Włochy? Chcę być częścią tego świata. Rozmowa z Bartkiem Kieżunem

lente-magazyn.com 7 godzin temu

Wywiad powstał dzięki inspiracji Asolando – jednego ze szczodrych Patronów magazynu „Lente” na platformie

Ty też możesz wesprzeć nas na Patronite. Tutaj dowiesz się, jak to zrobić.

Bartek Kieżun urodził się w 1977 roku. Jest dziennikarzem kulinarnym, podróżnikiem i autorem bestsellerowych książek kucharskich. Specjalizuje się w kuchniach śródziemnomorskich. Od kilku lat dzieli życie między Polskę a Włochy.

Julia Wollner: Żyjesz w dwóch krajach jednocześnie.

Bartek Kieżun: Kursuję między Polską a Włochami, w mniej więcej dwumiesięcznych interwałach, starając się dzielić swoje życie na pół. Jest to decyzja świadoma, bo, kupując dom we Włoszech, nie planowałem ułożenia sobie życia na emigracji. Lubię Polskę, jestem w niej zaczepiony zawodowo. Po prostu mam przywilej, by mieszkać w dwóch miejscach jednocześnie. I z euforią z niego korzystam. Zresztą, gdybyś zapytała mnie, kim się czuję, z całą pewnością odpowiedziałbym, iż Europejczykiem; w Europie jestem zawsze u siebie.

Czy Twoje życie we Włoszech jest jednak życiem prawdziwym? Nie masz wrażenia, iż po prostu jeździsz często na wakacje?

Kiedy okazyjnie pomieszkiwałem w Rzymie, w pewnym momencie zaczął mnie on irytować. Męczyła mnie rzymska codzienność, to, iż z pewnymi rzeczami nic się nie robi, a można by było, by miasto było jeszcze piękniejsze. Zrozumiałem wówczas, iż jestem już jedną nogą tam. Wkurza nas przecież to, co dotyka nas bezpośrednio, na co najlepszym dowodem jest fakt, iż żaden kraj nie potrafi mnie zezłościć tak szybko, jak Polska! W pewnym momencie Włochy zaczęły ją doganiać. Okrzepłem już w tej rzeczywistości na tyle, iż nie funkcjonuję w niej wyłącznie w trybie wakacyjnym. Przekłada się to na proste czynności: robiąc zakupy, podchodzę do kasjera i biorę fakturę; idąc do urzędu, wiem, iż nie skończy się na jednej wizycie, bo taka jest włoska wielopiętrowa rzeczywistość. I wreszcie: w obu miejscach płacę podatki.

To rzeczywiście niezbity dowód. Na to, iż jest się dorosłym, i iż jest się już częścią pewnego systemu.

Systemu, który, jak powiedziałem, potrafi mocno zirytować. W urzędach panuje chaos, którego nikt nie kontroluje. Dzwonisz do skarbówki i pytasz: chcę załatwić to i to, gdzie mam pojechać? Słyszysz: proszę przyjechać do Perugii. Jedziesz więc do niej, wchodzisz do urzędu skarbowego i informujesz: przyjechałam załatwić to, a w odpowiedzi słyszysz: nie, takich rzeczy nie załatwia się u nas, z nimi trzeba jechać do Foligno. W związku z tym dzwonisz kolejny raz i pytasz, czy załatwisz to w Foligno. Tak, zatem jedziesz do Foligno. No więc jedziesz i na dzień dobry słyszysz, iż tego się u nich nie załatwia i trzeba jechać do Perugii. Co ciekawe, Włosi się na to godzą.

Może chodzi o zaakceptowanie tego, czego nie możesz zmienić?

Jest to bez wątpienia jedna z najważniejszych rzeczy, której moglibyśmy się od Włochów nauczyć. Ich kraj się trzyma, choć z racjonalnego punktu widzenia powinien był dawno się rozpaść. Myślę, iż jest tak dlatego, iż wszyscy jego mieszkańcy wygonili z siebie wewnętrznego Niemca dawno temu. Pozwala to wieść dużo spokojniejsze życie. Powoli to przyswajam. jeżeli nie przychodzi istotny dla mnie urzędowy mail, to w Polsce wpadam w panikę. We Włoszech myślę, iż może za tydzień trzeba będzie do urzędu zadzwonić, choć pewnie lepiej będzie to zrobić za dwa tygodnie.

Rzeczywiście Polska z włoskiej perspektywy wygląda na bardzo poukładaną!

Kupiwszy dom we Włoszech, znacząco ograniczyłem narzekanie na Polskę! W Krakowie nie czekasz trzy lata na podłączenie internetu – dokładnie tyle trwało to w Italii, a my, pozbawieni światłowodu, korzystaliśmy z sieci udostępnianej z telefonu. Mogę tu opowiadać anegdoty o urzędniku, który, widząc mnie wychodzącego z samochodu, chował się za biurkiem i udawał, iż go nie ma. I jest to zabawne – pod jednym warunkiem, iż opowiadasz o tym z perspektywy człowieka, który już ten internet ma! Takie rzeczy nie zdarzają mi się w Polsce – jako kraj przemian zaistniałych po 1989 roku w wielu dziedzinach jesteśmy bardzo do przodu. Rzeczy działają, bo są nowe.

Czy te wszystkie różnice sprawiają, iż przez cały czas czujesz się we Włoszech odmieńcem?

Inny będę pewnie czuć się zawsze, ale w Polsce mam podobnie, bo mam szalone korzenie litewsko-niemiecko-polskie, w moich żyłach płynie europejski misz-masz genowy. Wracając jednak do Twojego pytania, to chyba jest to kwestia tego, na ile chcemy się rozpuścić w danym żywiole. Mam świadomość tego, iż mieliśmy dużo szczęścia i wrośliśmy w nowe miejsce bardzo szybko. Mimo iż na początku mówiliśmy kiepsko po włosku, zostaliśmy zaakceptowani w naszej miejscowości, zaczęto nas zapraszać na kolacje. Przed zakupem domu straszono nas, iż w mniejszych miejscowościach ciężko nawiązywać przyjaźnie, a Umbryjczycy są zamknięci w sobie – ich region położony jest w środku kraju, nie ma kontaktu z morzem, więc społeczeństwo zwrócone jest dość mocno ku sobie. Okazało się jednak, iż kiedy w samym środku lata wynosimy gruz z mieszkania i czegoś potrzebujemy, to najprościej jest porozmawiać z sąsiadami i zapytać, czy nie mogą pomóc. Kiedy, z kluczami w rękach, przyjechaliśmy pod dom samochodem po sufit wypakowanym gratami, to Emilia i Giorgio, którzy mieszkają tuż obok, wyszli do nas z kawą i ciastem, wyjęli wino. Usiedliśmy na ławce i, zamiast nosić te swoje graty, próbowaliśmy z nimi rozmawiać naszym łamanym włoskim. Widzieli, iż się staramy. I to chyba zrobiło dobre wrażenie, podobnie jak fakt, iż remontem domu zajęliśmy się sami. Nie przyjechała żadna ekipa mówiąca dziwnym słowiańskim językiem, tylko my, nowi właściciele, biegaliśmy z wiadrami, workami, pędzlami. Przed dom wystawiliśmy donice i posadziliśmy w nich jaśmin. W tych okolicznościach trudno by nas było nie zaakceptować! Pokazaliśmy, iż nie będziemy próbowali zaprowadzić własnych porządków, tylko przyjeżdżamy do Włoch i chcemy być ich częścią.

Są jacyś inni ekspaci w waszej okolicy?

W tej chwili we Włoszech jest bardzo dużo ludzi z zagranicy. Nieopodal nas mieszkają dziewczyny z Rumunii; są Polacy, Niemcy. W miejscowości obok jest też duża grupa muzułmańska, widoczna, bo kobiety noszą tradycyjne stroje. Cieszy mnie to, iż zaczynamy tworzyć kolorową mozaikę. Jednak to żywioł włoski jest przez cały czas żywiołem naczelnym – co do tego nie ma wątpliwości!

Brzmi pięknie, jak w romantycznym filmie. I ten remont wśród kwitnących jaśminów!

Niektóre elementy tej historii są jednak całkiem przyziemne! Przyznaję na przykład szczerze, iż to jest dom z internetu. Wiem, brzmi jak bezeceństwo! Znalazłem w sieci trzy nieruchomości, które postanowiliśmy zobaczyć. Celowałem w środkowe Włochy, żeby móc dojechać samochodem w ciągu dwóch dni, bo wiedziałem, iż będę jeździć z psem, w związku z czym samolot odpadał. Z pierwszej było blisko do Rzymu, ale okazała się za mała. Drugi był dom w Abruzji; dom, a adekwatnie kawał XVII-wiecznego pałacu. Nawet nie przeszkadzał mi przedziwny sposób, w jaki wydzielono w nim mieszkanie: w przedpokoju były schody, które kończyły się… sufitem. Niestety z łazienką raczej nic nie dałoby się zrobić, bo przez ostatnie trzy lata mieszkały w niej gołębie. Największym problemem było jednak to, że, aby przedostać się z Lacjum do Abruzji, trzeba przejechać przez góry. Spora ich część to tunel, który ciągnie się przez kilka kilometrów. Wjeżdżasz do niego w Lacjum, w pięknym jesiennym słońcu; wyjeżdżasz w Abruzji, gdzie wita cię stalowe niebo, wiatr i chłód. I to nie są te Włochy, w których chciałem mieszkać… Trzecia nieruchomość znajdowała się w Umbrii. Kiedy przyjechaliśmy na spotkanie z agentką, zachodziło słońce, ozłacając kamienne mury; biły kościelne dzwony, a gołębi było dość sporo – jednak nie tyle, co w tej pałacowej łazience. Po nocy rozmyślań przyjechaliśmy do miasteczka jeszcze raz. Byliśmy zdecydowani.
Oczywiście nie wykazaliśmy się życiową mądrością – uważam, iż nieruchomości należy kupować z rzeczoznawcą, adwokatem i całą resztą obstawy, bo to jest coś, co później zapewnia ci święty spokój. Warto też poczytać o dyrektywach Unii Europejskiej dotyczących remontów i klasy energetycznej budynków oraz tego, do czego zobowiązują w ciągu najbliższych dwóch lat. My poszliśmy na żywioł. Okazało się jednak, iż mieliśmy dużo szczęścia, choć przyznam, iż do aktu notarialnego przez cały czas mam pewne wątpliwości! Ale trzeba żyć dalej – nie takie błędy figurują w rozmaitych włoskich dokumentach.

Wróćmy proszę do tematu remontu wśród jaśminu. Nalegam!

Nie mieliśmy jakichś spektakularnych remontowych przygód. Poprzedni właściciele oznajmili, iż albo zostawiają w domu wszystko, albo nie zostawiają nic. Chcieliśmy zachować część mebli, więc wybraliśmy pierwszą opcję. Okazało się, iż potraktowali sprawę dosłownie i zostawili naprawdę wszystko – łącznie ze szczoteczkami do zębów i szlafrokami. Przez pierwsze dni głównie odkładaliśmy mniejsze i większe drobiazgi na górę rzeczy do utylizacji. Isola ecologica, która zbiera stare meble i inne niepotrzebne przedmioty, miała z nami spory ubaw. To wówczas, na żywo, uczyliśmy się takich słów jak szafa, krzesło, materac. Sam remont, jak już mówiłem, zrobiliśmy sami, w dwa letnie miesiące, nie bacząc na upał, sjestę i inne przeciwności. Myślę, że to właśnie tym zapunktowaliśmy w miejscowości – było widać, iż jesteśmy pracowici. Schudłem wtedy 8 kg. Myślę, iż czas już kupić kolejny dom, bo znowu mam kilka kilo do zrzucenia!

Wspominałeś, iż Abruzja odbiegała od Włoch z twojego wyobrażenia; nie w takim miejscu chciałeś mieć dom.

Chodziło mi o pewien określony typ krajobrazu. Włochy zacząłem poznawać w Toskanii i, zdecydowawszy się na szukanie domu do kupienia, marzyłem o miejscu wręcz trochę stereotypowym. Domy z kamienia, oliwki dookoła… To są dla mnie Włochy. Przyznam, że Apulia na przykład, choć piękna, jest zupełnie nie moja – toż to płaska patelnia! Co innego wzgórza Toskanii porośnięte oliwkami i tamtejsze kolory. Gaj oliwny jest srebrny, pod spodem masz ziemię, która jest wysuszona i w związku z tym jest złota. No i nie ukrywam: przed podjęciem decyzji i powiedzeniem „tak“, patrzyłem na mapę i odliczałem: 45 kilometrów do Giotta w Asyżu, 35 do Filippa Lippiego w Spoleto i 42 do Perugina w Perugii…

A co zachwyciło cię w tym konkretnym miejscu, w tym domu?

To, iż ma taras z widokiem na średniowieczny kościół z dzwonnicą. Na kamienne domy ze starymi dachówkami, na stary wielki młyn. W oddali widzę falujące wzgórza. Gdzieś w tle słychać cykady. Wszystko jest takie, jak powinno być. Mam wrażenie, że to właśnie tego często oczekujemy, jadąc na południe Europy.

W twojej najnowszej książce zdradzasz, iż pierwszym obcym krajem, z którym miałeś styczność i który zrobił na tobie wrażenie, była Chorwacja.

Do dziś bardzo ją lubię. Tam wszystko zgadza się pod względami, które są dla mnie ważne: krajobraz, oliwa, wino, morze. Zabrakło nieco wielkiej historii sztuki. Dlatego wizyta w Toskanii była dla mnie tak przełomowa. Dopiero tam pomyślałem: to jest świat, jaki chcę oglądać; to jest świat, którego chcę być częścią. To tego świata chcę jak najwięcej zobaczyć i jak najlepiej go zrozumieć. Dlatego wybrałem Włochy.

Mając lokum we Włoszech, masz więcej kontaktu z kulturą wysoką?

Być może jest to przywilej życia na dwa domy: kiedy pojawiasz się po parotygodniowej nieobecności gdzieś, to sprawdzasz, co się wydarzyło i co ma szansę cię ominąć. Natychmiast zaczynasz robić wszystko, by jednak cię nie ominęło. Sprawdzam listy wystaw nie tylko w najbliższej okolicy. jeżeli wiem, iż w rzymskim Palazzo Barberini prezentowany jest portret, który na co dzień znajduje się w prywatnej kolekcji, bez wahania przejadę 130 kilometrów, bo przepuszczenie takiej okazji byłoby grzechem. Będąc we Włoszech, uczestniczysz w kulturze także z innych, czasem banalnych powodów. Kiedy przyjeżdżają do ciebie z wizytą przyjaciele, trzeba im pokazać coś pięknego. Czasem dowiadujesz się od sąsiadów, iż akurat tego i tego dnia będzie otwarte coś wartego uwagi, albo iż przyjeżdża znany muzyk i będzie grał suitę Bacha, więc może byśmy poszli posłuchać. Pamiętam doskonale, iż kiedy byłem w Rzymie w styczniu 2020 roku, cały miesiąc spędziłem na wysyłaniu maili do rzymskiego ratusza, do wydziału turystyki i kultury, prosząc, by napisali mi, kiedy będzie otwarta podziemna bazylika przy dworcu Termini. Oczywiście nikt mi nie odpowiedział. Potem, pewnego pięknego dnia, siedziałem sobie w Umbrii, telefon mi zabrzęczał. Okazało się, iż jedna ze stron internetowych informuje, iż bazylika będzie przez chwilę otwarta. Gdybym znalazł tę informację, będąc w Polsce, raczej nie pokonałbym tylu kilometrów, by zobaczyć antyczne pamiątki.

Masz wrażenie, iż otaczający cię Włosi również żyją sztuką?

Dawno temu byłem we Florencji. Wchodzę do Santa Trinita, żeby zobaczyć Ghirlandaia w ołtarzu. Nagle obok mnie staje mężczyzna, lat 45-50, u jego boku chłopak lat 20. Mają ze sobą zakupy; trzymają w rękach torby z dobrych sklepów z ubraniami. I ten mężczyzna tłumaczy chłopakowi: to jest obraz Ghirlandaia, istotny dla historii sztuki dlatego, że… Widać, iż mieszkają we Florencji. To prawdopodobnie tata przyprowadził syna, by pokazać mu piękny obraz. Zachwycające! Zdaję sobie jednak sprawę, iż nie jest to domena wszystkich Włochów. Wielu ma sztukę w nosie. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, iż w Italii sztuka jest trochę bardziej na wyciągnięcie ręki. Kiedy w ubiegłym roku doszło do zmiany głównego zarządcy muzeów w Umbrii, to ruszył on na prawdziwe tournée, objechał wszystkie regionalne muzea w okolicy i spotykał się z ludźmi. Ci, dla których sztuka jest ważna, są bardzo dumni ze swego dziedzictwa; chcą się nim dzielić. Jestem tu już „swój”, ale jednak trochę obcy, więc znajomi starają się nam pokazać, co się da. Dzięki temu mam nieustannie napięty grafik i nie nudzę się choćby przez chwilę.

Dla kogoś zakochanego we włoskiej sztuce z pewnością ważne są odpowiednie lektury. Powiedz więc proszę na koniec kilka słów o najważniejszych dla siebie książkach o Włoszech.

Obrazy Włoch Muratowa – to mój zdecydowany top of the top. Długo polowałem na ich pierwsze polskie wydanie, to w dwóch tomach. Cenię Historię kuchni włoskiej Kostioukovitch i Rzym Roberta Hughesa. Bardzo lubię też powieść Tempo di Roma Alexisa Curversa. To dla mnie lektura z gatunku inicjacyjnych. Nie wiem, jak odebrałbym ją dzisiaj, bo gusta literackie się zmieniają. Teraz czytam coś niewłoskiego, ale w pełni śródziemnomorskiego: Kwartet aleksandryjski Durrella. Mam z tego ogromną przyjemność, a przecież, gdy próbowałem czytać tę książkę dwa lata temu, nie szło mi zupełnie i w końcu rzuciłem ją w kąt. Z włoskich tekstów wydanych w niedawno pozytywne wrażenie wywarła na mnie książka Ostatnie lato w mieście Gianfranca Calligaricha. Pokazuje zupełnie inny Rzym – nie ten z przewodnika. Pozwala na wejście w miasto i jego codzienność. Pozwala próbować poznać i zrozumieć. A we Włoszech to właśnie to, co lubię robić najbardziej.

Wszystkie zdjęcia: B. Kieżun
Idź do oryginalnego materiału