Chociaż należę do sympatyków filmu Seana Bakera Anora, to uważam, iż portretuje realia pracy seksualnej w stopniu równym, co Bob Budowniczy realia pracy na budowie. Za to wgryzienia się w problematykę poruszanego tematu nie można odmówić Lizzie Borden ze swoim dziełem Working Girls z 1986 roku.
Autorka filmu zagląda za kulisy i ujawnia prawdę o najstarszym zawodzie świata w sposób kompletny. Nie cierpi, jak reżyser Anory, na syndrom lukrowania rzeczywistości rodem z wytwórni Disneya. Nie uświadczymy w jej filmie slapstickowego humoru. Również nie popada w manię serwowania widzom drastycznych scen ani nie sili się na przesadny dramatyzm. Opowiada historie kobiet, które z różnych względów potrzebowały dorobić i finansowa presja wmanewrowała je w prostytucję.
Poranek głównej bohaterki Molly (Louise Smith) nie różni się niczym od poranka wielu Amerykanek – ze snu wyrywa ją budzik i przypomina o obowiązku pójścia do pracy. Zanim jednak Molly uda się zarabiać na życie, przygotuje śniadanie dla przybranej córki i swojej partnerki. Do pracy dojeżdża zwyczajnie rowerem, ale jej ukochana choćby nie przypuszcza, iż tajemnicą Molly jest to, iż pracuje seksualnie w jednym z nowojorskich apartamentów, gdzie wydzwaniają napaleni klienci, doprowadzając telefon do wrzenia.

W penthousie dzwonek prawie nigdy nie cichnie, a w jego rozwibrowany i nerwowy rytm pracują bohaterki produkcji. Poza rodzajem świadczonych przez protagonistki usług, ich praca nie odbiega realiami od innych. Muszą użerać się z irytującymi klientami, dzielą się obawami i obgadują apodyktyczną szefową Lucy (Ellen McElduff).
Ginna (Marusia Zach) oraz Dawn (Amanda Goodwin), tak samo jak Molly, wierzą, iż ich obecna praca jest tymczasowym zajęciem. Zgromadzone dzięki niej środki mają pozwolić im się od niej uwolnić. Jednak do tego czasu będą przyjmować egocentrycznych klientów z zakolami i z mniej lub bardziej perwersyjnymi fantazjami. Bohaterki w jednej ze scen racjonalizują swoje położenie. Zauważają, iż ich profesja zapewnia im mobilność, niezależność finansową i elastyczne godziny pracy, ale brzmią przekonująco niczym lew, który zapewnia antylopę, iż jest wegetarianinem.
Przez cały film jako widzowie zastanawiamy się, co doprowadziło bohaterkę z dwoma dyplomami z uczelni wyższej do tego miejsca. Natomiast reżyserka serwuje nam wyłącznie poszlaki i nie udziela jednoznacznej odpowiedzi.

W filmie zarysowuje się wyraźna oś konfliktu pomiędzy pracowniczkami a właścicielką biznesu, Lucy, która dawniej sama była jedną z Working Girls. Praca u Lucy przypomina realia, które królują nad Wisłą w Januszexie. Usiłuje ona ze wszystkich podopiecznych wycisnąć jak najwięcej dolarów. Gdy zajdzie potrzeba, prośbą lub groźbą wymusi na pracowniczkach nadgodziny. Nie ma problemu z nagłym wylaniem dziewczyny, która jej podpadła. Liczy się dla niej każdy gość z baksami w portfelu, które chce wydać właśnie w jej przybytku. Pragnie, aby zatrudniane przez nią dziewczyny zachowywały się, jakby nigdy nie miewały menstruacji, gorszych dni albo życia poza pracą. Czym udowadnia, iż w walce na wolnym rynku o klienta biznesmeni są w stanie bez skrupułów poświęcić ludzi, którzy na nich pracują. Pomimo iż nie tak dawno sami dzielili ich los.
Lucy w pewnym momencie mówi, iż w życiu najbardziej liczą się dla niej seks i pieniądze, a widz nie ma co do tego wątpliwości. Zwłaszcza w scenie, w której jeden z mężczyzn pozwala sobie na zbyt wiele wobec Dawn. Lucy, w myśl zasady, iż klient ma zawsze rację, będzie go przepraszać z nadzieją, iż jeszcze wróci. Od Dawn będzie natomiast wymagać zmiany nieokrzesanego charakteru.
Film także obnaża kłamstwo, które leży u podstaw seksbiznesu budowanego przez Lucy. Mianowicie: pracownice seksualne stwarzają iluzję, iż żywo interesuje je każdy pojedynczy facet, i iż czerpią ze stosunków z nimi satysfakcję. Dają klientom fałszywą namiastkę, iż są niepowtarzalni i jedyni w swoim rodzaju. Część świadomych odgrywanego teatru mężczyzn akceptuje podział ról. Inni, którzy dali się nabrać, pragną rozszerzyć znajomość z kobietą, której płacą za seks, i zapraszają ją na randki. Sprowadzeni boleśnie na ziemię, wydają się rozgoryczeni, iż nie mogą mieć jej na wyłączność. Podobnie jak faceci rozczarowani iluzją, także świeży narybek w agencji, Mary, jest zawiedziony. Przykładowo, Mary określa jako okropny fakt, iż nikogo nie obchodzi, czy dziewczyna idzie do łóżka z obrzydzeniem, czy też nie.

Dziełu Lizzie Borden udało się oddać na ekranie pewien senny klimat, który towarzyszy jej bohaterkom. Reżyserka sprawiła, iż odnosimy wrażenie oglądania złego snu Molly. Jednak ta na tyle do niego przywykła, iż nie jest w stanie się z niego wyrwać. Punktem przełomu dla bohaterki są gorzkie słowa jednego z klientów, którego propozycję rozwoju relacji poza czterema ścianami sypialni odrzuca. Poirytowany facet przypomina Molly:
As long as I’m paying for this, we’re not equals.
Przywołany cytat świadczy o tym, iż w klientystycznej relacji mężczyzna znajduje się na pozycji władzy. Tak długo, jak Molly nie skończy z seks pracą, nic się w tej kwestii nie zmieni.
Fot. główna: plakat filmu Working Girls