chciałem już z nią mieć nic wspólnego!

„To twoja wina! Tadziu, wybacz mi!” — bełkotała Hela.

„Oszalałaś w tym wieku?! — wrzasnąłem. — Kompromitować mnie w ten sposób?! Ciesz się, iż tylko cię wyrzucam!”

Helka miała wtedy, tak jak ja, czterdzieści sześć lat. Dzięki moim pieniądzom wyglądała na trzydziestkę, góra trzydziestkę z hakiem. I to też mnie wkurzało! Kogo by obchodziła czterdziestosześciolatka, gdyby nie była wypielęgnowana jak księżniczka?

* * *

„Tadziu, witaj! Czemu nie odpowiadasz?” — zawołał mnie sąsiad z dawnych lat, chyba Piotrek.

Zgrzytnąłem zębami. Takiego pecha! Ile lat minęło, odkąd wyprowadziłem się z tej kamienicy, a i tak mnie rozpoznają. I to jeszcze miejscowy pijaczek. Jeden z wielu…

Okno samochodu po mojej stronie się otworzyło, i Robert spytał cicho:

„Pomóc, panie Tadeuszu?”

Machnąłem ręką. gwałtownie wszedłem do klatki, ignorując byłego sąsiada. A może choćby nie tylko sąsiada… przyjaciela? Może. Ale to było tak dawno…

„No i co, po rozwodzie się nie ożeniłeś? Wciąż kawaler?” — nie dawał za wygraną Piotrek.

Albo nie Piotrek? Co za różnica! Przez pół życia starałem się o nich zapomnieć. Kiedyś z tym Piotrkiem i resztą nieudaczników byliśmy po prostu młodymi chłopakami. Razem chodziliśmy na piwo, piliśmy najtańsze wino. Kiedy? Trzydzieści pięć lat temu? A teraz mam się witać z degeneratami tylko dlatego, iż matka…

„Cześć, mamo!” — zawołałem głośno, wchodząc do mieszkania.

„Tadziu!” — odkrzyknęła radośnie.

Dlaczego ona nie chce się przeprowadzić do mojego domu? Kurczowo trzyma się tego mieszkania jak kot mokrej ściany.

„Jak tam, mamo?”

Matka wciąż była sprawna jak na swoje siedemdziesiąt osiem lat. Codziennie robiła po piętnaście tysięcy kroków z kijkami. Sprytnie zamawiała zakupy przez aplikację. Oglądała filmy na nowoczesnym sprzęcie, który jej kupiłem, i z lubością narzekała na „upadek sztuki”. Dwa razy w roku jeździła do ciepłych państw lub Europy. Nowoczesna staruszka — dumny byłem z matki. Ale ta jej obsesja na punkcie mieszkania… tego nie rozumiałem. I zawsze kończyło się na tej samej rozmowie, której nie cierpiałem. Sam ją prowokowałem, ale nie potrafiłem się powstrzymać.

„Mamo, może jednak się przemyslisz?”

„O czym mówisz?” — zapytała niewinnie Zofia Kazimierzówna.

Potrafiła udawać, iż nie rozumie, kiedy chciała. Kochałem matkę… ale myśl, iż któregoś dnia jej zabraknie, była nie do zniesienia.

„No właśnie o tym! Przeprowadź się do mnie! Żebym nie musiał tu co chwilę jeździć!”

„To nie przyjeżdżaj! Nie zmuszam cię. Jak będziesz chciał się spotkać, umówimy się w centrum.”

Jak ona może mówić to tak obojętnie? Jak to — nie przyjeżdżać? To przecież moja matka! Najbliższa mi osoba.

„Nie mogę nie przyjeźdżać! — odparłem stanowczo. — Muszę się upewnić, iż wszystko u ciebie w porządku. W domu i… ogólnie.”

„A ogólnie, to w jakim sensie? Z głową?” — spytała z niewinną miną.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

„Mamo, mamo… Czy mogłabyś nie omawiać mojego życia z sąsiadkami?”

„A ja omawiam?” — uniosła brew.

„Pewnie tak, skoro miejscowi pijacy pytają, czy się nie ożeniłem.”

„No może byś się i ożenił! — westchnęła. — Wtedy mniej byś mnie kontrolował.”

„Czyli to tak wygląda? — zmarszczyłem brwi. — Że ja przyjeżdżam, żeby cię odwiedzić — to kontrola?”

„Przecież nie tylko przyjeżdżasz! Mam wrażenie, iż czekasz, aż będę zupełnie bezsilna, żeby mnie przenieść do swojego pałacu w Konstancinie!”

„Mamo!” — oburzyłem się do żywego.

Matka wstała z fotela i tupnęła nogą:

„Właśnie tak! Siłą! Nie rozumiesz, iż chcę spokojnie dożyć w swoim mieszkaniu! W którym się wychowałam! I ciebie, niewdzięczniku, wychowałam!”

Cofnąłem się o krok. Co ją dziś ugryzło?!

„Zajrzę innym razem…” — mruknąłem i wyszedłem.

„Może kiedyś przyjedziesz bez tych swoich nalegań! Do twoich nowobogackich w Konstancinie nie jadę!” — krzyczała za mną.

Mieszkałem osiem kilometrów od Konstancina, ale matka nie zaprzątała sobie głowy szczegółami. Dla niej wszyscy bogacze to byli „nowobogaccy”. Matka całe życie pracowała na uczelni, wykładała literaturę obcą. Była profesorem. Ojca pochowała wcześnie, miał zaledwie pięćdziesiąt dwa lata. Była wtedy jeszcze pełna życia. Proponowałem, żeby wyszła ponownie za mąż, ale Zofia stwierdziła:

„Po Władysławie ten rozdział jest dla mnie zamknięty. Świat jest pełen pięknych rzeczy! Czy wszyscy muszą się tylko żenić?”

Wtedy byłem szczęśliwy w małżeństwie z Helą. Trochę mi było żal matki, ale cóż — jej decyzja. Ja w tym czasie budowałem swoją fortunę. Dorastał nasz syn, Paweł. Wyrosło z niego nicponia — wyjechał na studia do Anglii i tam już został. Po rozwodzie z Helą, osiem lat temu, zostałem zupełnie sam. I w sumie mi to odpowiadało, choć czasem nachodziła mnie myśl: czy nie powtarzam losu matki? Może jesteśmy bardziej podobni, niż mi się wydaje? Ona nie chce się przeprowadzić do Konstancina, a ja tak odciąłem się od „zwykłych ludzi”, iż choćby nie chce mi się przywitać z Piotrkiem. A co w tym złego? Przecież kiedyś choćby się przyjaźniliśmy…

„Jedziemy, Robercie!” — warknąłem, wsiadając do samochodu.

Obrzuciłem wzrokiem podwórko — puste. Kiedyś ta kamienica koło Łazienek wydawała mi się świetna. Kiedy zdążyłem tak spuchnąć z pychy?

„Do domu?” — spytał kierowca.

„Nie, do biura. Zostało trochę papierkowej roboty.”

Musiałem przejrzeć dokumenty przed kupnem firmy „Kompas”. Warto inwestować te trzysta milionów, czy nie? Mój menedżer już wszystko sprawdził, ale lubię mieć kontrolę. A może matka miała rację?

Zauważyłem wTego wieczoru, zamiast analizować dokumenty, odłożyłem je na bok i zadzwoniłem do Piotrka, bo w końcu zrozumiałem, iż pieniądze nie zastąpią prawdziwych ludzi.

Idź do oryginalnego materiału