WOJCIECH SMARZOWSKI: – Nieprawda. Przemocowych jest mniej niż ślepych. To znaczy niereagujących albo reagujących za słabo. No i siłą rzeczy to narzuciła historia, temat filmu.
Jakie emocje w tobie budziły relacje ofiar przemocy domowej, gdy dokumentowałeś materiał do filmu?
Słuchałem tych historii i często ciężko się było pozbierać. Bo jednak co innego, kiedy czytasz o przemocy w artykule albo w książce, a co innego, kiedy opowiada ci to osoba, na której twarzy widać wszystkie emocje.
Uczestniczyłeś też jako obserwator w terapiach grupowych. Jakie jeszcze wnioski, oprócz tego, iż często nie odróżniamy konfliktu od przemocy, wyciągnąłeś z tych lekcji?
Oprócz tych emocji, no bo na tych spotkaniach też ich nie brakowało, to najbardziej została mi więź między ofiarami. To, iż utrzymywały kontakt poza ośrodkiem i iż pomagały sobie w sytuacjach kryzysowych.
Zacząłeś pisać „Dom dobry” w pandemii, gdy nagle się okazało, iż liczba dramatów rozgrywających się za zamkniętymi drzwiami lawinowo rośnie. Dlaczego to był do tej pory temat tabu w polskiej kulturze?
Pojęcie przemocy ewoluuje. Nie wiem, czy pamiętasz, ale w „Domu złym” Dziabas, grany przez Mariana Dziędziela, konkretnie przywalił Dziabasowej, granej przez Kingę Preis, no ale kto by to wtedy uznawał za przemoc? Napił się, był zazdrosny i go poniosło.
Pokazujesz trzy mury, z którymi zderzają się ofiary: Kościół, państwo i ludzka obojętność. Który z tych murów jest najgrubszy i najtrudniejszy do skruszenia?
Remis.