Wspaniała ponurość

tablicaodjazdowhome.wordpress.com 2 tygodni temu

Piękny, jesienny, ponury dzień. Liście czerwienieją i żółcieją, nad miastem wiszą ciężkie szare chmury, jest cudownie wilgotno, pachnie grzybami i zbutwiałym drewnem. Wspaniały dzień na oddawanie się myślom onirycznym i snującym się jak dym po polach (albo smród po gaciach). Albo na słuchanie utworu WARSZAWA by David Bowie (nie mogę uwierzyć, iż tak późno to odkryłam).

Albo na bieganie, ale pobiegliśmy wczoraj, więc dziś ciału należy się relaks.

Tym bardziej, iż kiepsko spałam. Położyłam się wczoraj zadając mojej nieświadomości pracę domową ‚pokaż mi co w trawie’ (piszczy), wymyśliwszy sobie – jakże sprytnie! – wykorzystanie nieprzebranych zasobów archetypów i symboli, mając po cichu nadzieję, iż nieświadomość nie tylko odmaluje co mi piszczy w trawie w duszy, ale również zajmie się rozwiązaniem piszczenia, czyli wstępną obróbką materiału. Skutkiem tego do pierwszej w nocy rzucałam się po pościeli z fragmentami snu i jawy pod powiekami, które zdawały się dotykać tematu ‚moi przyszli pacjenci’, przy czym nieświadomość postanowiła go niezmiernie szeroko potraktować i puścić wodze fantazji. Nie pytajcie co widziałam, zaraz po obudzeniu zajęłam się zapominaniem:D

Mogłam się tego spodziewać, po tym, jak cały poniedziałem byłam podekscytowana, bo superwizorka dała mi rano zgodę na przyjmowanie pacjentów (klientów? czort wie, jak ich nazywać), więc ja – o naiwna! – się cieszyłam oczywiście jak głupi do sera. A tu w nocy Hitchcock i American Psycho zawitali. Zatem wałowanie się, potem pobudka o jakiejś koszmarnej godzinie, kiedy pozostało ciemno! (kiedy moje ulubione przestawianie czasu?).

No, ale dziś jest nowy dzień. Jesień. Ciepło. Ponuro. Zaraz odbieram córeczkę ze szkoły. Może choćby zajmę się ogrodem (nie sądzę, ale przyjdzie pan do koszenia, a to zawsze pomaga).

Teatr w niedzielę bardzo fajny jako wydarzenie, choć słaby jako przedstawienie. Była to sztuka wg. reguł Boala (o tutaj na przykład fajny artykuł o tym), czyli teatr który ma na celu społeczną transformację. Tutaj – sztuka o imigrantach w Irlandii wystawiona przez imigrantów w Irlandii. Były tam prawdziwe emocje i trudne prawdy, a jednak coś więcej trzeba, żeby przedstawienie było sztuką – trzeba artysty, czyli kogoś, kto przełoży te emocje na wymiar uniwersalny, na coś, co może być zrozumiałe również przez tych, którzy takich doświadczeń nie mają. No ale mi się podobało z innych względów i chętnie wzielabym na to moich studentów, jeżeli jeszcze będzie okazja, bo przemawia do mnie idea teatru jako próby znalazienia głosu przez mniejszości, które tego głosu nie mają.

Idź do oryginalnego materiału