W spolaryzowanej współczesności podziały są ostre i kategoryczne: albo jest najlepiej, albo jest najgorzej. Jak informuje portal Deadline, w obozie malkontentów po raz kolejny znalazł się Ridley Scott. W niedawnym wywiadzie twórca "Obcego" postanowił skomentować stan dzisiejszej branży filmowej. Zdaniem reżysera, współczesny przemysł "tonie w przeciętności" i nie ima się do kondycji branży sprzed kilku dekad.
Temat kondycji współczesnego kina wypłynął w trakcie niedzielnej rozmowy w BFI Southbank, w której reżyser "Łowcy androidów" opowiadał o historii własnej twórczości. Zapytany przewrotnie o to, jak zmieniły się realia pracy w branży na przestrzeni lat, Scott mocno skrytykował dzisiejszy stan hollywoodzkiego przemysłu.
Liczba filmów, które powstają dzisiaj globalnie, to miliony. Nie tysiące, miliony... i większość z tego to gów*o – powiedział reżyser, dodając, iż klęska nieurodzaju zmusiła go do oglądania... własnych produkcji.
Cóż, adekwatnie teraz głównie napotykam przeciętność – uważam, iż toniemy w przeciętności. Więc to, co robię... to straszne, ale zacząłem oglądać własne filmy i, prawdę mówiąc, są całkiem dobre! Co więcej, w ogóle się nie starzeją. Ostatnio oglądałem na przykład "Helikopter w ogniu" i pomyślałem: "Jak, do diabła, udało mi się to zrobić?" Ale myślę, iż od czasu do czasu zdarzy się dobry film i wtedy czuję prawdziwą ulgę, iż jednak ktoś tam robi coś naprawdę wartościowego – dodał reżyser.
Na problem ze stanem współczesnego kina reżyser postanowić spojrzeć z perspektywy historycznej. Zestawiając dzisiejszy przemysł z okresem Złotej Ery Hollywood, Scott dotarł przed zgromadzonymi do interesujących wniosków.
Nie jestem pewien proporcji, o których mówię, ale na przykład w latach 40., kiedy powstawało może 300 filmów rocznie, 70% z nich było na podobnym poziomie. Myślę, iż wiele dzisiejszych filmów jest ratowana i sztucznie "podkręcana" przez efekty cyfrowe, bo brakuje im solidnego fundamentu na papierze. Najpierw trzeba mieć coś dobrego na papierze – spuentował reżyser.
Przypomnijmy, iż ostatnim filmem Ridleya Scotta był "Gladiator II" – kontynuacja jego obsypanego nagrodami hitu z 2000 roku. W głównych rolach sequela wystąpili Paul Mescal, Pedro Pascal i Denzel Washington.
Ridley Scott krytykuje współczesne kino
Temat kondycji współczesnego kina wypłynął w trakcie niedzielnej rozmowy w BFI Southbank, w której reżyser "Łowcy androidów" opowiadał o historii własnej twórczości. Zapytany przewrotnie o to, jak zmieniły się realia pracy w branży na przestrzeni lat, Scott mocno skrytykował dzisiejszy stan hollywoodzkiego przemysłu.
Liczba filmów, które powstają dzisiaj globalnie, to miliony. Nie tysiące, miliony... i większość z tego to gów*o – powiedział reżyser, dodając, iż klęska nieurodzaju zmusiła go do oglądania... własnych produkcji.
Cóż, adekwatnie teraz głównie napotykam przeciętność – uważam, iż toniemy w przeciętności. Więc to, co robię... to straszne, ale zacząłem oglądać własne filmy i, prawdę mówiąc, są całkiem dobre! Co więcej, w ogóle się nie starzeją. Ostatnio oglądałem na przykład "Helikopter w ogniu" i pomyślałem: "Jak, do diabła, udało mi się to zrobić?" Ale myślę, iż od czasu do czasu zdarzy się dobry film i wtedy czuję prawdziwą ulgę, iż jednak ktoś tam robi coś naprawdę wartościowego – dodał reżyser.
Ridley Scott wraz z ekipą, 1985 rok
Na problem ze stanem współczesnego kina reżyser postanowić spojrzeć z perspektywy historycznej. Zestawiając dzisiejszy przemysł z okresem Złotej Ery Hollywood, Scott dotarł przed zgromadzonymi do interesujących wniosków.
Nie jestem pewien proporcji, o których mówię, ale na przykład w latach 40., kiedy powstawało może 300 filmów rocznie, 70% z nich było na podobnym poziomie. Myślę, iż wiele dzisiejszych filmów jest ratowana i sztucznie "podkręcana" przez efekty cyfrowe, bo brakuje im solidnego fundamentu na papierze. Najpierw trzeba mieć coś dobrego na papierze – spuentował reżyser.
Przypomnijmy, iż ostatnim filmem Ridleya Scotta był "Gladiator II" – kontynuacja jego obsypanego nagrodami hitu z 2000 roku. W głównych rolach sequela wystąpili Paul Mescal, Pedro Pascal i Denzel Washington.
"Gladiator II" – recenzja filmu
