Wróciłam do domu – nie ma męża, nie ma jego rzeczy

newskey24.com 8 godzin temu

Co tak na mnie patrzysz? uśmiechnęła się Zofia. Staś po prostu chciał mi udowodnić, iż jest zazdrosnym mężem. I to wszystko.
Co to ma znaczyć? zapytała niepewnie Łucja.
Czystą prawdę, dziewczynko odpowiedziała była żona Staśa.
Nic nie rozumiem zbladła Łucja.

Matka wychowała Łucję jak najcenniejszy kwiat. Anna Zofia była surową kobietą, prowadziła własną drewutnię w okolicach Warszawy żelazną ręką. W rozmowie z jedyną córką jednak stawała się zupełnie inną osobą głos przybierał łagodny, kołyszący ton, a oczy promieniowały czułością. Dzięki temu Łucja dorosła delikatna, kruche i ufne dziecko.

Nie znała żadnych smutków, chodziła do zwykłej szkoły i do szkoły muzycznej, z zapałem ucząc się gry na fortepianie. Nie została wielką pianistką, ale stała się znakomitą nauczycielką. Wystarczyło, iż znalazła męża, a jej kandydatem został przystojny kierowca Wojciech. Zarabiał niewielką pensję w złotówkach, ale otaczał ją słowami pełnymi czułości i patrzył w oczy z miłością.

Jednak matce nie podobał się ten wybór.
Lenistwo i głupota! wydała werdykt Anna Zofia.
Mamusiu, kocham go łzami wypełniły się niebieskie oczy Łucji.
Dobrze, dobrze odparła matka, po czym dodała: Tylko pod moim dachem będziecie mieszkać!

W ich przestronnym trzypokojowym mieszkaniu w Łodzi było miejsce dla wszystkich, a nowy mąż nie miał nic przeciwko wspólnemu zamieszkaniu z teściową, która większość dnia spędzała w pracy. Wojciech nie miał żadnych tajemnic w przeszłości. Po ślubie jednak pokazał swoje prawdziwe oblicze: pił, spędzał noc w knajpach, krzyczał na młodą żonę. Przy teściowej starał się zachować przyzwoitość, ale i tak nie udawało mu się być naprawdę miłym.

Łucja nie chciała przyjmować do wiadomości wad męża. Po dziewięciu miesiącach od ślubu urodziła syna, którego nazwała Jasio, i cieszyła się, iż w końcu mają swoją rodzinę. Dziecko rosło wrażliwe, wymagało dużo uwagi, a Wojciec coraz bardziej się denerwował. Łucja cierpliwie wytrzymywała i liczyła na zmianę.

Cierpliwość skończyła się, gdy nagle zmarła matka, mając zaledwie rok euforii z wnuczka. Pogrzebem zajął się stary przyjaciel Anny Zofii, Józef Szymon. Wojciech w tych dniach nie pojawiał się w domu, a kiedy już wrócił, w przedpokoju czekały już torby z jego rzeczami. Groził sądem i podziałem majątku, ale Łucja nie reagowała. Józef, doświadczony prawnik, wyrzucił niemalby byłego męża przez drzwi i zapewnił, iż podziału nie będzie.

Po rozwodzie Łucja już nie mogła prowadzić drewutni zajęli się tym wykwalifikowani pracownicy wynajęci przez Józefa. Rodzina, choć drastycznie pomniejszona, nie potrzebowała niczego więcej. Strata matki i rozwód były ciężkim ciosem, bo nie miała przyjaciół ani bliskich. Jedynym wsparciem był Jasio, który potrzebował jej opieki, więc to właśnie na nim skupiła się całkowicie. Nie myślała już o nowych mężczyznach (oprócz Józefa, który nie był liczony).

Pewnego deszczowego popołudnia wyszli z przedszkola, próbując schować się pod dużym parasolem. Czekanie w budynku nie miało sensu samochód nie przyjeżdżał, a taksówki nie dało się zamówić z powodu dużego zapotrzebowania. Postanowili więc zaryzykować.

Wskakujcie szybciej! nie zdążyli przejść dwudziestu metrów, gdy obok zatrzymał się samochód, a kierowca otworzył tylną klapę. Proszę, proszę, tu parkowanie zabronione!

Łucja nie pomyślała, iż to niebezpieczne, a kiedy zobaczyła, iż to ten sam mężczyzna, którego spotkała w korytarzach przychodni z synem w podobnym wieku, podziękowała mu gorąco.

Dziękuję! zwróciła się do niego po przejeździe, a on odpowiedział:
Proszę bardzo! z uśmiechem dodał: Czy mogę dostać numer telefonu?

Łucja od razu się spięła.
Przepraszam, nie spotykam się z mężami, powiedziała i razem z synem skierowała się w stronę budynku.

Nie spodziewała się, iż znów ich spotkają. Następnego dnia Staś czaił się na podwórzu.
Nie jestem żonaty wyciągnął jej rozwodowy akt, który otrzymał miesiąc wcześniej.

Łucja zastanawiała się, czy zmęczenie samotnością nie sprawiło, iż Staś wydał się jej tak atrakcyjny. Młody mężczyzna od razu przypadł do gustu Jasiowi, który nazwał go tatą. Staś nie miał nic przeciwko temu, a po ślubie zaproponował adopcję Jasia.

Zawsze marzyłem o dwóch synach rzekł, po czym spojrzał na Łucję z przejęciem.

Łucja czuła współczucie, wiedząc, iż była już po byłej żonie, która znalazła bogatego kochanka i odcinała mu kontakt z synem. Po trzech miesiącach znajomości stworzyli prawdziwą rodzinę, choć Łucja ukrywała przed mężem swoją rzeczywistą sytuację finansową. Drewutnia, choć mała, przynosiła przyzwoite dochody, które odkładała na edukację i mieszkanie Jasia wszystko tylko dla niego.

Józef nauczył ją, iż nie warto rozpowiadać innym o swoich oszczędnościach. Staś podejrzewał, ale nie wykazywał się. Ta idyllę przerwał mniej niż rok. Mąż stał się coraz mniej troskliwy, częściej wracał do domu zmęczony i rozdrażniony.
Nie przejmuj się, to tylko szef tłumaczył.
Nie możesz przenieść się na inny zakład? pytała Łucja. Jesteś świetnym elektrykiem.
Zajmę się tym odpowiadał.

Z czasem przestał się tłumaczyć, milczał, a czasem choćby krzyczał. Jasio nie był już jego ulubieńcem, a Łucja coraz mniej rozumiała, co się dzieje. Pewnego dnia spacerowali w parku z synem, gdy nagle zza ławki usłyszała znajomy, lekko szyderczy głos:

Nie powinnaś była przyjmować adopcji, chłopak będzie cierpiał.

Odwróciła się i zobaczyła atrakcyjną brunetkę w pomarańczowym płaszczu.

Znamy się? spytała niepewnie Łucja.
Nie, ale to łatwe do naprawienia odpowiedziała z uśmiechem. Jestem Zofia, była żona Staśa. Na razie

Łucja patrzyła na nią z niedowierzaniem. Zofia wstała z ławki, położyła rękę na głowie Staśa, który właśnie podszedł, i rzekła:

Staś, wyjaśnij dziewczynie, co się stało.

Staś, zaskoczony, odwrócił się do Łucji.
Nie wiem, co Zofia ci wmawia, ale tak, poślubiłem cię, żeby się jej odwdzięczyć. westchnął.

Dlaczego adoptowałeś Jasia? wymusiła odpowiedź Łucja.
Żeby mieć wszystko pod kontrolą. Nowa żona, nowy syn, a ja mam wszystko po pachy! wyznał. Zobaczyłem cię w przychodni i pomyślałem, iż pasujesz.

Łucja nie mogła uwierzyć, iż tak gwałtownie znalazła kolejne kłamstwo. Staś milczał.

Wróciła rano do pustego mieszkania, w którym nie było ani rzeczy męża, ani samego Staśa. Głęboko westchnęła i zadzwoniła do Józefa Szymona. Po raz kolejny potrzebowała prawnika.

Choć los rzucał jej pod nogi kolejne kamienie, Łucja zrozumiała jedną prawdę: nie warto polegać na obietnicach innych, a jedynym stałym oparciem jest własna siła i odwaga.

Morał: prawdziwe bezpieczeństwo i szacunek budujemy własnymi rękami, nie czekając, aż ktoś inny je nam da.

Idź do oryginalnego materiału