Nie na jeden kęs.
O przełomowości danego roku próżno przesądzać na jego początku, ale prognozy czy to dotyczące życia politycznego, społecznego czy muzycznego zawsze dobrze się prezentują. Zakładający, iż 2025 rok w muzyce będzie ważyć więcej niż w 2024 dostają właśnie do ręki argument wagi ciężkiej, czyli zwieńczenie „alchemicznej trylogii” Wojciecha Rusina. Nasz twórca mieszkający w Londynie niezbyt przebija się na krajowym podwórku. Upatrywałbym przyczyn w trudności muzycznej materii, co do której wątpliwości wyrazić można dzięki słów: ni to stara, ni to nowa.
Bo i na swobodnym miksie muzyki dawnej i współczesnej rzecz w dużej mierze polega. Takich, co tak grają, jest całkiem sporo, ale Rusin akurat postawił na abstrakcję wywodzącą się nieskrępowanej wyobraźni. Nadużywam zestawień muzycznych albumów z książkami, ale to silniejsze ode mnie, i tak „Honey for the Ants” łączy mi się z „Prawdziwą historią Jeffreya Watersa i jego ojców” Jula Łyskawy, gdyż mamy tu ten sam poziom odrzucenia przyzwyczajeń odbiorców, a także podobne uczucie braku pewności do tego, co będzie dalej. Choć Łyskawa nie idzie tak daleko w przeszłość jak Rusin, bo ten sięga aż do średniowiecza czego wyraz daje w utworze „Magus”.
Swobodny i odpowiednio rozciągnięty sposób śpiewania Emmy Broughton przypominać może o mrokach średniowiecza, ale już tkanka muzyczna wywodzi się jak najbardziej z ery cyfrowej i udziwnieniem, drewnianymi dźwiękami, oscylacjami w stylu Aleksandry Słyż wprowadza na scenę narastająco niepokój. Podobnym zniekształceniom dawne czasy zostają poddane w „Gifts for the Surgeon”, gdzie czujne ucho może wychwycić syrenę karetki pogotowia. A wszystko zaczyna wyraźna fortepianowa fraza.
Posłuchajcie tylko „Kittens meet Puppies for the First Time”. Jak czarująco się zaczyna, jak wabi orkiestrowymi zagrywkami podczas, gdy za moment przeobraża się w rozpasaną polirytmię. Do diabła jak to plastyczne jest. Rusin igra z tradycją na wiele sposobów. W „Behind the Palazzo” stosuje subtelność prawicowego internetu wobec fortepianu spuszczając na niego chmurę noise`u. Za to w „Hands of a Despot” postawił na ciągłe przeszkadzanie grze skrzypiec. To jest ten moment, w którym jego maestria wręcz lśni, a słuchacz zdecydować się musi czy skupia się na melodii, czy na tym pozostałej części utworu, który melodią nie jest.
Nie spożyjecie „Honey for the Ants” na jeden kęs. Nie polecam też biegu po utworach. Czas trwania nieledwie przekracza trzydzieści sześć minut, więc zróbcie sobie prezent i wsłuchajcie się, a nie ominie was wyjątkowe zakończenie w postaci „Even the Moon” wchodzący w dialog z twórczością Nicolása Jaara. choćby na moment płyta nie sprawia wrażenia jakby uginała się pod ciężarem koncepcji. Wszystko jest raczej luźno podane, bez patosu, więc nie wypełnia tradycyjnych wymagań odnośnie koncepcji trylogii z bombastycznym finałem. Tym lepiej.
AD 93 | 2025
Bandcamp: https://ad93.bandcamp.com/album/honey-for-the-ants
FB AD 93: https://www.facebook.com/profile.php?id=100063622088961