Wydarzyło się półtora roku po "Heweliuszu". Bałtyk pochłonął aż 850 osób

natemat.pl 2 godzin temu
Zaledwie półtora roku po katastrofie polskiego promu "Jan Heweliusz", którą dziś przypomina hitowy serial Netfliksa, na Bałtyku doszło do jeszcze większej tragedii. Tym razem ofiar było aż kilkanaście razy więcej. Mimo międzynarodowego śledztwa i dziesiątek hipotez, do dziś wokół zatonięcia estońskiego promu "MS Estonia" krążą pytania, na które nikt nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi.


Noc z 27 na 28 września 1994 roku była na Bałtyku wyjątkowo ciężka. Wiał sztormowy wiatr, a fale osiągały kilka metrów wysokości. Prom "Estonia", płynący z Tallinna do Sztokholmu, miał jednak pokonać tę trasę jak zwykle – pokładami wypełnionymi turystami, rodzinami i pracownikami sezonowymi. Na statku znajdowało się 989 osób: 803 pasażerów i 186 członków załogi. Nigdy nie dopłynęli do portu.

Katastrofa promu "Estonia" wydarzyła się półtora roku po "Janie Heweliuszu". Zginęły 852 osoby


Około godziny 1:00 w nocy pasażerowie zaczęli słyszeć głośne uderzenia i drgania kadłuba. Kilkanaście minut później prom nagle przechylił się, a na dolne pokłady wlała się woda. Załoga nadała sygnał alarmowy dopiero o 1:22, choć dla wielu było już za późno – statek przechylał się tak szybko, iż część ludzi nie zdążyła choćby opuścić kabin. Prom zatonął w około 30 minut.

Akcja ratunkowa była dramatycznie utrudniona przez sztorm. Statki biorące udział w poszukiwaniach zdołały wyciągnąć z wody zaledwie 34 osoby, a helikoptery – 104. Promy, które według planu miały odgrywać kluczową rolę, praktycznie nie były w stanie używać łodzi ratunkowych ani pontonów, bo warunki uniemożliwiały ich bezpieczne opuszczenie na wodę.



Większość ofiar zginęła w wyniku utonięcia i wychłodzenia – temperatura Bałtyku tej nocy wynosiła jedynie 10-11 stopni Celsjusza. To mało, choć wciąż więcej niż w styczniu 1993 roku, kiedy zatonął polski "Jan Heweliusz". Woda miała wtedy około 2-3 stopnie.

W sumie zginęły 852 osoby (wśród nich jedna z uratowanych osób, która zmarła w szpitalu) – zatonięcie "Estonii" jest więc jedną z najtragiczniejszych katastrof morskich w czasie pokoju w Europie. Pod względem liczby ofiar ustępuje jedynie katastrofom "Titanica" z 1912 roku i "Empress of Ireland" z 1914 roku. Do dziś to wypadek statku o największej liczbie ofiar na wodach europejskich w okresie powojennym i jedna z najgorszych tragedii morskich XX wieku.

Zatonięcie promu "Estonia". I tutaj są teorie spiskowe


Międzynarodowa komisja badająca wypadek uznała, iż przyczyną katastrofy była awaria furty dziobowej – ogromnych wrót, które chronią wnętrze statku przed wodą. Eksperci ustalili, iż wskutek silnego sztormu zamek furty pękł, a fale dosłownie oderwały ją od konstrukcji. Przez powstałą lukę woda wdarła się na pokład samochodowy, co błyskawicznie zdestabilizowało prom. Raport wskazywał także na błędy załogi, problemy z bezpieczeństwem i zbyt późne zarządzenie ewakuacji.

Tak jak w przypadku "Jana Heweliusza" również "Estonia" bardzo gwałtownie stała się źródłem spekulacji. Mimo iż minęło ponad 30 lat, wątpliwości nie ucichły, a najgłośniejsza jest teoria wojskowa: według części ekspertów prom miał przewozić sprzęt wojskowy, a ewentualny wybuch na pokładzie mógł doprowadzić do wyłamania furty. Szwedzkie władze przez lata potwierdzały, iż "Estonia" rzeczywiście kilkukrotnie transportowała (niewybuchową) wojskową elektronikę, co tylko dolewało oliwy do ognia.



Pojawiały się też podejrzenia, iż statek mógł zderzyć się z inną jednostką – choćby z łodzią podwodną – bo w burcie miały znajdować się nieudokumentowane uszkodzenia sugerujące kolizję. Dyskusję na nowo rozpaliły ustalenia z 2020 roku: film dokumentalny ujawnił wtedy dużą dziurę w kadłubie, wcześniej niewymienioną w oficjalnym raporcie. Śledztwo wznowiono, ale kolejne analizy nie przyniosły jednoznacznych odpowiedzi.

Teorie mnożą się z jednego powodu: wraku nigdy nie wydobyto, a teren katastrofy… uznano za miejsce spoczynku, którego nie wolno naruszać. Wiele rodzin nigdy nie odzyskało ciał bliskich. Tragedia doprowadziła jednak do zmian w międzynarodowych przepisach dotyczących bezpieczeństwa promów i konstrukcji furty dziobowej.

Mimo to – tak jak w przypadku "Jana Heweliusza" – niektórzy zastanawiają się, co naprawdę wydarzyło się tej feralnej wrześniowej nocy. Odpowiedzi już raczej nigdy nie poznamy.

Idź do oryginalnego materiału