Przed siedemdziesięciu laty na rynek wydawniczy trafiła trylogia, która okazała się kamieniem milowym i punktem zwrotnym w historii literatury. Profesor filologii klasycznej z Oksfordu, J.R.R. Tolkien, napisał dzieło nowatorskie, osobne i na wskroś oryginalne. "Władca pierścieni" okazał się mitem założycielskim współczesnego fantasy. Podobna sztuka udała się Peterowi Jacksonowi, który zaadaptował powieść Tolkiena i wyznaczył w kinie nowe kierunki monumentalności, wzniosłości i patosu. Jackson sprawił, iż Śródziemie ożyło na ekranie jako autentyczny, pełen rozmachu, niepodrabialny świat. Niedawno legendarium doczekało się kolejnych autorów pragnących przedstawić je na ekranie. Znani ze współpracy z J.J. Abramsem
J.D. Payne i Patrick McKay zostali showrunnerami "Pierścieni władzy", serialu Amazona, dziejącego się kilka tysięcy lat przed wydarzeniami z "Władcy pierścieni". Śródziemie w ich rękach stało się kontynentem zapożyczeń, epigoństwa, a w najlepszym razie tworem postmodernistycznym. Choć drugi sezon utwierdza widza w tym przekonaniu, to o dziwo jest wyraźnie lepszy od pierwszej odsłony wystawnego show z audiowizualnej kuźni Jeffa Bezosa.
W nowej serii odcinków wracamy do wielu rozgrzebanych i zawieszonych wątków: tułaczki i szukania własnego przeznaczenia przez Nieznajomego (Daniel Weyman), w którym już chyba wszyscy rozpoznali przyszłego Gandalfa; problemów politycznych dumnego królestwa ludzi, Numenoru; dalszych perypetii elfów – Galadrieli (Morfydd Clark) i Elronda (Robert Aramayo); a także do sagi niepodległościowej orków pod przywództwem Adara (od tego sezonu gra go Sam Hazeldine, który zastąpił Josepha Mawlego). Bez wątpienia jednak sercem premierowych odcinków są tytułowe pierścienie władzy – zarówno proces ich tworzenia przez duet: Celebrimbor (Charles Edwards) i ukrywający się pod imieniem Annatar Sauron (Charlie Vickers), jak i zgubny wpływ magicznej biżuterii na jej właścicieli, co obrazuje wątek krasnoludzkiego króla Durina III (Peter Mullan).
Warto pamiętać, iż choć "Pierścienie władzy" opowiadają historie szczegółowo opisane w "Silmarillionie", to Amazon nie posiada wykupionych praw autorskich do słynnego zbioru legend osadzonych w uniwersum, a jedynie do "Władcy Pierścieni" oraz do streszczającego dzieje Śródziemia książkowego dodatku. Teoretycznie więc twórcy, skoro mogli korzystać jedynie ze szkieletu fabularnego, powinni wykazać się inwencją i wypełnić "plan wydarzeń" oryginalną treścią. W pierwszym sezonie podejmowano takie próby – w większości okazywały się jednak słabo umocowane w świecie przedstawionym, na co dowodem był wymazywany i naprostowywany w nowych odcinkach wątek Halbranda (kolejna, tym razem nieobecna w książkach tożsamość Saurona). Inne stworzone przez Payne'a i McKaya wątki idą w fabularną odstawkę – perypetie elfa Arondira (Ismael Cruz Cordova) i buntowniczego młodziana Theo (Tyroe Muhafidin), nie odgrywają tu znaczącej roli. Jedynie postać mrocznego, ale szlachetnego Adara, samozwańczego wyzwoliciela orków spod władzy Saurona, ma realny wpływ na rozwój wydarzeń. Jego historia jest zresztą jedyną udaną, konsekwentnie prowadzoną propozycją autorów, wzbogacającą i reinterpretującą Tolkienowskie tropy. Resztę, showrunnerzy wypełnili, zarówno treściowo, jak i wizualnie, zbieraniną popkulturowych strzępków. Najsilniej recyklingowana jest oczywiście trylogia Jacksona – twórcy, licząc na sentyment widzów, żerują na niej, nawiązując bezustannie do wielu kultowych scen i cytatów. Z drugiej strony na siłę wprowadzane są tu wątki i postaci z książkowego "Władcy pierścieni", takie jak enty czy Tom Bombadil (Rory Kinnear). Seans "Pierścieni władzy" jest jednocześnie wielką grą w skojarzenia: wątek czerpie atmosferę i inspiracje z "Mad Maxa", odcinek opiera się o strukturę fabularną znaną z "Gry o tron", scena przypomina kultowy fragment ze "Stowarzyszenia umarłych poetów", itd., itp.
Pomimo tej praktyki w drugim sezonie jest miejsce na opowiadanie historii bliższej książkowego pierwowzoru, co bez wątpienia pozytywnie wpływa na całość. Twórcy w tych momentach przekierowali swoją uwagę na psychologię bohaterów. Bez wątpienia największą przyjemność sprawia oglądanie relacji Saurona z Celebrimborem. Elficki kowal nie wie, z kim przyszło mu pracować; wierzy, iż wykuwa swoją chwałę wespół z wysłannikiem bogów. Najpierw do działania napędza go pycha podsycana przez towarzysza rzemiosła, później ogarnia go szaleństwo, ponieważ czuje, iż spod jego ręki wychodzą dzieła spaczone, aż na końcu popada w rozpacz. Wcielający się w Celebrimbora Edwards daje popis gry aktorskiej – przechodzi od pokazywania iście angielskiego stoicyzmu (najlepiej styl bycia Celebrimbora obrazuje scena, w której odprężony elf pije na balkonie herbatkę w szklance w koszyczku) poprzez oddanie wszelkich odcieni frustracji aż po wykreowanie upadku niegdyś dumnego elfa. W maestrii wtóruje mu Vickers. Do tej pory obleczony w szaty Halbranda grał niezbyt interesującego, nieco mrocznego serialowego przystojniaka. Kiedy jednak jego bohater przybiera oblicze Annatara – pozornie uduchowionej, półboskiej istoty – Vickers rozkwita na ekranie. My, jako widzowie dobrze wiemy, iż pod maską bladolicego przybysza czai się Sauron, a każde słowo wypowiadane aksamitnym głosem staje się trucizną. Aktor wykorzystuje naszą wiedzę. Świetnie gra mimiką – kiedy nie wszystko idzie po myśli jego bohatera, na twarzy Vickersa pojawiają się mikrozmarszczki, niemal tiki, sugerujące buzującą gdzieś w środku złość. Jednocześnie twórcy pozwalają, żeby Sauron był postacią niejednoznaczną. Taką, która sama wierzy w swoje kłamstwa i nie przyznaje się do mrocznych motywacji.
Niezmiennie świetny jest wątek Khazad-dum. To jedyne miejsce, w którego niezależne istnienie mamy szansę uwierzyć. Na autentyczność siedziby krasnoludów działają scenografia, kostiumy, muzyka. Ale prawdziwie ożywia je zestaw pełnokrwistych postaci – królewski dramat rodzinny opowiadający o ojcu ogarniętym wpływem pierścienia i synu próbującym przemówić mu do rozsądku, ma w sobie coś z szekspirowskich tragedii.
Problemem drugiego sezonu jest ogromna amplituda jakości wątków. Z jednej strony mamy kucie pierścieni i Khazad-dum, a z drugiej nieznośnie sztuczne losy bohaterów z Numenoru. Bez pomysłu, grzęznące w miejscu od bezsensownych intertekstualnych nawiązań, są losy Nieznajomego (ratuje je tylko aktorska charyzma Weymana). To tu pojawia się Tom Bombadil i przypominający Sarumana Mroczny Czarodziej (Ciarán Hinds). Obaj napisani są bez polotu, a co jeszcze dziwniejsze, zagrani bez polotu, wszak wcielają się w nich świetni aktorzy – Kinnear i Hinds. Nowy sezon sprawia również wrażenie zrealizowanego za mniejsze pieniądze niż pierwsza seria. Bardzo rzadko zapuszczamy się w plener (zdjęcia przeniesiono z Nowej Zelandii do Wielkiej Brytanii), kilka jest dalekich planów pokazujących ogrom przestrzeni, a gros lokacji na kilometr śmierdzi halą zdjęciową.
Twórcy w drugiej odsłonie "Pierścieni władzy" oferują przedziwną audiowizualną miksturę fantastyczną. Co prawda sporo dodano tu łyżek słodkiej przyjemności odbiorczej, ale niemało też chochli zjełczałego braku logiki i nieświeżych pomysłów. Mimo wszystko sezon oceniam na drobny plus – pozytywów wystarcza, żeby nieźle się bawić i znów zanurzyć w świecie (nawet jeżeli w tym wydaniu dalekim od doskonałości), biorącym początek w umyśle i wyobraźni Tolkiena.
W nowej serii odcinków wracamy do wielu rozgrzebanych i zawieszonych wątków: tułaczki i szukania własnego przeznaczenia przez Nieznajomego (Daniel Weyman), w którym już chyba wszyscy rozpoznali przyszłego Gandalfa; problemów politycznych dumnego królestwa ludzi, Numenoru; dalszych perypetii elfów – Galadrieli (Morfydd Clark) i Elronda (Robert Aramayo); a także do sagi niepodległościowej orków pod przywództwem Adara (od tego sezonu gra go Sam Hazeldine, który zastąpił Josepha Mawlego). Bez wątpienia jednak sercem premierowych odcinków są tytułowe pierścienie władzy – zarówno proces ich tworzenia przez duet: Celebrimbor (Charles Edwards) i ukrywający się pod imieniem Annatar Sauron (Charlie Vickers), jak i zgubny wpływ magicznej biżuterii na jej właścicieli, co obrazuje wątek krasnoludzkiego króla Durina III (Peter Mullan).
Warto pamiętać, iż choć "Pierścienie władzy" opowiadają historie szczegółowo opisane w "Silmarillionie", to Amazon nie posiada wykupionych praw autorskich do słynnego zbioru legend osadzonych w uniwersum, a jedynie do "Władcy Pierścieni" oraz do streszczającego dzieje Śródziemia książkowego dodatku. Teoretycznie więc twórcy, skoro mogli korzystać jedynie ze szkieletu fabularnego, powinni wykazać się inwencją i wypełnić "plan wydarzeń" oryginalną treścią. W pierwszym sezonie podejmowano takie próby – w większości okazywały się jednak słabo umocowane w świecie przedstawionym, na co dowodem był wymazywany i naprostowywany w nowych odcinkach wątek Halbranda (kolejna, tym razem nieobecna w książkach tożsamość Saurona). Inne stworzone przez Payne'a i McKaya wątki idą w fabularną odstawkę – perypetie elfa Arondira (Ismael Cruz Cordova) i buntowniczego młodziana Theo (Tyroe Muhafidin), nie odgrywają tu znaczącej roli. Jedynie postać mrocznego, ale szlachetnego Adara, samozwańczego wyzwoliciela orków spod władzy Saurona, ma realny wpływ na rozwój wydarzeń. Jego historia jest zresztą jedyną udaną, konsekwentnie prowadzoną propozycją autorów, wzbogacającą i reinterpretującą Tolkienowskie tropy. Resztę, showrunnerzy wypełnili, zarówno treściowo, jak i wizualnie, zbieraniną popkulturowych strzępków. Najsilniej recyklingowana jest oczywiście trylogia Jacksona – twórcy, licząc na sentyment widzów, żerują na niej, nawiązując bezustannie do wielu kultowych scen i cytatów. Z drugiej strony na siłę wprowadzane są tu wątki i postaci z książkowego "Władcy pierścieni", takie jak enty czy Tom Bombadil (Rory Kinnear). Seans "Pierścieni władzy" jest jednocześnie wielką grą w skojarzenia: wątek czerpie atmosferę i inspiracje z "Mad Maxa", odcinek opiera się o strukturę fabularną znaną z "Gry o tron", scena przypomina kultowy fragment ze "Stowarzyszenia umarłych poetów", itd., itp.
Pomimo tej praktyki w drugim sezonie jest miejsce na opowiadanie historii bliższej książkowego pierwowzoru, co bez wątpienia pozytywnie wpływa na całość. Twórcy w tych momentach przekierowali swoją uwagę na psychologię bohaterów. Bez wątpienia największą przyjemność sprawia oglądanie relacji Saurona z Celebrimborem. Elficki kowal nie wie, z kim przyszło mu pracować; wierzy, iż wykuwa swoją chwałę wespół z wysłannikiem bogów. Najpierw do działania napędza go pycha podsycana przez towarzysza rzemiosła, później ogarnia go szaleństwo, ponieważ czuje, iż spod jego ręki wychodzą dzieła spaczone, aż na końcu popada w rozpacz. Wcielający się w Celebrimbora Edwards daje popis gry aktorskiej – przechodzi od pokazywania iście angielskiego stoicyzmu (najlepiej styl bycia Celebrimbora obrazuje scena, w której odprężony elf pije na balkonie herbatkę w szklance w koszyczku) poprzez oddanie wszelkich odcieni frustracji aż po wykreowanie upadku niegdyś dumnego elfa. W maestrii wtóruje mu Vickers. Do tej pory obleczony w szaty Halbranda grał niezbyt interesującego, nieco mrocznego serialowego przystojniaka. Kiedy jednak jego bohater przybiera oblicze Annatara – pozornie uduchowionej, półboskiej istoty – Vickers rozkwita na ekranie. My, jako widzowie dobrze wiemy, iż pod maską bladolicego przybysza czai się Sauron, a każde słowo wypowiadane aksamitnym głosem staje się trucizną. Aktor wykorzystuje naszą wiedzę. Świetnie gra mimiką – kiedy nie wszystko idzie po myśli jego bohatera, na twarzy Vickersa pojawiają się mikrozmarszczki, niemal tiki, sugerujące buzującą gdzieś w środku złość. Jednocześnie twórcy pozwalają, żeby Sauron był postacią niejednoznaczną. Taką, która sama wierzy w swoje kłamstwa i nie przyznaje się do mrocznych motywacji.
Niezmiennie świetny jest wątek Khazad-dum. To jedyne miejsce, w którego niezależne istnienie mamy szansę uwierzyć. Na autentyczność siedziby krasnoludów działają scenografia, kostiumy, muzyka. Ale prawdziwie ożywia je zestaw pełnokrwistych postaci – królewski dramat rodzinny opowiadający o ojcu ogarniętym wpływem pierścienia i synu próbującym przemówić mu do rozsądku, ma w sobie coś z szekspirowskich tragedii.
Problemem drugiego sezonu jest ogromna amplituda jakości wątków. Z jednej strony mamy kucie pierścieni i Khazad-dum, a z drugiej nieznośnie sztuczne losy bohaterów z Numenoru. Bez pomysłu, grzęznące w miejscu od bezsensownych intertekstualnych nawiązań, są losy Nieznajomego (ratuje je tylko aktorska charyzma Weymana). To tu pojawia się Tom Bombadil i przypominający Sarumana Mroczny Czarodziej (Ciarán Hinds). Obaj napisani są bez polotu, a co jeszcze dziwniejsze, zagrani bez polotu, wszak wcielają się w nich świetni aktorzy – Kinnear i Hinds. Nowy sezon sprawia również wrażenie zrealizowanego za mniejsze pieniądze niż pierwsza seria. Bardzo rzadko zapuszczamy się w plener (zdjęcia przeniesiono z Nowej Zelandii do Wielkiej Brytanii), kilka jest dalekich planów pokazujących ogrom przestrzeni, a gros lokacji na kilometr śmierdzi halą zdjęciową.
Twórcy w drugiej odsłonie "Pierścieni władzy" oferują przedziwną audiowizualną miksturę fantastyczną. Co prawda sporo dodano tu łyżek słodkiej przyjemności odbiorczej, ale niemało też chochli zjełczałego braku logiki i nieświeżych pomysłów. Mimo wszystko sezon oceniam na drobny plus – pozytywów wystarcza, żeby nieźle się bawić i znów zanurzyć w świecie (nawet jeżeli w tym wydaniu dalekim od doskonałości), biorącym początek w umyśle i wyobraźni Tolkiena.